Zgoda na bycie przeciętnym

Instruktorski Trop / Anna Jaworska / 14.03.2015

Niezadowoleni, wymęczeni wędrownicy. Zmarnowany czas i energia. Po co to wszystko? Po co ludziom, którzy po prostu chcą się dobrze bawić, wyznaczać jakieś zadania? Po co te zajęcia i po co „challenge”?

Idea zadania na Watrze

Liczyła się oryginalność, celowość oraz odpowiednio wysoko postawiona poprzeczka

Z początkiem 2014 roku pojawiły się pierwsze informacje o Wędrowniczej Watrze 2014, w tym hasło „Wszystko jest wyzwaniem” (ang. „Challenge everything”). Jednym z zadań do realizacji przed Zlotem było przygotowanie challenge’u. Dlaczego nie wyzwania? Po pierwsze, jako komenda i zespół programowy, chcieliśmy nadać temu pojęciu nowe znaczenie, a dla każdego z nas słowo „wyzwanie” ma już określone konotacje. Łatwiej jest stworzyć nowe pojęcie wykorzystując słowo, które nie jest używane na co dzień, niż budować zestaw znaczeń dla powszechnego określenia. W zlocie mieli brać udział również skauci, więc dlaczego nie posługiwać się jednym określeniem dla wszystkich uczestników, i to takim, które będzie łatwiejsze do zrozumienia dla gości? Tak więc challenge. Zadaniem patroli, które zgłosiły się na Wędrowniczą Watrę było zaplanowanie i zrealizowanie specjalnego zadania, które sami mieli wymyślić. Ich projekt miał mieć charakter wyczynu całego patrolu. To miało być coś wielkiego! Coś z czego będą dumni. Było dla nas bardzo ważne, aby plany te były realizowane zgodnie z metodyką wędrowniczą, a tak naprawdę miały być jej ucieleśnieniem. Liczyła się oryginalność, celowość oraz odpowiednio wysoko postawiona poprzeczka.

Typ idealny, czyli jak miało być?

Chcieliśmy zmotywować tych mało ambitnych, a Ci, którzy podejmują wyzwania na co dzień – po prostu mieli opisać jedno z nich. Tyle, naturalnie.

Mieli nas zaskoczyć. Ale nie o nas chodziło w tym zadaniu. Mieli zaskoczyć sami siebie – ambitnym planem i tym, że mogą go zrealizować. A następnie efektami, które udało im się osiągnąć. Mieli być z siebie dumni, podekscytowani, zmotywowani. To miał być duży i ważny krok. Jeżeli ekipa w planach miała już tego typu wyzwanie, nie trzeba było tworzyć dodatkowych zadań. Chcieliśmy zmotywować tych mało ambitnych, a Ci, którzy podejmują wyzwania na co dzień – po prostu mieli opisać jedno z nich. Tyle, naturalnie.

Praktyka, czyli co z tego wyszło

Pójście na łatwiznę jest czymś, czego do tej pory nie mogę przeboleć

Maile były różne. Ale zazwyczaj nie pytali, nie chcieli dodatkowych wyjaśnień. To chyba dobrze? Znaczy – wszyscy zrozumieli zadanie. Chyba.

Wiemy, że wyzwaniem są dla każdego patrolu różne rzeczy. I o tym chętnie  dyskutowaliśmy. Naszą główną wątpliwością był przeświadczenie, że zadania te są albo niezbyt wymagające, albo nierozwijające, albo nieadekwatne. Boimy się wyjść ze swojej strefy komfortu i zaryzykować, podejmować nieznane. Ok, rozumiem. Ale pójście na łatwiznę jest czymś, czego do tej pory nie mogę przeboleć. Tyle wysiłku, ile niektórzy patrolowi włożyli w przekonanie nas, że właśnie to jest potrzebne dla środowiska, że czegoś takiego nie robili, można było przełożyć na zmotywowanie swojego patrolu i zainicjowanie ambitniejszych zadań. To samo było z zajęciami. Zdarzały się zajęcia „odbębnione”, opisane w trzech punktach, bez wstępnego rozeznania się w temacie, zero radochy. Tak, wiem, faktycznie spektrum tematów do wyboru było za wąskie i to bierzemy na siebie. Ale nie zmienia to faktu, że w pół roku można się przygotować do dwugodzinnych zajęć i to przygotowanie również potraktować jak wyczyn. Były challenge i konspekty zdawkowo opisane. Po szerszych wyjaśnieniach gratulowałyśmy pomysłu.

To jak jest z tym wyczynem?

W życiu nie chodzi tylko o to, „by zdać”. Tego uczymy w harcerstwie, więc tego też wymagajmy od naszych wędrowników

Innym aspektem, gdzie widać przedstawiony przeze mnie problem są próby na stopnie wędrownicze czy naramiennik wędrowniczy. Są ludzie, którzy ambitnie podchodzą do tematu i stawiają sobie wysoko poprzeczkę. Pozostałym to opiekun powinien pomóc ją podnieść. Reakcje są różne. Trzy najczęstsze, które udało mi się zaobserwować to:

  1. No dobra, mi to w sumie obojętne.
  2. O nie, ja nie dam rady, boję się.
  3. Ale no po co robić coś więcej?

Wszystkie są problematyczne i wymagają innego sposobu pracy z podopiecznym, ale najbardziej martwi mnie ta trzecia, która nasuwa skojarzenie z uczniowską/studencką mantrą „byleby zdać”. Uwaga, będzie filozoficznie: w życiu nie chodzi tylko o to „by zdać”. Tego uczymy w harcerstwie, więc tego też wymagajmy od naszych wędrowników. I tu pojawia się trudne słowo – wymagać. Na Wędrowniczej Watrze spotkałam kilku patrolowych, którzy nie kryli oburzenia z faktu, że jako organizatorzy WYMAGAMY od nich przygotowania dwóch zajęć i challenge’u. Zapomnieli dodać, że wymagamy od nich dwóch dobrze przygotowanych zajęć  i ambitnego, rozwijającego challenge’u. Pojawiały się sformułowania w stylu „przecież my tu jesteśmy uczestnikami”, czy „to za dużo jak nasz patrol”. Dlaczego wędrownikom przeszkadzają wymagania, a co dopiero wysokie wymagania? Mam wrażenie, że wynika to z faktu, ze od wędrowników się nie wymaga. Drużynowy tak bardzo zatraca się w zwodniczej demokracji i próbuje dopasować się do modelu „primus inter pares”, że boi się stawiać wymagania swojej drużynie. Jeżeli już to robi, czasem jest traktowany jak autorytarny przywódca. A wędrownicy osiadają na laurach, które z czasem przeradzają się w bylejakość. Pułapka bylejakości może dotknąć każde środowisko. Nawet to hiperaktywne, które w natłoku zadań nie jest w stanie zrealizować wszystkiego na 100%. I dopóki taka postawa jest odczytywana za porażkę, że coś trzeba zmienić i poprawić, to moim zdaniem nie ma w tym nic złego. Uczymy się w działaniu, między innymi na własnych błędach. Lecz jeżeli jest to stan akceptowany przez środowisko, wtedy można diagnozować problem. Zgoda, czy nawet bierna postawa wobec bylejakości, krzywdzą naszych podopiecznych. Co więcej, tę sytuację podsyca fakt, że nawet jeżeli wymagamy, to robimy to nieumiejętnie. Co to znaczy? Można przychodzić do zespołu z kartką zadań i rozliczać je binarnie: zrobione, niezrobione, nie dyskutując o efektach czy wnioskach. Można wymagania narzucać, nie wyjaśniając ich genezy tak, że wędrownicy nie będę się identyfikować z celem, który realizują. Zdarzają się sytuacje w hufcach, szczepach, gdzie najstarsza grupa metodyczna czuje, że jest traktowana jak „tania siła robocza”. Bo komenda hufca czy szczepu wymaga i oczekuje. Bo dostają polecenia i w ich demokratycznym przekonaniu takie traktowanie narusza ich wolności. Nie chcę tu krytykować żadnej ze stron. Obie mają swoje racje i obie popełniają błędy. Jednak takie sytuacje, oraz wiele innych, składają się na problem który opisuję. Problem braku ambicji wśród wędrowników, zaniżania oczekiwań wobec siebie i innych w atmosferze ogólnego przyzwolenia. Biernej zgody na bycie przeciętnym.

Co dalej?

Tylko jeżeli wyjaśnimy, przedyskutujemy, może nawet ustalimy (!) wymagania – będą one sprzyjały rozwojowi naszych podopiecznych w przyjaznej atmosferze

Zagadnienie, które opisuję, jest bardzo złożone, przede wszystkim dlatego, że dotyczy postaw, z których wynikają zachowania naszych wędrowników. Postawy najtrudniej zmienić. Pierwszym krokiem może być budowa świadomości problemu, świadomości faktu, jak bardzo krzywdzi naszych podopiecznych nasza bierna postawa oraz tym, że i my oczekujemy od nich coraz mniej. Spadek jakości, który mieści się w normie uznania zadania za wykonane, nie jest traktowany poważnie. Ja mam jednak poczucie, że to nam, harcerzom po prostu nie przystoi. Chcę być dobrze zrozumiana, więc jeszcze raz podkreślę – wykonanie zadania słabo, byle jak, przeciętnie nie jest według mnie tak dużym problemem, jak akceptowanie takich sytuacji przez wędrowników i instruktorów. A to właśnie my powinniśmy być ambitni, ciekawi i innowacyjni. Nasze działania powinny być marką samą w sobie przez wzgląd na to, że dorównujemy stale rosnącym wymaganiom. Moim zdaniem. A możemy mądrze wymagać i być konsekwentnymi w egzekwowaniu tych wymagań. Uważam, że fundamentalna jest tu rozmowa i zrozumienie celów. Tylko jeżeli wyjaśnimy, przedyskutujemy, może nawet ustalimy (!) wymagania – będą one sprzyjały rozwojowi naszych podopiecznych w przyjaznej atmosferze. Tak jak podczas rozpisywania próby z opiekunem, tak jak podpisując funkcjonujące w niektórych środowiskach kontrakty z funkcyjnymi, gdzie między innymi ustala się wymagany poziom realizacji powierzonych zadań.

W procesie rozbudzania zdrowej ambicji najważniejsza jest rola drużynowego, przełożonego. Najtrudniejszy jest aspekt, o którym już wspomniałam, czyli jak być wymagającym drużynowym wędrowniczym, a nie zostać okrzykniętym despotą? Po pierwsze, o oczekiwaniach warto rozmawiać i najlepiej jeżeli będą to oczekiwania ustalane w perspektywie „jak coś będzie zrealizowane”, a nie „co będziemy robić”. Istotne są tu zagadnienia motywacji czy samooceny. Mam wrażenie, że powstaje tu zamknięty krąg: to co uda się nam osiągnąć, poziom motywacji czy satysfakcji po zadaniu, są wprost proporcjonalne do zaangażowania i wysiłku, który się w nie wkłada. Bardziej prawdopodobny jest fakt, że ambitnego zadania podejmie się osoba zmotywowana. Oczywista oczywistość. I tu odkrywamy magiczną tajemnicę. Wyczyn, czyli zadanie, które przez postawiony cel generuje wysokie koszty (m.in. czas, energia, motywacja, zasoby materialne), przeradza się w bardzo wartościowe rezultaty (takie jak rozwój osobisty, nowe umiejętności i wiedza, bogatsze doświadczenie, trwalsze relacje, inspirację, motywację czy satysfakcję).  Treści w nawiasach można do woli wyliczać. Nic nowego, prawda? Równie ważne moim zdaniem jest rozbudzenie w wędrownikach ambicji, po to, by wymagali sami od siebie. Drużynowy może być katalizatorem procesu, gdzie uczy, miedzy innymi swoim przykładem, że byle jakość nie może być akceptowana, że każde kolejne zadanie można postarać się zrobić lepiej, ale, co równie istotne, nie pozwala swojej drużynie wpaść w marazm i ciągłe niezadowolenie z efektów swoich działań. Potrafią świętować swoje sukcesy, a z porażek wyciągają lekcje. Drużynowy wspiera marzenia i dalekosiężne cele i plany.

Nie bójmy się wymagać, róbmy to mądrze, a może na kolejnej Wędrowniczej Watrze nie będzie słychać głosów w stylu „czego to oni od nas chcą”. Takie moje małe marzenie. Nie pozwólmy sobie nawzajem na bycie przeciętnym. Wychowujmy ludzi ponadprzeciętnych. Chyba taki jest nasz cel, prawda?*

*Na koniec, chciałabym podkreślić, że masa patroli, biorących udział Wędrowniczej Watrze 2014 wykonała niesamowite challenge i przygotowała profesjonalne, ciekawe zajęcia. I to właśnie może o nich powinnam napisać następnym razem?

Anna Jaworska - namiestnik wędrowniczy w Hufcu Beskidzkim, Dziekan Kapituly Stopni KHKA Diablak, członkini Zespołu Harcerstwa Akademickiego; studentka zarządzania zasobami ludzkimi, socjolog. W 2014 roku pełniła funkcję zastępcy komendanta Wędrowniczej Watry 2014 ds. programu.