Szkoleniowa Gehenna

Archiwum / 05.02.2012

walusiak

Walczę z jakimś dziwnym podejściem mojego środowiska do szkoleń. Prawie cały hufiec przez lata uważał, że nie trzeba brać w nich udziału. Miała to być strata czasu, wiedza nieprzydatna, a organizatorzy jawili się jako działacze, którzy daleko odeszli od pracy wychowawczej. Nie wiem jak to się stało ale zarzucenie kształcenia i negatywne podejście do szkoleń uważam za jeden z głównych czynników powolnego upadku mojego hufca.

Przełamanie negatywnego nastawienia jest pracą ciężką i ogromną. W wyniku nie wymagania od siebie przeszkolenia zaczęło się ono nam wydawać sprawą niezbyt potrzebną. W mojej próbie na przewodnika nie znalazł się punkt o kursie drużynowych. Przypadkiem pojechałem na kurs, na tak zwanego brąza. Wtedy pierwszy raz pomyślałem o tym, że chyba coś tracę omijając propozycje kształceniowe. Zamknąłem przewodnika i dość szybko zabrałem się za podharcmistrza. Później było Jamboree w Anglii, co stało się przełomem w moim instruktorskim rozwoju. Tam po raz pierwszy dowiedziałem się, że istnieje mnóstwo nieznanych wcześniej możliwości i skauting nie musi być tylko tym co zobaczyłem w swoim środowisku. Zaraz po Jambo zdobyłem zieloną podkładkę i wiedziałem już, że należy się doszkalać. Znalazłem informacje o kursie kadry kształcącej w innej chorągwi. Zgłosiłem się i pojechałem do Chorągwi Dolnośląskiej gdzie otworzono mi oczy na kształcenie w ZHP.

Już pierwszego dnia zrozumiałem, że straciłem ogromnie dużo nie biorąc udziału w kursie drużynowych wtedy, kiedy był na to czas. Okazało się, że wokół mnie są możliwości jakich nie znałem. Do wszystkiego, w ten czy inny sposób musiałem dochodzić sam, podczas gdy istniało wiele gotowych rozwiązań. Zamknięty na swoje środowisko nie widziałem, że harcerstwo może mieć różne oblicza. To, że ktoś coś robi inaczej- przestało dla mnie znaczyć, że robi to źle.

Zacząłem próby organizowania kursów, żeby wprowadzić do mojego hufca ideę dokształcania się. Okazało się, że nie jest to takie proste. Bo jak powiedzieć nagle wszystkim przyszłym przewodnikom, że muszą iść na kurs? Przecież przez lata nie musieli. Ich opiekunowie prób mi nie pomagali. Twierdzili, że ich środowisko potrzebuje instruktorów już zaraz i nie mogą czekać aż znajdzie się jakiś kurs drużynowych. Stąd mój nieciekawy wniosek: jak od razu zablokuję im drogę do stopni instruktorskich to stwierdzą, że oszalałem i na pewno nie wezmą udziału w kursie jaki chcę zorganizować.

Zorganizowałem więc, z pomocą kilku osób, które znałem kurs przybocznych . Nie było nas wielu bo poszczególne szczepy były niesamowicie zamknięte na siebie. Spowodował to fakt, że większość z nas nigdy nie wymieniała ze sobą doświadczeń. Widywaliśmy się z daleka na zlotach hufca ale tam byliśmy przeciwnikami. Każdy chciał w rywalizacji wypaść wyżej od przeciwnej drużyny. Pod nosem wyrażaliśmy różne niepochlebne opinie o beretach czy wywijakach konkurencji. Stojąc na zlotowym apelu każdy myślał o tym, że tylko jego drużyna jest dobra. Taka to była nasza wspólnota hufcowa.

Z mojej perspektywy kurs przybocznych był sukcesem. Sam fakt, że udało się go zorganizować był osiągnięciem. Później w hufcu zaczął się „kurs w realu”. Na jednej komendzie wspomniałem, że w hufcu praktycznie nie istnieje wędrownictwo co dotarło do uszu Filipa Springera. Na swojej byłej drużynie pokazał jak organizować pracę wędrowników, a to zaowocowało założeniem 101 Poznańskiej Drużyny Wędrowniczej. Ten projekt szkoleniowy dla harcerzy- licealistów zaraził nas ideą wędrownictwa. Bez wiedzy jaką dały nam „4 kroki” nigdy nie bylibyśmy w stanie tego zrobić.

Gdybym nie zaczął myśleć o kształceniu pozytywnie moje życie wyglądałoby inaczej. Nie zostałbym drużynowym. Nie pisałbym do Na Tropie. Nie zostałbym członkiem Rady Naczelnej. Nie poznałbym ogromnej ilości wspaniałych ludzi. Nie miałbym ogromu nowych umiejętności, które mam dzisiaj. Jestem przekonany o tym, że zdobywając kolejne stopnie instruktorskie powinno się brać udział w kursach. To dzięki nim osiągnąłem w harcerstwie różne; mniejsze i większe sukcesy. Wiedząc o tym, jeszcze przed otwarciem ostatniej próby, pojechałem na kurs harcmistrzowski. I nie żałowałem ani minuty na nim spędzonej. Wciąż jednak nie jest mi łatwo przekonać do nich wszystkich członków hufca.

Głównym argumentem przeciwko kursom jest brak czasu. Większość osób zdobywająca stopnie aktywnie działa w swoich drużynach, pisze maturę lub studiuje, dorabia po godzinach. Zawsze ciężko mi było dyskutować z ludźmi, którzy naprawdę nie mieli czasu. Nie umiałem im powiedzieć: W takim razie nie będziesz instruktorem – chociaż wiem, że byliby świetni. Na szczęście dzisiaj moje KSI życzy sobie spełnienia wszystkich wymagań z Systemu Stopni Instruktorskich. Może jest to zasłanianie się dokumentem, ale mówię osobom realizującym próby, że muszą brać udział w kursach bo tak jest napisane i nic na to nie poradzę. Rzecz jasna mówię też o wszystkich korzyściach jakie płyną z udziału w szkoleniu. Ale ze smutkiem zdaję sobie sprawę, że gdyby nie było wymogu to zrobiliby jak ja kilka lat temu i olali czasochłonny kurs.

Zmienianie ludzkiego podejścia nie jest pracą ani szybką ani prostą. Warto ją jednak podejmować. Nie żałuje prób zapoczątkowujących wprowadzenie zmian w hufcu. Sam, przy tym, nauczyłem się bardzo wiele i przeżyłem masę niesamowitych chwil.