Instruktor w rozkroku

Archiwum / Filip Springer / 02.07.2007

W harcerstwie jak w życiu nic na siłę. Jeśli mamy robić coś byle jak, to nie róbmy tego w ogóle. Bo krzywda i rozczarowanie, jakie możemy sprawić innym, są nieraz trudne do opisania. A i usprawiedliwień w końcu zaczyna brakować.

Scenariusz jak z islandzkiego dramatu:

Grupa przyjaciół, drużyna, góry, ja brat, ty siostra, lata razem, setki kilometrów. Tarnica, śnieg po kolana, zamieć, herbata w termosie. Są wspomnienia, ostro było.

Odpuścić? No jak to?

Potem dorosłe życie, praca, studia. Rodzina? Nie, jeszcze nie, ale tak prawie. Więc czasu brakuje. Bo żyć z czegoś trzeba. I ta drużyna. Musi być, bo zawsze była, i to nic, że czasu na to nie ma, że może razem czuli się wspaniale, ale już młodych do tego przekonać nie umieją. A może umieją ale czasu nie ma. Wiesz, dorosłe życie, praca, studia, rodzina prawie. Odpuścić? No jak to? Ale przecież się drużyna rozpadnie, a tyle lat razem, ta Tarnica, ten śnieg, ta herbata w termosie nam prawie życie uratowała.

Więc czasem przyjdzie, ale częściej go nie ma. Czasem wpadnie na biwak, ale samochodem, bo zaraz musi wracać. Nic na to nie poradzi, przecież przyjechał, wszyscy powinni się cieszyć. Drużynowy przyjechał. Cieszcie się, bo zaraz wyjeżdża, tylko sobie tu ładnie zadania rozdzielimy.

Gdy łączyć już nie można

Jak nie odejdę, mogę zepsuć to, na co wspólnie przez ponad trzy lata pracowaliśmy.

Przejmując kierowanie redakcją Na Tropie ponad rok temu cieszyłem się, że nie rezygnując z pracy w ZHP mogę bez przeszkód rozwijać się zawodowo. Ot, redakcja jest wirtualna, nad Na Tropie pracujemy zwykle nocami, więc nijak to koliduje z moją pracą w ciągu dnia. Robienie Na Tropie nie zmusza nikogo z nas do stawiania się na jakichś redakcyjnych spotkaniach regularnie i punktualnie. Każdy pracuje wtedy, kiedy może.

Wraz z przejęciem Na Tropie przestałem być drużynowym. Spadły więc ze mnie obowiązki, którym w pewnym momencie, z racji mojej pracy, nie byłem w stanie podołać. W pewnym momencie zacząłem dostrzegać, że właśnie przez to coś się w mojej drużynie psuje. Zawalony kolejny termin dawał do myślenia. Jak nie odejdę, mogę zepsuć to, na co wspólnie przez ponad trzy lata pracowaliśmy.

Jakiś czas temu Marek Piegat napisał tekst o syndromie chińskiej bagażówki. W skrócie polega on na przeładowaniu aktywnych instruktorów ZHP obowiązkami. Prowadzą drużyny i jednocześnie namiestnictwa w hufcu, działają w chorągwi i kręgu akademickim, do tego jeszcze pomagają młodszym kolegom w prowadzeniu gromad zuchowych, nie odmówią, gdy trzeba na wariackich papierach zorganizować rajd. „Tacy młodzi to tacy aktywni”, można powiedzieć i delikatnie mówiąc, „minąć się z prawdą”.

Jednak poza syndromem chińskiej bagażówki borykamy się z jeszcze jednym problemem. To problem instruktorów, którzy dociskani przez pozazwiązkową rzeczywistość do muru nie umieją powiedzieć pass. Pracują na dwa etaty, ale nadal chcą prowadzić drużynę. Czują, że to ich obowiązek, przecież jeśli nie oni, to nikt tego nie zrobi. Więc nie mogą odejść.

Jeden bez wszystkich?

Często kulejąca praca takich instruktorów robi większą szkodę niż odważne zakończenie sprawy.

Otóż mogą. Drużyna ma się rozpaść? Niech się rozpadnie. Często kulejąca praca takich instruktorów robi większą szkodę niż odważne zakończenie sprawy. Bo w tych drużynach są ludzie, którzy nie do końca rozumieją „ że praca, że studia, że rodzina”. I to nie dlatego, że nie chcą rozumieć, a dlatego, że są za młodzi by to pojąć. Ich całym życiem jest szkoła, trochę książek, trochę filmów, gadu-gadu i grupa przyjaciół w harcerstwie. Grupa, która w pewnym momencie zaczyna być (w ich oczach i mniemaniu) zupełnie nieatrakcyjna dla ich lidera. Nie przychodzi na zbiórki, ciągle ma wymówki, na biwaki wpada na chwilę „ znudziliśmy mu się, znudziło go bycie drużynowym. I żadne tłumaczenia nie pomogą, oni będą wiedzieli swoje.

Chcieli coś robić, ale co, jeśli Jego ciągle nie ma? Na zbiórkach nuda, więc po co przychodzić? Wszystko zaczyna być na niby. Postępujący bezwład i marazm. Robienie z siebie i ludzi dookoła idiotów, że jeszcze coś można, że wszyscy razem, że się uda.

Harcerzem, powiadają, jest się całe życie. Gdy to słyszę, przed oczami stają mi starcy w naszych komendach hufców, nieprzystosowani do życia w społeczeństwie trzydziestolatkowie w krótkich spodenkach oraz właśnie tacy „instruktorzy w rozkroku”. Kończcie, oszczędźcie sobie wstydu, a innym rozczarowań.

Filip Springer - redaktor naczelny Na Tropie, szef zespołu promocji Wyprawy Wędrowniczej 2007, były drużynowy 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki”. Dziennikarz i fotoreporter Polskiej Agencji Fotografów FORUM i Głosu Wielkopolskiego.