Matrioszka

Archiwum / Wojtek Pietrzczyk / 22.04.2012

 

 

Mała drewniana laleczka.  Korpulentna, o rysach wiejskiej dziewczyny, zwykle w chustce na głowie i kwiaciastej sukience. Ale dużo ważniejsze jest to, co matrioszka ma w środku. Następną matrioszkę.

robol3

Robercik był tego dnia najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wydrukowany z Internetu rozkaz, w imitującej złocenia plastikowej ramce, zawisł na ścianie tuż nad łóżkiem. Robercik był najmłodszym członkiem Komendy Chorągwi. Złośliwi twierdzili, że ten awans był kwestią czasu – Robercik nie miał ani przyjaciół ani dziewczyny, jego rodzina raczej się nim nie interesowała, więc wobec braku innych zainteresowań musiał w końcu pójść gdzieś wyżej. Wy zaś, Drogie Czytelniczki i Czytelnicy, dobrze wiecie, że mówili to ludzie zawistni, którzy sami nie potrafili osiągnąć czegoś takiego.

Tak więc Robercik poświęcał swój czas temu, co uważał za słuszne i potrzebne, a także temu, co faktycznie bywało słuszne i potrzebne. Poznawał chorągwiane życie coraz lepiej. Pewnego razu, gdy siedział tak przy swoim biureczku, pogrążony w różnych zleconych mu pracach, przyszedł do niego sam Skarbnik.

– Słuchaj synku – powiedział, chociaż nie był ojcem Robercika – masz tu stówkę. Polecisz zaraz do księgowości, dostaniesz na tą stóweczkę KW, już czeka gotowe, tylko się podpiszesz. Potem polecisz do mięsnego naprzeciwko i kupisz pół kilo schabu, na fakturkę. I przyniesiesz Druhnie A., zrozumiałeś wszystko?

– Tak jest! – Wyprężył się na baczność Robercik.

– Wyglądasz na totalnego idiotę, ale tacy okazują się największymi cwaniakami – powiedział Skarbnik, patrząc mu prosto w oczy – ale ze mną nie próbuj kombinować, bo odetnę ci twoją ulubioną naszywkę z munduru, rozumiesz? Od kombinowania jestem tu ja, zapamiętaj to sobie.

– Tak jest! – Przełknął Robercik ślinę, mimowolnie odwracając oczy w stronę plakietki z Hufcowego Festiwalu Smutnej Piosenki O Bieszczadach. Była to szczególna pamiątka. Jedyny przypadek, gdy Robercik coś wygrał. Mimo upływu czasu wciąż ją trzymał na mundurze, było to zresztą jedyne uchybienie w stosunku do regulaminu mundurowego, jakiego się dopuścił w życiu.

Pobiegł do księgowości, wziął KW, zakupił pół kilo schabu, modląc się, by masarz dobrze wypisał fakturę. Jego obawy były zresztą zbędne, bo rzeźnik robił to już tysiące razy. Nawet kazał pozdrowić Druhnę A. Od tej pory Robercik chodził do mięsnego codziennie, a gdy kończył mu się fundusz, dostawał od Skarbnika nowe sto złotych.

Spełniając sumiennie, uczciwie i doskonale bezrefleksyjnie swoje zadanie, nie zastanowił się nigdy, dlaczego w siedzibie Chorągwi mięso znika, nie zostawiając po sobie śladu nawet w postaci kotleta.

Pewnego razu jednak zdarzyło się coś, co go nie tyle zaniepokoiło, ale zdziwiło. Zabrakło mu pewnego bardzo ważnego dokumentu a Druhna A. była jedyną osobą, która mogła mu ten druk dać. Zapukawszy do jej gabinetu usłyszał „proszę”, wszedł i stanął jak wryty: za biurkiem siedziała nie jedna Druhna A., ale dwie, różniące się trochę szczegółami, lecz w gruncie rzeczy niezwykle podobne.

– To Druhna E., z Sąsiedniej Chorągwi – przedstawiła swojego sobowtóra Druhna A.

– Aaaa… – odpowiedział Robercik

– Nie, A. to ja, a to jest Druhna E. – Powiedziała Druhna A.

– E. Miło mi – powiedziała Druhna E. I uścisnęła dłoń Robercika uściskiem, jak na kobietę niezwykle twardym.

Kilkanaście minut później zauważył, jak obie druhny wychodzą, rozmawiając w dość wesoły sposób. „Pewnie są siostrami” – pomyślał Robercik. Jedna była wyższa, druga trochę niższa. Poza tym niemal identyczne. Przekrzykując się radosnym „a wiesz…?” na przemian ze zdziwionym „naprawdę?”, skierowały swe kroki w stronę mięsnego.

Kilka tygodni później Skarbnik przestrzegł surowo Robercika:

– Udajemy się teraz na tajną naradę. Nie waż się nas podsłuchiwać. Rób co masz robić i niech cię nie obchodzą nasze plany przejęcia ZHP… Ech…

– Rafałku, trochę się wygadałeś! – Odpowiedział Druh Komendant, śmiejąc się rubasznie, po czym troszkę spoważniał i wziąwszy Robercika pod brodę powiedział:

– Nawet jeśli chcemy zrobić to czy owo, to nie jest sprawa dla takich młodych nygusów jak ty, prawda? Starsi mają swoje sprawy, a ty zrób w tym czasie jakiś rajdzik i będzie dobrze.

– Oczywiście że będzie! – Odpowiedział rezolutnie Robercik, ciesząc się, że każdy w jego organizacji jest na właściwym miejscu i zajmuje się sprawami dla niego odpowiednimi.

W korytarzu ucichły kroki Komendy, a Robercik zaczął przygotowania do rajdu, zgodnie z usłyszanym poleceniem. Przypomniał sobie jednak, że nie spełnił codziennego obowiązku dostarczenia schabu druhnie A. A fundusz skończył się wczoraj… Ostatnim razem, gdy pochłonięty pracą zapomniał kupić schabu, otrzymał ostrą reprymendę od wszystkich członków Komendy.

Postanowił więc udać się na tajną naradę, odnaleźć Skarbnika i poprosić go o pieniądze. Z szacunku dla tajnych planów zatkał sobie uszy starymi rozkazami i ruszył na poszukiwania. Pokój Tajnych Narad znajdował się w najdalszym korytarzu.

Gdyby nie miał zatkanych uszu, usłyszałby pewnie warczenie szlifierki i uderzenia młotka. Pewnie by go to zdziwiło, ale tak się nie stało. Zdziwił się dopiero, zaglądając przez szparę w uchylonych drzwiach. Skarbnik i Druh Komendant zawzięcie pracowali, aż drzazgi leciały. Pochyleni stali nad… czymś co wyglądało jak dolna połowa druhny A., tylko że wyrzeźbiona w drewnie i zupełnie pusta w środku… Robercik przerażony uciekł.

Biegnąc tak przed siebie, wpadł w czyjeś objęcia, które mocno go przytrzymały a gdy próbował się wyrywać, podniosły delikatnie, aż przestał biec w powietrzu. Gdy spojrzał do góry, ujrzał twarz rzeźnika, który już zaczynał ciągnąć go na zaplecze sklepu. Tego było już za wiele dla Robercika. Zemdlał.

Oprzytomniał siedząc przy stole w małym pokoiku, pełnym podrobów, korpusów a także wszelkich rzeźniczych narzędzi.

– O widzę, że dochodzisz do siebie. Może moja siostrzenica coś ci upiecze na pokrzepienie?

– Cześć Robert! – Powiedziała Ilona Zamorska, znana mu już dość dobrze z poprzedniego odcinka – zrobiłam ci schabowego, bo wiem że…

– Tylko nie schabowy! – Zawołał Robercik, przypomniawszy sobie codzienne pół kilo schabu i Druhnę A., która codziennie ten schab odbierała. Zerwał się na równe nogi.

– Muszę zawiadomić odpowiednie organa o bezczeszczeniu zwłok! – zawołał – oni tam Druhnę A. wypatroszyli… Zostały same nogi no i…

– Spokojnie, spokojnie – zaśmiał się niespodziewanie rzeźnik, a jego śmiech Robercika przeraził jeszcze bardziej – spokojnie, oni tylko robili następną matrioszkę!

– Ma – co?

– Matrioszkę. To taka drewniaka figurka, pusta w środku. Czasem nie pusta, bo bywa że jest tam kolejna matrioszka, a w niej kolejna…

– Czyli oni sobie tam rzeźbili?

– Tak. To tylko takie nieszkodliwe hobby. Nic złego się nie dzieje.

Następnego dnia Robercik, zupełnie już uspokojony, pracował w najlepsze. Był to szczególny dzień, bo miała przyjechać delegacja z Głównej Kwatery. Na to konto Skarbnik kazał kupić nie pół, a całe cztery kilo schabu, który wzięła Druhna A.

Zaraz potem przyjechała delegacja. Robercik zobaczywszy ich miał dziwne uczucie, że gdzieś już kiedyś oglądał te twarze. Zwłaszcza Druhen, chociaż było i kilku Druhów, a każdy z nich miał podbródek z dziurką i wąsy… Takie same wąsy jak… Druh Komendant! Zaskoczony tym odkryciem podrapał się po potylicy, ale to nie za bardzo pomogło. Delegacja udała się do gabinetu druhny A., zza drzwi już było słychać radosny gwar. Znajome „a wiesz?”, „naprawdę?”. Robercik słuchał przez chwilę, zza drzwi dochodziło wyraźnie. Plotki i pieniądze na schab. Pieniądze na schab i ploteczki. I tak w kółko. Nie słuchał już dalej tego słowotoku, bo nagle w jego głowie zaczęła kiełkować niepokorna myśl. Nieregulaminowa i niemająca zupełnie prawa zaistnieć. A jednak.

Upewniwszy się, że wszyscy są w gabinecie, ruszył korytarzem w stronę Pokoju Tajnych Narad. Drzwi o dziwo nie były zamknięte, wszedł więc do ciemnego wnętrza i namacał kontakt. Zapaliwszy światło, zamarł. Przed nim stał kolejny sobowtór Druhny A., jeszcze niedokończony, ale już łudząco podobny. A obok drugi, jeszcze większy. Chociaż było też kilka mniejszych, okupujących półki. A na stole stały w szeregu Druhny, począwszy od półmetrowej, a skończywszy na kilkucentymetrowej… Wszystkie wyglądały na zadowolone, Robercik nawet miał dziwne wrażenie że przed chwilą rozmawiały, a gdy wyjdzie – zaczną na jego temat plotkować.

– Ekhm – odchrząknął ktoś znacząco za jego plecami. Robercik odwrócił się. Stał tam Skarbnik.

– Zadowolony? Odkryłeś już tajemnicę?

– Nie. – Odpowiedział Robercik zgodnie z prawdą. Nie był wystarczająco inteligentny, by pojąć to, co widzi.

– Uprzejmie proszę o wytłumaczenie – powiedział poczciwie.

– Mój ojciec był bednarzem – powiedział Skarbnik – robił beczki i różne naczynia, na przykład skopki. Ciężkie jest życie bednarza, nieustanna wędrówka i doskwierająca bieda. Dlatego ja nie chciałem już robić beczek, udoskonaliłem rzemiosło i robię coś o wiele lepszego. Matrioszki. – tutaj podniósł ze stołu jeden egzemplarz, wprawnym ruchem otworzył, wyjął stamtąd jeszcze mniejszą Druhnę.

– Są zupełnie puste – uśmiechnął się do Robercika – dlatego tak dużo muszą jeść. Czasem się buntują, ale dobrze wiedzą, że zawsze mogę je wszystkie wpakować jedną w drugą. I zamknąć w tym pokoju.

– A te małe? – Zapytał Robercik.

– Jak je skończę, będą szóstkowymi.

– A Druh Komendant?

– Dopiero zacząłem ich robić, ale już niedługo wszyscy będą w systemie.

– Aha. – Odpowiedział Robercik mechanicznie. Miał taką pustkę w głowie, że przez chwilę miał zupełnie irracjonalne poczucie, że sam jest matrioszką.

– Po co to wszystko? – Spytał wreszcie.

– Dla radości. I satysfakcji, że będąc ubogim synem bednarza, dzierżę władzę.

Potem wręczył Robercikowi dłutko i do późnego wieczora rzeźbili. Mieli dużo pracy, bo mimo wielu sukcesów, wciąż bywało, że w jakiejś komendzie brakowało porządnej matrioszki.