Jak po grudzie

Andrzej Walusiak / 05.09.2009

Zawaliłem. I to sprawę, na której bardzo mi zależało. Coś, na co pracowałem długie lata i co kosztowało mnie i wędrowników szczepu ogrom wysiłku. Zawaliłem pracę z moją drużyną wędrowniczą.

Nie myślcie jednak, że się rozpadliśmy. Tak się na szczęście nie stało. Z obozu szczepu wróciliśmy trochę skłóceni, ale to nic, czego nie dałoby się naprawić. Problemem, jaki nas dopadł, było to, że pod koniec roku harcerskiego nasza praca właściwie się załamała.

Początki chyba zawsze muszą być trudne. We wrześniu ubiegłego roku postanowiliśmy zdobyć znak służby pamięci. Myśleliśmy, że skoro w drużynie harcerskiej sporo miejsca poświęcaliśmy temu polu służby, to w wędrownictwie wystarczy przenieść nasze działania na wyższy poziom i będzie super. Już po trzech zbiórkach zdaliśmy sobie sprawę, że nic z tego nie będzie. Praktycznie cały semestralny plan pracy legł w gruzach. Sytuacji nie poprawiło nasze początkowe niezakwalifikowanie się na Roverway’a, a później jego odstraszająca cena. Skończyło się tym, że i reszta planu, polegająca na przygotowaniach do tego wydarzenia, okazała się być do niczego. Z większości rzeczy, które zaplanowaliśmy, pozostała tylko Watra.

I tu popełniliśmy pierwszy błąd. Nie zastanowiliśmy się, co zrobić, tylko brnęliśmy dalej. Dzisiaj to jasne jak słońce, że trzeba było usiąść i rozplanować wszystko na nowo. Nie dopilnowaliśmy tego. Doszedł także problem: czym właściwie w drużynie wędrowniczej mamy się zajmować? Dodatkowym smaczkiem było wpasowywanie terminów zbiórek w ramy pracy drużyny wielopoziomowej, w której wszyscy coś robimy – czyli „wjeżdżanie Starem w miejsce parkingowe po Smarcie”.

Jak na razie nie mieliśmy stałych terminów zbiórek. Miały być ustawiane dynamicznie tak, żeby pasowały jak największej liczbie osób. Nie wiem jak gdzie indziej, ale u nas się to nie sprawdziło. W połączeniu z niejasnym i przeterminowanym planem pracy dało to efekt braku realizacji czegokolwiek. Jedyne, czym udało nam się naprawdę zająć, to przygotowania trasy Wędrowniczej Watry i zajęć zlotowych.

Gdyby nie to, że wszyscy się świetnie znamy i doskonale razem bawimy, to sto pierwsza teraz już by nie istniała. Na szczęście pozostało to, co najważniejsze – czyli ludzie i przyjaźń. Pracujcie i pielęgnujcie jedno i drugie, a okaże się, że nawet gdy wszystko będzie nieuchronnie dążyć do zagłady – przetrwacie. Na tegorocznej Watrze bawiliśmy się świetnie. Wracamy bardziej zgrani i z ogromnym zapałem do pracy. Nie boję się popełniania kolejnych błędów. Jestem przekonany, że będzie ich mnóstwo. Za to wiem, że uda nam się z nimi poradzić. Bo harcerstwo jest miejscem, gdzie należy się potykać, żeby w przyszłości potrafić omijać przeszkody.