Carp(i)e diem, czyli o wyszukiwaniu psot

Archiwum / Piotr Skowroński / 30.06.2012

 „Cieszmy się z małych rzeczy, bo wzór na szczęście w nich zapisany jest.” W ten sposób refren jednego ze swoich sukcesów wokalnych inauguruje pewna znana polska piosenkarka, której nazwiska nie pomnę. Z powyższym postulatem zgadzam się jednak w pełni, a moimi próbami spełniania tegoż gotowy jestem się nawet podzielić.

Błahy temat na felieton – rzekłby ktoś i nawet próby przyciągnięcia uwagi zagadkowym łacińskim tytułem na nic by się zdały wobec pokusy kliknięcia w czerwony krzyżyk w rogu ekranu. Jak wielu z nas jednak, tuż przed ściszeniem odbiornika radiowego, na słowa wskazanej powyżej piosenki, zadało sobie pytanie czymże właściwie są te „małe rzeczy” i skąd zachęta, by się nimi cieszyć? Być może autorka tekstu wyjaśnia to w którejś ze zwrotek, jednak któż to wie skoro wszyscy ściszyli już radio? Mi ta niewiedza nie przeszkadza postawić diagnozy (zgodnie z kapitalnym mottem polskich polityków: „kompletnie nie mam zdania, więc się wypowiem”) – świat pełen jest tych małych szczególików, spośród których najbardziej cieszą nas te absurdy życia codziennego (śmieszne napisy na murach, błędy w druku, lapsusy gwiazd show biznesu). A odnajdywanie tychże psot, czy dzielenie się nimi z innymi, może stanowić niezwykłą radość i poprawić humor w dniu, w którym na pozór nic się nie udaje.

Gdy wędruję po polskich górach, nie mniej niż widok ze szczytu, cieszą mnie pozostawione przez ludzi oznaczenia. Często mają one na celu przykucie uwagi, uczynienie odwiedzanej okolicy bardziej atrakcyjną, czy po prostu pozostawienie miłego wspomnienia. Tabliczka przyczepiona do drzewa w Beskidzie Sądeckim (obok drogowskazów na najbliższe szczyty), informująca, że aby dostać się w Himalaje należy iść w prawo jeszcze przez dwa lata, ucieszyła mnie do tego stopnia, że podejście na najbliższy szczyt, który był wówczas moim celem (nie mówię bowiem, że kiedyś faktycznie nie wrócę na ów szlak i nie będę szedł dalej w prawo!), nie stanowiło już dla mnie najmniejszego problemu. Podobnie uśmiech na twarzy i przypływ nowych sił wywołała tabliczka informująca, że mały wodospadzik obok Międzygórza (nie chodzi o Wodospad Wilczki, który rzeczywiście jest pokaźny) został przezwany „Niagarą”, lub że pomieszczenie palarni w schronisku na Śnieżniku służy „regulacji oddechu”.

Zmierzając pewnego dnia na zajęcia w Instytucie Psychologii UW, zauważyłem kartkę przyczepioną do zamkniętych drzwi zepsutej windy. Na standardowej informacji o awarii dźwigu jako przyczynę podano „awarię silnika dźwigu”, z kolei przy wydrukowanej rubryce „sugerowana data oddania do użytku” widniał wyraźnie zaznaczony drukowanymi literami komunikat „NIGDY”. Lektura wywołała u mnie niespotykaną wesołość. Z miejsca wyobraziłem sobie postać postawnego mężczyzny w ciemnych okularach, który wyskakując z szybu na moment uchyla szkła i w śmiertelnej powadze informuje osobę odpowiedzialną za administrację budynkiem, że dźwig niestety już nigdy nie zdoła nikogo przewieźć w swoim zasłużonym wnętrzu. Następnie startuje czołówka serialu CSI: Miami i dźwięki piosenki „Won’t Get Fooled Again”. Jeśli ktoś nie czuje klimatu, polecam parodię Jima Carrey’a:

Innym razem w autobusie, stojąc w korku w trakcie drogi na zajęcia, perspektywę nieuniknionego spóźnienia zapijam butelką dobrze schłodzonego soku Tymbark. Spoglądam mimochodem na kapsel, a tam wybawienie. Cóż bowiem lepiej może poprawić zły humor studenta filologii klasycznej niż odkrycie inskrypcji łacińskiej! Niezwykłe znalezisko – chwalę siebie samego w duchu. Radość jest tym większa, że napis zawiera błąd. Wypisane słowa to rzecz jasna powszechnie znane horacjańskie „Carpe diem”, napisane jednak z dodatkową literą „i”, która dała komiczny efekt „Carpie diem”. Sam pomysłodawca butelkowej publikacji nie spodziewał się zapewne, że aż tak rozraduje konsumenta. Moim znaleziskiem nie omieszkałem bowiem pochwalić się kolegom z roku, a nawet jednemu pracownikowi naukowemu. Wspólnie analizowaliśmy przez chwilę ową omyłkę, fachowo rozważając jej przyczynę, oraz to, czy była ona zmierzona. Czytelnikowi chciałbym jeszcze polecić całość utworu Horacego, z którego pochodzi powyższa myśl. Z pewnością na uwagę zasługują nie tylko owe dwa słowa, gdyż cały tekst jest niezwykle piękny (tutaj w ustach Gustawa Holoubka):

Tym podobnych sytuacji można by wymienić jeszcze dziesiątki i każdy z czytelników dorzuciłby pewnie po kilka swoich sugestii. Jakiej to pointy brakuje jednak w powyższych wynurzeniach? A no zdecydowanie brakuje stwierdzenia, że to od nas samych zależy, czy ludzie na około nas będą mieli w dniu dzisiejszym naprawdę dobry humor, choć przez chwilę. Jeśli więc zauważysz śmieszną psotę w swoim otoczeniu, nie wahaj się pokazać jej wszystkim na około. Zrób telefonem zdjęcie ciekawego miejsca, na które natrafiłeś; zaznacz śmieszny fragment w książce i poleć jej przeczytanie kumplom; opisz na Facebooku śmieszną sytuację, jaka przydarzyła się dziś w tramwaju. Taki oczywisty wniosek? Czemu więc to Polacy wciąż są tymi „ponurakami Europy”, którzy nie rozmawiają z obcymi, nie uśmiechają się na przystanku, tylko z nosem w chodniku przemierzają trasę dom-praca-dom? Pogoda ducha jedynie wtedy nią jest, gdy jest dzielona. A harcerz jest zawsze pogodny. Carpe diem!

Piotr Skowroński - instruktor Hufca ZHP Warszawa Ursus, wywodzi się z 48 WDW SZANIEC. Zastępca szefa Harcerskiej Szkoły Ratownictwa. Magister historii, student filologii klasycznej na Uniwersytecie Warszawskim. Uczy w prywatnej szkole.