Fajny order, tylko po co?

Archiwum / Jakub Sieczko / 11.06.2007

„Misją Związku Harcerstwa Polskiego jest leczenie kompleksów osób w nim zrzeszonych i dowartościowywanie ich przez stwarzanie świata alternatywnego wobec panującej rzeczywistości”. Nie, nie… Chyba to było jakoś inaczej. 

Wiedza jak na… kieszeni

Kolejność zdarzeń jest zazwyczaj taka: najpierw 19-letni wędrownik podejmuje decyzję o kształceniu się na kierunku medycznym. Potem, gdy w danej dziedzinie czuje się już pewniej (co znaczy, że jest po kilku latach nauki lub nawet szkołę czy uczelnię skończy), postanawia swoje kompetencje zawodowe potwierdzić w ZHP. Jest, dajmy na to, ratownikiem medycznym, pracuje na co dzień w karetce i o pierwszej pomocy wie dużo, a może i bardzo dużo. Chciałby zatem bez egzaminów otrzymać odznakę „ratownik ZHP” (dawna BORM) – jest przecież profesjonalistą. I wszystko w tej historii układałoby się sielankowo, gdyby nie zadano pytania, które moim zdaniem w harcerstwie jest najważniejsze – po co?

Ta „brązowa blacha”, którą pewnie wielu czytelników Na Tropie nosi na prawej kieszeni munduru, to narzędzie wychowawcze.

Ta „brązowa blacha”, którą pewnie wielu czytelników „Na Tropie” nosi na prawej kieszeni munduru, to narzędzie wychowawcze. Każdy, kto z sukcesem przeszedł przez HSR-owy kurs, pamięta satysfakcję, którą czuł po zdanym trzyczęściowym egzaminie – teoria, fantom, symulacja. Dużo wysiłku, pewnie niemało stresu, nieprzespane noce, ale jest – udało się. Wróćmy teraz do naszego ratownika. Na studiach miał kilkaset godzin teorii, niezliczone godziny nad fantomem podczas ćwiczeń, a w karetce pewnie już dziesiątki prawdziwych akcji ratunkowych, w których brał udział. Widział krew, rany, wypadki, a może i umierających ludzi. Potwierdzeniem jego kompetencji jest dyplom, który otrzymał, zdobywając tytuł zawodowy. Niepotrzebna mu do tego odznaka na mundurze – nie będzie dla niego narzędziem wychowawczym, a jedynie orderem, który będzie nosił niczym radziecki marszałek. Nie musi potwierdzać harcerskim egzaminem swoich wysokich kompetencji. W HSR ufamy, że na Akademii Medycznej czy w studium ratowniczym uczą przyszłych ratowników medycznych pierwszej pomocy wielokrotnie dokładniej niż na 40-godzinnym kursie.

O ile nie rozumiem osób, które chcą zdobyć brązową odznakę, ucząc się lub pracując w ratownictwie medycznym, to bardzo cieszy mnie, kiedy na kurs instruktorski HSR wybierają się studenci lub absolwenci „z branży”. Często narzekamy na brak profesjonalizmu i niskie kompetencje w polskim skautingu – dlatego świetnie jest, kiedy pielęgniarka ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego czy ratownik medyczny chce uczyć pierwszej pomocy. Są jednak tacy, którzy uważają, że jako instruktorzy ZHP powinni uprawnienia instruktora HSR otrzymywać automatycznie, jeśli ukończą medyczny kierunek. Nie i jeszcze raz nie. Dlaczego?

Studia to nie kurs!

Nawet największa liczba godzin z dydaktyki ratownictwa nie czyni z nikogo świetnego instruktora, trzeba mieć jeszcze to coś.

Kompetencje ratownicze to nie wszystko, czego potrzeba, by uczyć pierwszej pomocy. Na kursie instruktorskim kształcimy w zakresie komunikacji interpersonalnej, dydaktyki, motywowania, oceniania i w wielu innych dziedzinach. Ale nie to jest moim zdaniem najważniejsze. Oceniamy bowiem jeszcze postawę instruktorską. Prawie co roku zdarza się, że ktoś pomyślnie przejdzie przez wszystkie egzaminy, a jednak srebrnej odznaki i uprawnień instruktora HSR nie otrzyma. Przez dwa tygodnie trudno jest udawać kogoś, kim nie jest się naprawdę. Prowadzący kurs HSR dają więc sobie ten czas na ocenę postawy kandydata na instruktora. HSR to już marka, na którą pracowano przez kilkanaście lat, między innymi przez staranne dobieranie instruktorów. Myślę, że nikt nie chciałby być szkolony z pierwszej pomocy przez osobę, która na przykład nagminnie łamie prawo harcerskie albo nie potrafi współpracować z kadrą instruktorską. Takiemu człowiekowi nie mówimy: „Dziękujemy na zawsze”, ale raczej: „Jeszcze nie teraz – zapraszamy na kolejny kurs”.

Mariusz Cyrulewski, członek szefostwa HSR, mówi: „Taki kurs to nowe doświadczenia, nowe znajomości, nowi ludzie, poznanie zasad naszej, harcerskiej szkoły. Tego nie ma na żadnych studiach ani w żadnej innej szkole. Na kursach panuje specyficzna, zupełnie niepowtarzalna atmosfera i żeby stać się prawdziwym instruktorem HSR, trzeba jej doświadczyć. Poza tym nawet największa liczba godzin z dydaktyki ratownictwa, psychologii i socjologii nie czyni z nikogo świetnego instruktora, trzeba mieć jeszcze to coś”.

Wielokrotnie na łamach „Na Tropie” poruszany jest wątek osoby, która realizuje się życiowo w ZHP, tutaj szuka potwierdzenia swojej wartości. Wydaje mi się, że harcerstwo jest wtedy swoistym antidotum na kompleksy, ucieczką od rzeczywistości. Tak być nie powinno, bo to sprzeczne z istotą harcerskiego wychowania. Dlatego, droga koleżanko czy kolego „z branży” – najpierw przemyśl swoją motywację. A jeśli okaże się, że naprawdę zależy ci na służbie i masz w sobie pokorę, to zapraszamy na kurs instruktorski HSR.

Jedną z cech metody harcerskiej jest wzajemność oddziaływań – ja uczę ciebie, ty uczysz mnie. My – harcerscy ratownicy – chcemy czerpać z twojej wiedzy i doświadczenia, bo jesteś przecież zawodowcem. Ale może jest coś, czego nauczysz się w HSR?

Jakub Sieczko - - szef Inspektoratu Ratowniczo-Medycznego Chorągwi Stołecznej ZHP, instruktor HSR, redaktor naczelny “Harcerskiego Eskulapa”. Wywodzi się z 33 KHDŻ „Pasat” (Hufiec Kielce-miasto). Student IV roku medycyny na Akademii Medycznej w Warszawie.