Traktat na trakt. Na tropie Kasi i Andrzeja, czyli wyprawa rowerowa przez najwyższe pasma górskie świata- prolog

Archiwum / Kasia Gądek / Andrzej Brandt / 10.03.2012

Wiemy dużo. Co wziąć, jak przygotować siebie i sprzęt, czego unikać i czego się bać; trasa zarysowana jest bardzo precyzyjnie; wiemy co będziemy jeść, gdzie spać. Nie wiemy tylko wciąż jednego: PO CO?

Niniejszym artykułem pragniemy powziąć z czytelnikami i czytelniczkami „Na Tropie” swoistą umowę. Otóż, startując od niniejszego numeru, będziemy pojawiać się tu co miesiąc, kreśląc w słowach i obrazach materiały o naszych przygotowaniach, a od lipca, opisując realizację wyprawy rowerowej przez najwyższe pasma górskie świata. Wracamy w listopadzie i… już w grudniu chcemy bardzo precyzyjnie na to pytanie odpowiedzieć. Zobowiązujemy się do tego, redakcja „Na Tropie” naszym świadkiem, a czytelnicy stroną w umowie. Postanowione.

Kim jesteśmy? Kasią i Andrzejem. Postaciami totalnie odmiennymi, które połączyły wspólne studia i cel. Jesteśmy pasjonatami szeroko pojmowanego outdooru, choć przeżywamy go w sposób biegunowo odmienny. Kasia praktykuję najczęściej solowe wyrypy rowerowo-trekkingowe, całodniowe mordęgi głównie w ukochanym przez siebie Beskidzie Makowskim, ale też coraz częściej w Tatrach. Andrzej, jako członek teamu Nonstop Adventure ZHP, częściej rywalizuje na trasach rajdów przygodowych, maratonów biegowych i rowerowych, niż po prostu „idzie”. Wspólny mianownik? To proste, miłość do gór i rowerów.

Gdzie jedziemy? Najogólniej – do środkowej Azji.

Gdzie jedziemy? Najogólniej – do środkowej Azji. Centralny węzeł jedwabnego szlaku, styk najwyższych pasm górskich świata – Himalajów, Karakorum i Pamiru. Uposażeni w dwa rowery przejedziemy 7000 kilometrów przez 7 krajów w 4 miesiące. Startujemy w połowie lipca z Duszanbe, stolicy Tadżykistanu. W tym kraju spędzimy prawie cały miesiąc, trawersując pasmo Pamiru z zachodu na wschód. Po drodze Korytarz Wachański, dziesiątki kilometrów wyczerpujących podjazdów i pierwszy bezpośredni kontakt z zupełnie odmienną kulturą. Na moment zajrzymy do Kirgistanu, ale tylko po to by… przejechać do Chin. Tak, rzut okiem na mapę naszej wyprawy może budzić zdziwienie. A… nie można po prostu ściąć w niektórych miejscach? Niestety, nie można. Środkowa Azja to wrzący, polityczny tygiel pełen domowych i międzynarodowych konfliktów oraz toczących się dekadami sporów terytorialnych. Ich bezpośrednim efektem jest wysoce „niekomfortowa” dla turystów polityka przejść granicznych – biurokratycznych molochów o niejasnych zasadach. W Chinach też nie bawimy długo, od Kashgaru odbijamy bowiem na południe obierając słynną Karakoram Highway. To drugi etap i drugie wielkie pasmo górskie – Karakorum. Przez Khunjerab Pass, leżące na wysokości 4690 m n.p.m. przejście graniczne wjeżdżamy do Pakistanu. Będzie malowniczo, bo z samej drogi widać Nangę Parbat i tuzin majestatycznych siedmiotysięczników. Kończymy 1000 kilometrów dalej, w Lahore – jedynym czynnym przejściu granicznym między zwaśnionymi od przeszło 100 lat Indiami i Pakistanem. Trzeci etap to duże góry i najwyższe przełęcze na wyprawie. Ponad dwa tysiące kilometrów przez bajeczne krainy Ladakhu i Kashmiru, za sąsiada mając Himalaje. Ostatni, czwarty etap to w większości Nepal i prosto droga na wschód, do Kathmandu, skąd w połowie listopada wracamy do kraju.

map_himalaya1

Po co?

Tak, to idiotyczne pytanie. Można je śmiało zestawić z mitycznym już „Dlaczego ludzie chodzą po górach?”. Na takie pytania z reguły się nie odpowiada, ale mimo iż umowa z początku tekstu jest pewną prowokacją, to… chcemy się z tym zmierzyć. Chcemy po powrocie opowiedzieć o tym, co z tej wyprawy wynieśliśmy, czego się nauczyliśmy i doświadczyliśmy. Będziemy mówić słowem pisanym, zdjęciami, filmami i podcastami. Wszystko znajdziecie Tutaj, w patronującym nasze przedsięwzięcie magazynie „Na Tropie”.

Do startu wyprawy prawie 5 miesięcy. (…) Spokojni jesteśmy tylko o kondycję.

Do startu wyprawy prawie 5 miesięcy. Dużo? Mało, bardzo mało, albo – jak zwykle – za mało. Sami już nie wiemy, co jest bardziej wymagające, czy przejechanie tych 7 tysięcy kilometrów, czy ogarnięcie wszystkich detali, niezbędnych do realizacji celu. Bo jest tak: działa nasza strona internetowa, poświęciliśmy jej prawie trzy miesiące, ściśle współpracując z niecenionym w takich sprawach Markiem Woźniczką (duże dzięki!). Działają nasze profile społecznościowe, niezbędne, by promować wyprawę i mówić o tym, co chcemy zrobić. Działa już część patronatów medialnych – furtki do sponsorów. Sponsoringi są twardo negocjowane, a bez okrutnie drogiego i profesjonalnego sprzętu nie jesteśmy w stanie zrealizować pewnych celów. Powikłane i trudne formalności wizowe dopiero przed nami, ale już wiemy, że to będzie niezwykle wymagająca przeprawa – 7 krajów! Część z nich nie ma swoich placówek w Polsce, niektóre z nieznanych bliżej powodów nie wydają wiz turystycznych, inne obciążają nas wysokimi opłatami, piętrząc jednocześnie biurokratyczne przeszkody. Spokojni jesteśmy tylko o kondycję. Szczęśliwie nie brakuje czas na robienie tego, co kochamy – spędzamy dużo czasu w górach, uaktywniając się też w mieście. Biegamy, pedałujemy, pływamy. Pod tym względem jest dobrze i obiecująco.

Wracamy do Was za miesiąc, gdzie przeczytacie o … liczących sobie prawie dwie dekady rowerach (!), z pomocą których pokonywać będziemy pięciotysięczne przełęcze; o pierwszym rowerze z hipermarketu, na którym Kasia przemierzała pagóry i na którym chciała pojechać w Pamir; o przygotowaniach fizycznych, sprzętowych, formalnych i… mentalnych. Do zobaczenia/przeczytania!

 

Zapraszamy też na nasz profil na Facebooku (www.facebook.com/pages/Rowerem-przez-Himalaje-Karakorum-i-Pamir-2012/252633348141035).