Od frustracji do inspiracji

Archiwum / 10.03.2012

Ciężko wspinać się na intelektualne wyżyny, gdy nasze wnętrze paraliżuje bezsilność, a umysł wypełnia poczucie pustki. Ale niektórzy nawet wtedy potrafią wykrzesać z siebie jedną iskrę inspiracji – tę, która czyni z nich artystów.

Edvard Munch

To właśnie pogłębiająca się depresja pozwoliła zapisać się Norwegowi złotymi zgłoskami w historii malarstwa.

Artysta, który od dzieciństwa cierpiał na głęboką depresję, mawiał, że bez strachu i choroby jego życie byłoby jak łódź bez steru. Już w dorosłość Munch wpływał na łodzi frustracji po tym, jak los odebrał mu kolejno matkę i ukochaną siostrę. Paradoksalnie, to właśnie pogłębiająca się depresja pozwoliła zapisać się Norwegowi złotymi zgłoskami w historii malarstwa. Munch wsłuchując się w targaną najczarniejszymi myślami duszę odmalowywał na swoich płótnach strach i obawę przed śmiercią. Najbardziej rozpoznawanym dziełem malarza, interpretowanym w kontekście jego głębokiej depresji, jest obraz „Krzyk” z 1893 r. Warto jednak pamiętać, że postępująca choroba i paniczny lęk przed śmiercią swoje apogeum osiągnęły dopiero dziesięć lat później, co skłoniło artystę do poddania się terapii elektrowstrząsowej. W tym okresie powstały też najbardziej osobiste prace Muncha, m.in. „Łoże śmierci” czy „Śmierć w pokoju chorego”. Co ciekawe, mimo wielu okazji do wyjazdu za granicę, malarz zdecydował się pozostać w spowitej deszczem i ciemnością Norwegii, gdzie dożył sędziwej starości.

Tak swoją inspirację do namalowania „Krzyku” opisywał Munch: Szedłem ścieżką wraz z dwojgiem przyjaciół. Słońce zachodziło i nagle na niebie rozlała się krwista czerwień – przystanąłem na chwilę czując wyczerpanie i oparłem się o barierkę. Krew i języki ognia szarpały niebo nad ciemnogranatową wodą fiordu i miastem. Moi przyjaciele szli dalej, a ja stałem tam drżąc z niepokoju i wtedy poczułem nieskończony krzyk przenikający naturę.

 

The Scream from Sebastian Cosor on Vimeo.

Jack Kerouac

Dla jednych frustracja jest inspiracją, dla innych przekleństwem, a dla Jacka Kerouaca okazała się czymś pośrodku.

Dla jednych frustracja jest inspiracją, dla innych przekleństwem, a dla Jacka Kerouaca okazała się czymś pośrodku. Sukces, jaki autor odniósł w latach 50. XX wieku ze swoją powieścią „W drodze”, sprawił, że dotychczas anonimowa postać w literackim światku (wcześniej Kerouac przez kilka lat próbował bezskutecznie zainteresować swoim maszynopisem jakiegokolwiek wydawcę) trafiła na usta krytyków literackich i periodyków kulturalnych w całym kraju. Przytłoczony popularnością Kerouac opuścił swój rodzinny Nowy Jork i wyruszył do San Francisco, które w tym czasie wyrastało na stolicę artystycznej bohemy. Entuzjazm i pozytywna energia, jakie biła z kart „W drodze” czy późniejszej powieści „Włóczędzy Dharmy”, zniknęły zupełnie w jego kolejnej książce „Big Sur” ustępując gorzkiej refleksji nad uciekającą młodością i rozczarowaniu generacją, która porzuciła bitnikowskie ideały. Choć statusu kultowej dorobiła się jego pierwsza powieść „W drodze”, to właśnie w „Big Sur” Kerouac najbardziej otworzył się przed czytelnikiem i korzystając z techniki strumienia świadomości pozwolił wniknąć we własne myśli. O ile „W drodze” można uznać za manifest ideologiczny bitników i głos generacji, o tyle „Big Sur” jest efektownym zwieńczeniem pisarskiej kariery Kerouaca i jego największym literackim osiągnięciem. Jest też dobrym przykładem na to, że frustracja niekoniecznie wstrzymuje pióro – czasem pozwala wyrazić myśli, które tkwią głęboko w nas i w innych okolicznościach nigdy nie zdołalibyśmy ich stamtąd wydobyć.

Jack Kerouac o sobie w „Big Sur”: (…) ten biedny dzieciak naprawdę wierzy, że jest coś szlachetnego w tym bitnikowskim świecie, a ja podobno jestem Królem Bitników, jak piszą gazety, ale jednocześnie jestem chory i zmęczony całym tym bezdennym entuzjazmem różnych nowych młodych ludzi, którzy próbują mnie poznać i chcą wyrzucić z siebie wszystko, opowiedzieć mi o swoim życiu, żebym podskoczył i powiedział „tak, tak, tak jest”, a ja już nie mogę.

Henry David Thoreau

Sfrustrowany niemożnością znalezienia swojego miejsca w normalnym życiu, zdecydował się na eksperyment.

Amerykański filozof, który przez całe życie płynął z nurtem transcendentalizmu, na każdym kroku wyrażał swoją dezaprobatę dla ówczesnego społeczeństwa i rodzącego się konsumpcjonizmu. Sfrustrowany niemożnością znalezienia swojego miejsca w normalnym życiu, zdecydował się na eksperyment – postanowił zamieszkać z dala od cywilizacji i pracą własnych rąk zadbać o to, czego potrzebowały jego ciało i dusza. W tym celu wyjechał z miasta, aby na dwa lata, dwa miesiące i dwa dni zamieszkać nad stawem Walden w wybudowanym przez siebie domu. Żywił się tylko tym, co wyrosło na jego polu, a w wolnym czasie studiował literaturę. Owocem przemyśleń, które przez ten czas zrodziły się w jego głowie, był cykl esejów zatytułowanych „Walden, czyli życie w lesie”, które weszły do kanonu nie tylko amerykańskiej, ale i światowej literatury. O ponadczasowości dzieła Thoreau świadczy również fakt, że dzisiaj, w dobie kryzysu gospodarczego, do manifestowanego przez niego minimalizmu odwołują się projektanci mody, a jeden z literackich autorytetów stwierdził całkiem niedawno, że „po półtora wieku od jego publikacji, Walden stał się nawet bardziej aktualny niż był kiedyś”.

Dlaczego Thoreau zdecydował się opuścić cywilizację? Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawać w życiu wyłącznie przed najbardziej ważkimi kwestiami, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie życie nauczyć, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem. Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba że było to absolutnie konieczne.

Kurt Cobain

Przez większość swojego życia zmagał się z depresją, która znalazła swoje ujście w jego twórczości.

Ikona grunge’u i idol nastolatków po dziś dzień, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Przez większość swojego życia zmagał się z depresją, która znalazła swoje ujście w jego twórczości. Zapytany kiedyś o to, jak powstają jego teksty, odpowiedział, że wiele z nich pisze na kolanie, tuż przed próbą. Po prostu słucha tego, co grają jego kumple i dobiera odpowiednie słowa. Trudno upatrywać w tych tekstach poetyckiego kunsztu, trudno też zachwycać się samą muzyką, która w znakomitej większości nie różni się niczym od popowych piosenek opartych na klasycznym schemacie. Sam Cobain mówił, że „piosenki Nirvany mają typową budowę: zwrotka, refren, zwrotka, refren, solówka, marna solówka”. Trudno jednak odmówić Nirvanie i ich wokaliście autentyczności. Nawet jeżeli Kurt śpiewa tylko o dezodorantach, mięsożernych orchideach czy pudełku w kształcie serca. Wydostając te słowa z własnego wnętrza, wydostawał prawdę. I za to pokochały go miliony fanów na całym świecie.

 

Lars von Trier

Depresja okazała się wyzwalająca.

Sam reżyser przyznał, że film „Melancholia”, który w ubiegłym roku został uhonorowany główną nagrodą na najbardziej prestiżowym europejskim festiwalu w Cannes, był owocem jego depresji. W jednym z wywiadów Duńczyk stwierdził że „złe doświadczenia wzbogaciły go i były dobrym materiałem do analizy”. Również wcześniejszy obraz, obrazoburczy „Antychryst” z 2009 r., który odbił się szerokim echem w filmowym światku (choć nie było to tylko zasługą jego walorów artystycznych), miał swoje podłoże w chorobie dręczącej umysł i duszę Larsa von Triera. Podczas pracy nad scenariuszem reżyser po raz pierwszy zmagał się z depresją i, jak sam twierdzi, „kilka miesięcy spędził, leżąc na kanapie i gapiąc się w ścianę”, aż w końcu trafił do szpitala. W ramach terapii postanowił zmuszać się do pisania scenariusza, co okazało się nie tylko skuteczną metodą leczenia, ale i źródłem inspiracji.

W wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” (http://film.dziennik.pl/artykuly/90161,von-trier-antychryst-zrodzil-sie-z-depresji.html) Lars von Trier powiedział: Depresja okazała się wyzwalająca. W ekstremalnym stanie ducha człowiek nie myśli o tym, co powiedzą inni, czy jest wystarczająco poprawny politycznie, czy to, co napisał, przypadnie komuś do gustu. Młodszy Lars też zrobiłby „Antychrysta”, ale byłby ostrożniejszy.

 

Powyższe przykłady pokazują, że frustracja, apatia, a nawet depresja wcale nie muszą prowadzić do twórczej niemocy i artystycznego niebytu, ba, mogą sprawić, że nazwisko dotąd anonimowego lub niedocenianego twórcy trafi na czołówki gazet. Dlatego następnym razem, kiedy ogarną nas niemoc i rozczarowanie, wykrzesajmy z siebie trochę energii i zróbmy krok do przodu. Kto wie, czy nie okaże się to krok w stronę naszego przyszłego sukcesu?

 

Ludzie potrzebują problemów – odrobina frustracji kształtuje duszę, wzmacnia ją. Artyści tak mają. – William Faulkner