Cud, miód i szkoła teatralna – cz. 1

Na Tropie Kultury / Rafał Derkacz / 05.05.2014

Wielu z nas marzyło w dzieciństwie o tym, aby być aktorem. Sława, kariera, pieniądze i przyjemny zawód – wszystko, czego w życiu pragniemy. Ale czy w szkole teatralnej rzeczywiście jest tak cudownie, jak nam się wydaje?

Konkurencja ogromna, a w teatrach i filmach czy serialach miejsc niewiele.

Wyższych szkół teatralnych jest w Polsce sześć. W Warszawie, w Krakowie (z wydziałem aktorskim i wokalno-aktorskim), w Łodzi, we Wrocławiu (z wydziałem aktorskim i lalkarskim), Wydział Lalkarski w Białymstoku (wydział warszawskiej Akademii) i w Bytomiu (filia krakowskiej szkoły z wydziałem teatru tańca). Oprócz tego jest studium aktorskie, baletowe, musicalowe, m.in. w Gdyni, Olsztynie, Wrocławiu czy Gliwicach. Rocznie daje to około 200 absolwentów, chcących pracować w tym zawodzie. Konkurencja ogromna, a w teatrach i filmach czy serialach miejsc niewiele. Trzeba jakoś wybrać szczęśliwców i wyselekcjonować z masy marzących o świetlistej przyszłości młodych i utalentowanych, tych, którzy rzeczywiście się nadają i poradzą sobie w przyszłości.

To jest jak kurs na prawo jazdy, który też tak naprawdę nie uczy jeździć, a jedynie daje szansę zdania egzaminu.

Chyba powinienem zacząć od samego początku, czyli od przygotowań do szkoły i egzaminów. W całej Polsce jest bardzo dużo miejsc, osób i instytucji, które przygotowują do egzaminów. Warto podkreślić, że kandydat musi być niemal alfą i omegą; powinien umieć dużo, ale nie za dużo, bo szkoła nie będzie miała poczucia sprawczego kształtowania aktorskiego podlotka. Kursy trwają w zależności od miejsca przez rok, a są nawet miejsca z intensywnym treningiem, trwającym trzy miesiące. Czego się tam nauczymy? Na pewno nie aktorstwa! To jest jak kurs na prawo jazdy, który też tak naprawdę nie uczy jeździć, a jedynie daje szansę zdania egzaminu. Z tymi do szkoły teatralnej jest podobnie.

Opowieści o graniu mleka czy dzwonu Zygmunta są jak najbardziej prawdziwe, bo bujna wyobraźnia teatralnych profesorów nie zna granic.

Oczywiście każda ze szkół, ze względu na swój profil i upodobania, wymaga innych rzeczy, natomiast różnica jest bardzo subtelna. Kandydat powinien znać około 10 tekstów, będących przekrojem epok i stylistyki, prezentując siebie w prozie i wierszu, repertuarze komediowym i dramatycznym, tak aby dać się poznać z każdej możliwej strony. Dodatkowo powinniśmy znać minimum trzy piosenki, w tym jedną ludową (pozostałe nie powinny być raczej z repertuaru Lady Gagi), a także podstawowe kroki czterech tańców narodowych (dla niewtajemniczonych to oberek, mazur, polonez i krakowiak). Część ruchowa wymaga od nas stania na rękach, arabeski, zrobienia gwiazdy i przewrotów. Jeszcze inne figury akrobatyczne zapierają dech w piersiach komisji i są na plus dla kandydata. No i najważniejsze (zarazem mam wrażenie, że najtrudniejsze)! Swoboda w różnorodnej interpretacji przygotowanych tekstów oraz umiejętność wykonania rozmaitych (często absurdalnych) zadań na tych tekstach. Tak, słynne opowieści o graniu mleka czy dzwonu Zygmunta są jak najbardziej prawdziwe, bo bujna wyobraźnia teatralnych profesorów nie zna granic.

Terminy egzaminów we wszystkich szkołach w pierwszych etapach są rozłożone w czasie od połowy czerwca do połowy lipca. To takie rytualne tournée po Polsce. Każdy ze zdających może wyrwany ze snu wyrecytować trasę: Warszawa, Łódź, Kraków, Bytom, Wrocław, Białystok. Jeżdżąc po kraju, spotyka się oczywiście tych samych ludzi. Koczuje się z tymi ludźmi na dworcach, często śpi u wspólnych znajomych bądź studentów ze szkoły. Zapomina się o wieku, różnicach. Wszyscy mają jeden cel i do niego dążą. Ludzie są dla siebie uprzejmi, starają się sobie wzajemnie pomagać, ale wyczuwa się gdzieś podskórnie tę nutkę rywalizacji. Miejsc jest niewiele, a niepisana reguła głosi, że proporcje rozkładają się tak, że na 12 mężczyzn przypada 8 kobiet. Wszyscy pięknie ubrani w nowe koszule, cudowne suknie podkreślające wdzięki i wyczesane obuwie, gotowi są stanąć do boju o własne marzenia. Zdeterminowanie kandydatów jest imponujące. Niektórzy zdają po 5-6 razy, licząc na to, że może akurat w tym roku się uda.

Całość egzaminów obsługują studenci. I jak to ze studentami szkół teatralnych, bywa różnie.

Egzamin zaczynamy od uzupełnienia dokumentów w dziale nauczania. Ludzie stoją tam od wczesnych godzin rannych, z nadzieją, że uda się wejść jak najwcześniej i czekać na swoją kolej najkrócej. Panie przyjmujące nie tryskają entuzjazmem i zdecydowanie raczej utrudniają nasze życie, zamiast dopomóc w chwilach grozy. Uzupełniamy brak świadectwa maturalnego, listę tekstów, zaświadczenia od lekarza medycyny pracy, zdjęcia itp. Wielu nie wytrzymuje tego skomplikowanego etapu pierwszej selekcji i odpuszcza. Bezwzględne kobiety mają prawo wyprosić kogoś z egzaminów, jeżeli uznają, że zakłóca ich procedurę. Kiedy już okazuje się, że przeszliśmy pomyślnie etap „zero”, jesteśmy skierowani do zbiorowej poczekalni. Całość egzaminów obsługują studenci. I jak to ze studentami szkół teatralnych, bywa różnie. Jedni starają się pomóc, wesprzeć na duchu i sprzedać wszystkie znane im egzaminacyjne triki, a inne woły, zapomniawszy, jak były cielętami, kroczą dumnie po korytarzach szkoły, zaznaczając wyraźnie swoje terytorium.

Napięcie w poczekalni jest ogromne. Można siekierę powiesić. Wszyscy skupieni, czekając na swoje pięć minut, rozgrzewają się fizycznie i dykcyjnie. Oczywiście wymieniają się uprzejmościami, odpowiadają na często niewygodne pytania w stylu „Który raz zdajesz?” albo „Gdzie się przygotowywałeś?”, ale wszystko odbywa się z pewnym dystansem. Wyraźnie widać przestraszonych nowicjuszy i stałych bywalców, dla których egzaminy to chleb powszedni. Zdarzają się hity, totalne pomyłki, ludzie, którzy myślą, że w prosty sposób osiągną bogactwo i sławę. Sam byłem świadkiem rozmowy dwóch dziewczyn, które zastanawiały się, czy jeśli nauczyły się dwóch tekstów „tak w miarę”, to czy wystarczy albo wejścia dziewczyny w ogromnym różowym kapeluszu plażowym, bo czytała gdzieś, że ma być charakterystyczna.

Pierwszy etap to krótka piłka, wstępna selekcja. Śpiewamy piosenkę, mówimy kawałem prozy, wiersza, co szczęśliwsi dostaną jakieś zadanie albo będą poproszeni o jeszcze jeden tekst i dziękujemy. Nie trwa to dłużej niż 15 minut. Pozostaje oczekiwać na wyniki. Tłumy stoją pod tablicą z wynikami w oczekiwaniu na znalezienie swojego nazwiska. Studenci bardzo często wywieszają błędną listę, zmieniają nazwiska, tak dla żartu. Przecież to takie zabawne! No i okazuje się, kto przechodzi dalej, a kto musi stanąć do długiej kolejki po odbiór dokumentów. To jest straszne! Jedni się cieszą, inni płaczą. Bywa, że dziewczyna dostaje się dalej, a jej chłopak już nie i co teraz? Lament! Osobiście byłem świadkiem, jak rozpadały się pary, a największe przyjaźnie przestawały istnieć.

Do kolejnego etapu z całej masy ludzi przechodzi około 60-80 osób. Tu sprawdzane są wszelkie predyspozycje jak śpiew, dykcja, no i przede wszystkim ruch. Ten egzamin zazwyczaj składa się z kilku części, a przed każdą kandydaci uczestniczą w krótkich warsztatach czy konsultacjach. Dziewczyny w kusych spódniczkach i panowie w krótkich spodenkach, zazwyczaj bez koszulek, lustrowani są ze wszystkich stron. Na zawołanie trzeba zrobić gwiazdę, stanąć na rękach czy machnąć przewrót w przód. Praktycznie po melodii należy poznać tańce ludowe i fiknąć hołubca. Studenci wspierają, pomagają, przytrzymują, a nawet spotkałem się z tym, że poświęcają swój czas, aby z tymi, którzy sobie nie radzą, powtórzyć wymagający koordynacji wszystkich kończyn układ rytmiczny. Ludzie nawiązują bliższe relacje, bo wiedzą, że gdzieś wśród kandydatów są ludzie, z którymi spędzimy kolejne cztery lata.

Trzeba znaleźć jakiś swój niekonwencjonalny i zaskakujący klucz. Kreatywni mają zdecydowanie lepiej na egzaminach, punktują lekkością i humorem.

Finalną częścią tego etapu jest kolejny egzamin aktorski. Tu przechodzimy przez przegląd prawie wszystkich tekstów z naszego repertuaru i dostajemy zadania do wykonania na tych tekstach. Znów inwencja komisji nie zna granic, a my musimy na przysłowiowe pstryknięcie przechodzić z jednego stanu w stan skrajnie odmienny, np. „Proszę powiedzieć mi ten tekst, jakby mnie pani uwodziła”, a zaraz potem „Ten sam tekst, jakby mi pani robiła ogromną awanturę”. Umiejętność zdecydowanie przydatna w przyszłości w szkole, ale bardziej chodzi tu o sposobik. Trzeba znaleźć jakiś swój niekonwencjonalny i zaskakujący klucz. Słynna historia chłopaka, który miał zagrać mleko i po prostu usiadł. Kiedy komisja zapytała go co robi, odpowiedział, że się zsiada. Kreatywni mają zdecydowanie lepiej na egzaminach, punktują lekkością i humorem. Wyobraźmy sobie, że komisja siedzi tam przez tydzień od rana do nocy i widzi ludzi w różnym stopniu przygotowania. Naprawdę trzeba się wybić, aby być zauważonym. W szkołach lalkarskich na tym etapie dostaje się także zadania z przedmiotami i sprawdzana jest wyobraźnia.

Ostateczna lista przyjętych to często kwestia formalności. Widać już w finale, kto ma największe szanse.

Finał zależy od szkoły. Na pewno jest część z teorii literatury i historii teatru. Nie są to skomplikowane pytania, ale bywali tacy, którzy opowiadali, że trylogia ma dwie części, a Molier był Polakiem. W szkołach dramatycznych jest tu też czas na interpretację piosenki aktorskiej z akompaniatorem, a także na finalne zadania na tekstach. Ostateczna lista przyjętych to często kwestia formalności. Widać już w finale, kto ma największe szanse. Pozostaje tylko ogłoszenie „zwycięzców” (zazwyczaj kilka dni po egzaminie finałowym) i radość z wygranej. Jest też wiele takich osób, które pomyślnie przechodzą wszystkie etapy egzaminów, natomiast ze względu na małą liczbę punktów nie dostają się i oczekują na liście rezerwowej. To chyba boli najbardziej, bo niepewność trwa dłużej. Czy ludzie rezygnują po takich bojach? Jeżeli byli na tyle dobrzy, że dostali się do kilku szkół, mogą wybrać tę wymarzoną i wtedy zwalniają miejsce.

Nie wierzę, że ktokolwiek przechodzi przez ten maraton bez szwanku na zdrowiu przede wszystkim psychicznym.

Jak pisałem już wcześniej, opis był bardzo schematyczny, bo na przykład Kraków i Wrocław organizuje tylko dwuetapowy egzamin i sprawność ruchową sprawdza na samym początku. Myślę, że nieistotne jest to, jak to dokładnie wygląda, ale ile to kosztuje. Nie wierzę, że ktokolwiek przechodzi przez ten maraton bez szwanku na zdrowiu przede wszystkim psychicznym. Różnie sobie ludzie z tym radzą, ale im dłużej się zdaje, obrażenia po niedostaniu się są większe…

Po cóż się zatem tak trudzić? Bo niektórzy nie widzą innej drogi dla siebie. Ja zdawałem do szkoły dwa razy i kosztowało mnie to wiele. Zastanawiam się czasem, jak by to było, gdybym musiał zdawać jeszcze raz, a przede wszystkim, czy bym się na to zdecydował. Najważniejsze to starać się do tego zdystansować i mieć w kimś bezgraniczne wsparcie, bo łzy rozżalenia na pewno poleją się nie raz. Ma się poczucie, że zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy, a niestety wiele na tych egzaminach zależy od szczęścia, bo egzaminatorzy też są tylko ludźmi, którzy popełniają mnóstwo błędów. Najważniejsze to walczyć o swoje marzenia!

Ciąg dalszy nastąpi…

Rafał Derkacz - Obecnie student aktorstwa na Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku, co determinuje jego całe życie prywatne i zawodowe. Harcersko – członek z Zespołu Zuchowego GK, a prywatnie czyta dobre książki, ogląda jeszcze lepsze spektakle i tonie w morzu świetnego malarstwa impresjonizmu.