Primus Inter Pares 2004

Na Tropie Środowisk / Radosław Rosiejka / 28.05.2014

Przyszedł czas na kontynuację cyklu wywiadów ze środowiskami, które kiedyś zostały uhonorowane tytułem Primus Inter Pares. Postaramy się dowiedzieć, co dzieje się z tymi drużynami dzisiaj.

Trzecim środowiskiem w Polsce, które w 2004 roku dostało tytuł „pierwszych wśród równych” była 79 Poznańska Drużyna Harcerska „Wilki” imienia Wa-Sha-Quon-Asin z Hufca Poznań-Grunwald. Obecnie drużyna nie istnieje. Oficjalnie przestała działać 1 stycznia 2012 roku, po tym jak komendant hufca zawiesił jej funkcjonowanie do odwołania. W tej sytuacji niemożliwe było zapytanie obecnych wędrowników o to, jak im się działa w drużynie, która otrzymała tytuł Primus Inter Pares, ale w zamian za to były drużynowy 79 PDH, Filip Springer, odpowiedział na kilka pytań.

Gdy szukałem jakichś wiadomości o drużynie, to w jednych źródłach pojawiały się informacje, że była to drużyna harcerska, w innych, że wędrownicza, jeszcze w innych, że harcerska, ale działająca w metodyce wędrowniczej. Jak to w końcu było?

…na początku prowadził ją ksiądz przy parafii, przez co harcerze 79 PDH byli nazywani „Krzyżakami”.

FS: Drużyna była harcerska, ale działała w metodyce wędrowniczej. Powstała jeszcze przed reformą wprowadzającą wędrownictwo, a my tego nie zmienialiśmy. Jeżeli dobrze pamiętam, to drużyna powstała w 1993 roku i założył oraz na początku prowadził ją ksiądz przy parafii, przez co harcerze 79 PDH byli nazywani „Krzyżakami”. Z biegiem czasu ludzie w drużynie zaczęli się starzeć i po reformie zaczęliśmy działać metodyką wędrowniczą, co było naturalną koleją rzeczy.

Nadchodzą wakacje w 2004 roku i okazuje się, że drużyna otrzymała tytuł Primus Inter Pares. Co ten tytuł wniósł do drużyny?

FS: Po pierwsze pewność siebie, takie poczucie, że to, co robimy, jest dobre. Watra w 2004 roku to był okres, kiedy w drużynie działała stara ekipa wędrowników powoli wykruszająca się i po Watrze w drużynie pojawili się młodsi ludzie. Ta stara ekipa miała taki pomysł na harcerstwo, żeby się nie spinać, jeździć na obozy, biwaki, być grupą przyjaciół, ale bez ortodoksyjnego podejścia do harcerstwa. Pamiętała, że harcerze mają robić ciekawe rzeczy i niekoniecznie zbawiać świat. Kiedy dostaliśmy tytuł, ta wizja harcerstwa została potwierdzona, pokazano nam, że to się sprawdza. Nie byliśmy najlepszą ekipą, były lepsze, ale nie o to chodzi w tym tytule. To nas utwierdziło w przekonaniu, że to, co robimy, jest dobre – robienie fajnych rzeczy.

Jedną z takich rzeczy był spływ po Warcie organizowany w 2005 roku. To była wielka sprawa. Przygotowywaliśmy się do tego z dwa lata i Primus Inter Pares dostaliśmy w trakcie przygotowań do spływu – tak po prostu wyszło. Na spływie było około 20 osób, mieliśmy kajaki, rowery wodne, tratwę. Fajna przygoda, wiedliśmy tam trochę życie Tomka Sawyera.

Jakie były nastroje po otrzymaniu Primusa?

Były też minusy tego, że dostaliśmy Primusa.

FS: To utwierdziło mnie w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą – grupa przyjaciół, robiąca fajne rzeczy i pracująca metodą harcerską w metodyce wędrowniczej. Był to fundament, na którym można było budować drużynę jakby od nowa – z nowymi osobami. Tytuł „pierwszych wśród równych” pokazywał, że mamy dobrych ludzi, z którymi można dużo zrobić. Z drugiej strony motywował do działania, można było powiedzieć, że trzeba trzymać poziom, bo cała Polska na nas patrzy i ocenia. No i na tym tytule budowaliśmy swoją tożsamość, poza tym dawał on nam mandat do działania, bo kto ma coś zrobić, jak nie my?!

Były też minusy tego, że dostaliśmy Primusa. Wydaje mi się, że spoczęliśmy na laurach i trochę przesadziłem z budowaniem tożsamości, jak i samej drużyny wokół tego jednego zdarzenia. To dało nam wszystkim poczucie, że jesteśmy świetni i nic nie musimy. Zaczęliśmy uważać, że nie trzeba pojawiać się na innych harcerskich imprezach oprócz Watry, bo tylko ona się tak naprawdę liczy. Twierdziliśmy, że wszystkie inne wydarzenia nie są warte naszej uwagi.

Ile było osób w drużynie?

FS: Jak jechaliśmy na Watrę w 2004 roku to działało nas 7, 8 osób i dodatkowo jakieś 3, może 4 osoby, które czasami się pojawiały, ale nie wliczałbym ich do drużyny. Później w 2005 roku na spływie po Warcie było nas około 20 osób.

Jak funkcjonowała drużyna w dalszych latach, po zakończeniu spływu po Warcie?

FS: W sumie to nie wiem, bo w 2006 roku oddawałem drużynę i angażowałem się w działalność w Na Tropie. Po oddaniu drużyny odciąłem się od niej, o co chyba później ludzie z drużyny mieli do mnie pretensje. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że może to nie było najlepsze rozwiązanie, może trzeba było zrobić to stopniowo. Stało się, jak się stało, taki miałem wtedy pomysł na odejście z drużyny, żeby się nie wtrącać.

Oczywiście odchodząc namaściłem swojego następcę. Wydawało mi się, że to będzie właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie chodzi mi o to, że to był zły wybór, ale nie o to chodzi w tej metodyce. Odbyły się wybory, które były… ustawione. To nie powinno się tak odbywać, ale wydawało mi się, że tak będzie najlepiej. Drużyna oczywiście zaakceptowała nowego drużynowego, ale co się dokładnie później działo, to nie wiem. Chyba miałem trochę zbyt duże oczekiwania wobec tej osoby i dlatego forsowałem ten wybór.

Drużyna się rozpadła.

Jak jest słaba drużyna, to niech wchłonie ją silniejsze środowisko, albo się rozpadnie.

FS: Jak odchodziłem z drużyny, to wydawało mi się, że jest ona w dobrej kondycji. Nie mam na myśli tylko ilości ludzi, bo to może być złudne, ale też takie czysto harcerskie sprawy jak naramienniki i stopnie. Część osób miało funkcje w szczepie, działało jako kadra w drużynach z innych metodyk. Nic nie wskazywało na to, że drużyna jest w złym stanie.

Jeżeli drużyna nie działała dobrze, to może lepiej, że się rozpadła. Nie mam sentymentu do tradycji w harcerstwie. Nigdy nie trafiały do mnie argumenty w stylu, że drużyna powinna działać, bo numer, bo ma 25 lat, albo 100, bo ktoś kiedyś poświęcił trochę czasu, żeby zorganizować obóz. Nie! Jak jest słaba drużyna, to niech wchłonie ją silniejsze środowisko, albo się rozpadnie. ZHP jest organizacją wychowawczą i jeżeli jakaś drużyna źle działa to nie powinna istnieć, bo nie spełnia swojej funkcji, czyli nie wychowuje ludzi, a o to w tym wszystkim chodzi, a nie o bezcelowe bieganie po lesie.

Może wiesz, co się stało z ludźmi z drużyny?

FS: Ci starzy wędrownicy z 2004 roku teraz mają dzieci, rodziny, pracę i pewnie kredyty hipoteczne na głowie. Ci młodsi to gdzieś mi migną na Facebooku, poszli na studia, zostali instruktorami w szczepie. Magda Grześkowiak została później naczelną Na Tropie. Nic mi nie wiadomo, żeby ktoś się stoczył.

 

Filip Springer – były drużynowy 79 PDH „Wilki” z Hufca Poznań-Grunwald, współautor poradnika dla kadry wędrowniczej „Niemała sztuka”, były redaktor naczelny Na Tropie, autor książek: „Miedzianka. Historia znikania”, „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL”, „Zaczyn. O Zofii i Oskarze Hansenach”, „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni”. Finalista Nagrody Literackiej Nike 2012. Regularnie piszący dla Polityki.

Radosław Rosiejka - przez dwa lata drużynowy 159 Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej. Lubi jeździć na rowerze i słuchać muzyki, ale nie robi tego równocześnie. Studiuje stosunki międzynarodowe na UAM, a jesień swojego życia chciałby spędzić nad hiszpańskim wybrzeżem Morza Śródziemnego.