Ucieleśnienie wartości

Archiwum / Wojtek Pietrzczyk / 04.11.2012

robercik

Wartości istnieją naprawdę, choć nie zawsze jesteśmy wystarczająco bystrzy, żeby to dostrzec. Ale prędzej czy później dadzą o sobie znać. I będziemy się musieli do nich ustosunkować. O tym opowiada smutna historia upadku Robercika B.

– Miałem taki sen: był pogrzeb komendanta hufca. Grała mu podwórkowa kapela, śpiewali o całym jego życiu. A ja miałem banjo i też chciałem zagrać, ale jak tylko spróbowałem, okazało się, że nie ma strun. No i w tej niemocy mi cała noc zeszła – opowiedział rano Robercik. Odpowiedziało mu jedynie milczenie współlokatorów, zajętych swoimi sprawami.

– To może coś znaczyć? – Dopytywał się wobec tego braku reakcji.

– To może znaczyć, że musisz przestać pić – powiedział Krzysiu, potykając się o stos butelek po różnych trunkach.

– Co wy tam wiecie – odpowiedział Robercik, zamyśliwszy się na chwilę nad swoim ciężkim losem, brakiem zrozumienia ze strony świata, ogromną swoją wrażliwością i wielce w jego mniemaniu prawdopodobnym artyzmem tego upadku. Wstał chwiejnie z łóżka, popatrzył na zapluszczoną jesień za oknem, przejął go przez chwilkę chłód, no i poczuł że smutek krąży gdzieś w pobliżu. Sięgnął po piwo, które miał w zanadrzu. Bo spał w ubraniu.

– Jesteś alkoholikiem – stwierdził poważnie Mareczek – któregoś dnia schowam ci butelkę i będziesz mnie błagał, żebym oddał. I bardzo się przy tym upokorzysz, mówię ci.

– G… prawda! – Powiedział Robercik i wyszedł z pokoju. Trzasnąłby drzwiami, gdyby były. Jednak stan tego akurat mieszkania nie pozwalał na takie ekstrawagancje.

Robercik staczał się i coraz trudniej było to ukryć – zresztą nawet jeśliby się dało utrzymać to w tajemnicy, w gronie kilku niemych świadków, a nawet pomiędzy czterema milczącymi ścianami, to fakt pozostałby faktem. Jak to możliwe, że człowiek, który sam sobie nadawał nagany za źle wyprasowaną chustę, a odkręcając do prania krzyż harcerski, odkładał go do własnoręcznie wystruganego pudełeczka, zdobionego korą brzozową, ten człowiek stał się tak zwyczajnym przypadkiem przytłoczonego codziennością słabeusza, że gdyby tylko harcerskie biografie kogokolwiek poza środowiskiem harcerskim interesowały, to świat byłby w szoku?

Zaczęło się całkiem niewinnie.

– Weź nie pastuj butów na defiladę, i tak masz czyste – powiedział sobie znienacka trzeciego maja. I nie wypastował. Tak oto objawiło się w jego życiu zło, w postaci realnego czynu (bądź jeśli kto chciałby być bardziej ścisły – zaniechania). Trochę go to gryzło,  więc udawał że nic się nie stało, a nawet postanowił sobie półgłosem, że następnym razem elegancko wypastuje i nie będzie to miało dla dziejów świata większego znaczenia. Już samo to rozumowanie dowodziło, że znaczenie było ogromne, a sumienie Robercika toczył robak.

Następnym razem już sprawa była grubsza. Miał prowadzić ognisko z kolegą, na obozie.

– Masz konspekt? – Zapytał kolegę, druha przewodnika.

– Co roku to samo robimy, weźże człowieku.

I tym razem popełnili podwójny grzech, bo: raz, że we dwóch w tym uczestniczyli, a żaden drugiego nie upomniał, a dwa, że się wcale nie postarali, tylko powtórzyli stare i oklepane schematy, a kiedy nie szło i ludzie się już znudzili – zaproponowali pląs, który będąc prostą rozrywką skutecznie przeważył szalę ze strony wychowawczego wysiłku na rzecz radosnej i zupełnie bezproduktywnej zabawy, która jak wiadomo ma dużo większe wzięcie.

– I tak to robimy co roku tak samo, więc? – Zapytał siebie Robercik retorycznie, z ulgą udzielając sobie rozgrzeszenia.

Trzeci raz poszło już zupełnie łatwo. W poprzednich przypadkach wykazywał jakieś przypadki myślenia, a teraz odpuścił sobie zupełnie.

– Zdrowie panny młodej – powiedział wujek Marian, podając kieliszek. Wobec braku zdecydowanej reakcji ze strony Robercika, stwierdził jeszcze:

– Bo nie będzie zdrowa.

– Aha. – Zdecydował się Robercik, co było początkiem końca pewnej epoki.

*

Robercikowi koledzy siedzieli społem i odbywali bardzo prostą rozmowę na bardzo poważne tematy. Robercik spał zaś w pokoju obok, ciężko dysząc.

– Nie będzie tak, że nagle zmienia się kształt naszego świata, tylko dlatego, że gościowi się coś przestawiło w głowie – zaczął Krzysiu, manipulując łyżeczką od herbaty przy kapslu. Jeszcze parę miesięcy temu musiał złoty trunek cichcem nalewać do kubka od herbaty, inaczej Robercik zauważywszy co to się wyprawia, tak długo opowiadałby o szkodliwości alkoholu, aż całe zapasy nie zostałyby wylane do zlewu.

– Zakazany owoc najlepiej smakuje – podchwycił jego myśl Mareczek, któremu w związku z tym już dawno przestało smakować.

– Ten jego stan jakoś mnie drażni. Nie powiem, że go jakoś lubiłem wcześniej, ale teraz nic nie jest jak powinno. Przecież powinien być w tej okolicy chociaż jeden taki, który mówi wszystko na odwrót.

– Świat stoi u progu dziejowych zmian – podsumował Przemysław, który chciał zostać ambasadorem, dlatego ubierał się najładniej, a poza tym miał chęć wypowiadać wzniosłe podsumowania i organizować, ustalać i wypracowywać rozwiązania. – Dlatego działać trzeba szybko, skutecznie i…

– Tanio? – Dopytywał się Mareczek.

– Nie… – Marszczył czoło Przemysław – Godnie. Albo honorowo. Albo coś takiego.

– Czyli Robercik wróci na drogę cnót, a w zasadzie my tam go wrócimy – rzekł Mareczek – tylko pozostaje ustalić, w jaki sposób to zrobimy.

– Robercik zszedł ze swej ścieżki, bo przestał dostrzegać pewne wartości. Musimy mu je unaocznić – dedukował Krzysiu.

– Przestał je dostrzegać, bo przestał o nich myśleć, lub jakoś je wyparł ze swojej świadomości. Przez lenistwo, lub po prostu brak odpowiednich skoków napięcia w mózgu – kontynuował Krzysiu.

– Skoro tak, należy wobec jego bezmyślności zastosować metodę bezmyślną, tak, aby nasze kroki były ADEKWATNE. Przy czym musi być to metoda pobudzająca na tyle, by jego mózg zaczął pracować, przynajmniej w stopniu wystarczającym do podjęcia takich działań, które wróciłyby światu jego właściwą miarę.

– Naszemu światu – dopowiedział jeszcze, odczekawszy efektowną chwilkę.

– Niektóre metody ludowe mogą się tu okazać odpowiednie. Są dość intensywne i zarazem bezmyślne – powiedział Krzysiu. Wszyscy wiedzieli o co chodzi – bez słowa spojrzeli na wiszący na gwoździu pas harcerski, który Robercik jakiś czas temu przestał nosić.

*

– Wstawaj pijaku! – Z tym okrzykiem Krzysiu podniósł Robercika z łóżka, po czym znów nań upuścił. Robercik przetarł oczy.

– Znowu było pite? A nauka gdzie, a zbiórkę kto poprowadzi?! – Rozkręcał się Krzysiu, sprzedając mu „blachę” za „blachą”.

Robercikowi już wracała świadomość, próbował się jakoś zasłaniać, coś mamrotał, ale wobec przeważającej siły wroga nie mógł zrobić za wiele. Wnet zmusili go do przyjęcia takiej pozycji, w której mógł swobodnie przyjmować razy, którymi zamierzał poczęstować go Mareczek, za pomocą pasa. Teraz machał dla rozgrzewki rękami i patrzył, czy dobrze leży w dłoni.

– W szlufki się nie chciało wkładać, bo za szerokie, co? To teraz poczujesz że lepiej go tam było nosić – oznajmił.

Przemysław, jako najlepiej czytający miał już przygotowany Statut ZHP, miał bowiem wygłosić Prawo i Przyrzeczenie Harcerskie oraz jeszcze kilka w jego mniemaniu ważnych punktów, które podkreślił sobie niebieskim długopisem.

Po czym nastąpił dość brutalny akt, w którym wartości ucieleśniły się Tu i Teraz, a Robercik poczuł Istotę Rzeczy całym sobą. Potem został sam w pokoju, rozcierając zbolałe miejsca. I po chwili wstrząsnął nim płacz, ale nie taki jak na romantycznej komedii, albo reportażu o ludzkim nieszczęściu. Był to płacz przejmujący, ale i oczyszczający, resetujący Robercika totalnie. Po czym zapadł w sen, bo jeszcze nie do końca wytrzeźwiał.

Kiedy spał, chłopcy postarali się jeszcze wzmocnić przekaz, powiesili mu w pokoju trochę harcerskich dekoracji, a także podobizny najwyższych władz, a u wezgłowia wyprany, wyprasowany i złożony w kostkę – mundur.

*

Ta historia jest oczywiście bardzo wesoła, kończy się szczęśliwie, gdyż Robercik już nigdy potem nie zszedł z właściwej drogi, a świat odzyskał równowagę, czyli nic w nim nie brakowało. Czasami coś musi być tak jak ma być i już, nawet jeśli do końca sobie nie uświadamiamy powagi sytuacji. Osiemnastowieczny poeta, Józef Baka określił to tak:

Dobijaj się, dopijaj się

Nieba łzami i cnotami,

Tam miara nie mara

Wieczysta, rzęsista.

*

Kwestią do przemyślenia pozostaje zasadność stosowania przemocy fizycznej, nawet w dobrym celu. Robercik, będąc półgłówkiem, nie miał jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, i gdy go o to zapytano odpowiedział „zależy”. Całe szczęście zaraz potem odszukał odpowiedź w dokumentach Głównej Kwatery. Wy też możecie spróbować, jeśli czegoś nie wiecie.

Wojtek Pietrzczyk – instruktor 33 KHDŻ „Pasat” i 75 KDH, żeglarz i strażak – ochotnik. Wielbiciel i uczestnik kultury ludowej, syn ziemi świętokrzyskiej. Student ostatniego roku etnologii na Uniwersytecie Jagiellońskim.