De optimo senatore – czyli historia czerwonego przycisku

Archiwum / 13.02.2011

Szósta część cyklu „Rzeczpospolita Szlachetna” poświęcona jest Wawrzyńcowi Goślickiemu, którego „O senatorze doskonałym” bardziej znane jest – co za niedbalstwo nasze – jako „The counsellor” i zdaje się więcej z niego czerpią Brytyjczycy i Amerykanie niż jego rodacy.

W XXI wieku nasza polityczna świadomość i wyobraźnia – czyli to, jak postrzegamy, rozumiemy i oceniamy mechanizmy rządzące państwem – są w dużej mierze kształtowane przez media. Wiele bardziej wymowny jest dla nas amerykański film, w którym bohaterski prezydent supermocarstwa przy pomocy telefonu i czerwonego przycisku schowanego w szufladzie jednego z biurek Białego Domu może zażegnać trzecią wojnę światową, niż jakiś traktat filozoficzny, a nawet tekst konstytucji. Niemniej jednak zawsze warto szukać u źródeł. Skąd się ten czerwony przycisk w biurku prezydenta USA wziął?

Na dobrą sprawę ten przycisk został zamieszczony w Białym Domu już w drugiej połowie XVIII wieku. System polityczny Stanów Zjednoczonych został skonstruowany w taki sposób z wielu przyczyn. Oprócz przesłanek czysto pragmatycznych – niezbędnej skuteczności rządów – nie można przejść obojętnie nad kwestiami ideowymi. Stworzenie efektywnego systemu politycznego wymaga pewnego wysiłku teoretycznego. Kto by pomyślał, że w tym trudzie z pomocą słynnym Ojcom Założycielom przyjdzie biskup z Polski, Wawrzyniec Goślicki. Innymi słowy: gdyby nie on, nie cieszylibyśmy się amerykańskim kinem sensacyjnym w takim wymiarze, jak robimy to obecnie. Jednak jego wkład w rozwój cywilizacyjny ludzkości to coś więcej niż tylko niekwestionowane wsparcie dla amerykańskiej kinematografii z gatunku political fiction.

Wawrzyniec Goślicki to polski pisarz polityczny żyjący na przełomie XVI i XVII wieku. Studiował na Akademii Krakowskiej, następnie w Bolonii i Padwie. Właśnie we Włoszech w 1568 r. ukazało się drukiem jego dzieło „De optimo senatore” („O doskonałym senatorze”). To właśnie ono (podobno) było inspiracją dla Thomasa Paine’a i Thomasa Jeffersona podczas opracowywania tekstu Konstytucji USA. Jeśli nie ze względu na podziw dla trwałości i efektywności ponad 200-letniego systemu politycznego Stanów Zjednoczonych lub ciekawość dla rodzimej myśli politycznej, to chociaż przez szacunek dla hollywoodzkich produkcji, bez których nasza znajomość świata byłaby niczym, warto zapoznać się z przemyśleniami wybitnego rodaka.

Aby zrozumieć ten traktat, należy przenieść się w świat XVI-wiecznej Polski. Polityczna rzeczywistość w największej mierze jest determinowana przez konstytucję „Nihil novi”. Jej sztandarowym zapisem jest to, że nowe prawa mogły być ustanawiane jedynie za zgodą trzech stanów sejmujących: króla, izby i senatu. Goślicki zdawał sobie sprawę z mechanizmów rządzących państwem. Jego zdaniem „kamieniem węgielnym” całego ustroju byli właśnie senatorzy. Jako siła równoważąca między królem a szlachtą, jako głos rozsądku, który będzie troszczył się wyłącznie o dobro Rzeczpospolitej. Właśnie troska o dobro wspólne ma odróżniać senatorów od reszty społeczeństwa. Wiek XVI w myśli politycznej to przede wszystkim wiek Machiavellego. Tak jak Florentczyk pisał traktat o idealnym księciu, tak Goślicki opracował archetyp idealnego senatora. We Włoszech siłą sprawczą byli książęta, u nas mieli nimi być senatorowie. Nie jest to wizja nowa. Koncepcja ustroju mieszanego – władzy sprawowanej przez monarchę, arystokrację (senat) i lud – została stworzona już przez Arystotelesa, a powtórzona choćby przez Cycerona.

Trudnością w zrozumieniu tej koncepcji dla ludzi XXI-wiecznej demokracji jest to, że dla nas władza sprawowana w państwie (czerwony przycisk w Białym Domu) bierze się z naszej woli. To my, czyli lud, zadecydowaliśmy o formie rządów, jakim chcemy podlegać. Jednak to myślenie jest nieznane Goślickiemu, filozofowi sprzed czasów rewolucji francuskiej i Rousseau. Kością niezgody między nami a Goślickim jest definicja „ludu”. On, powtarzając za Cyceronem, twierdził: „Lud zaś – to bynajmniej nie każde zbiorowisko ludzi skupionych dowolnym sposobem, lecz wielka ich gromada, zespolona przez uznanie tego samego prawa i przez pożytki wynikające ze wspólnego bytowania”.

Lud u Goślickiego jest ludem obywateli świadomych. Tzn. członkiem ludu jest tylko ten, kto jest tego świadomy. Obecnie podmiotem praw obywatelskich jest każdy, bez względu na stan wiedzy. Innymi słowy, dziś każdemu przysługują prawa i wolności obywatelskie. W XVI wieku, a nawet jeszcze długo później, jedynie ludzie świadomi doświadczali tego przywileju. W związku z tym obywatele Goślickiego ochoczo oddają się we władanie ludziom mądrzejszym od siebie; mają świadomość, że tylko ludzie wykwalifikowani, mający odpowiednie predyspozycje, są w stanie zagwarantować prawidłowe funkcjonowanie państwa. Niejako zrzekają się swojej wolności (jakbyśmy dziś to określili) na rzecz dobra ogółu: państwa. Dziś, gdy każdy człowiek jest obywatelem, jedynym realnym (akceptowanym przez wszystkich) sposobem sprawowania rządów jest demokracja.

Goślicki opisuje dokładnie to, jaki musi być idealny senator. Dziś nazwalibyśmy go mężem stanu: „Takiej żądam od niego roztropności która nie tylko obecne rzeczy widzieć i na nie radzić umie, ale która i przyszłe przewiduje, a Rzplitą całą obejmuje, wszystkiej jej przypadki, niebezpieczeństwa, koleje i skłonności pilnie rozważa, bo tym sposobem zło grożące Rzplitej łatwiej senator przewidziawszy odwróci albo i zastarzałe wykorzenić zdoła. Nie ma też zaniedbywać i dokładnej państw obcych znajomości”.

Taki mąż stanu kieruje się przede wszystkim troską o dobro wspólne. Jego misja, służba, polega na zapewnieniu obywatelom bezpieczeństwa w państwie. Senatorem nie może być osoba przypadkowa. Nie może nim być każdy. Stąd wymóg szlachetnego urodzenia, wykształcenia, a nawet określonego statusu majątkowego. Goślicki za Machiavellim powtarza konieczność znajomości historii przez rządzących. Historii jako tej, która uczy, ostrzega, a nieraz podsuwa nawet gotowe rozwiązania.

Ale skąd ten czerwony przycisk? O ile Goślicki tam go sam nie zamocował, o tyle wykonał ogromny krok naprzód. Daleko od jego wizji państwa do demokracji w jej współczesnym pojęciu. Jednak jego dzieło jest kolejnym krokiem w ewolucji ustroju. Daje uzasadnienie dla przekazania władzy większej liczbie obywateli. A król jest jeden, zatem wszystkiego dojrzeć i zrobić nie może.

W koncepcji ludu – Rzplitej znanej Goślickiemu – senatorzy są gwarantem bezpieczeństwa w państwie. Po upływie pięciuset lat, rola senatorów spada na wszystkich obywateli. Jest to duży przywilej, ale jeszcze większa odpowiedzialność. Jeśli nie chcemy dopuścić osób niepożądanych do czerwonego przycisku, powinniśmy być najlepszymi senatorami. Jak? Wystarczy poczytać Goślickiego.