Karakorum coraz bliżej

Wyjdź w Świat / Andrzej Brandt / 30.06.2012

Pisaliśmy już o tym na czym pojedziemy, co znajdzie się w sakwach, ile to wszystko będzie kosztować, ale nie było najważniejszego – gdzie jedziemy? I skąd pomysł na taką konstrukcję trasy.

map_himalaya1

Idea jest prosta – trzy najwyższe pasma górskie świata na jednej wyprawie. Proste? No niby tak, spójrzmy na globus i na kontynent azjatycki. Ta brunatna wstęga oddzielająca Chiny od półwyspu Indyjskiego to Himalaje – szerokie na 2,5 tys. kilometrów, najwyższe na świecie. Tuż na lewo, sąsiaduje z nimi pasmo Karakorum, a jeszcze bardziej na lewo i lekko do góry to Pamir. Razem tworzą wyraźnie widoczny z kosmosu półksiężyc. Wszystko, co najwyższe znajduje się więc w relatywnie bliskim sąsiedztwie. Tyle, że mazanie palcem po mapie to jedno, drugie i trudniejsze, to wyznaczenie realnej trasy, która uwzględniać będzie możliwości przejazdu i uwarunkowania administracyjne. Teraz spójrzcie na szkic naszej trasy:

418153_266470493423987_992919747_n

Powikłany i pokręcony wąż, który aż prosi się, by ściąć w pewnych momentach. No nie da się, choć bardzo byśmy chcieli, nie da rady. Infrastruktura w niektórych miejscach istnieje, ale twarde realia polityczne częściowo zwaśnionych państw, regulują przepływ turystyczny do jednego, dwóch przejść. Stąd taki, a nie inny układ dróg.


Trasa rowerowa 1326150 – powered by Bikemap

Zaczynamy w Taszkiencie, stolicy Uzbekistanu. Nominalnie, nasza wyprawa miała zacząć się z Duszanbe, ale elastyczność budżetowa zmusiła nas do przesunięcia startu o niespełna 600 km na północ. Powód? Linie lotnicze AirBaltic zlikwidowały połączenia ze stolicą Tadżykistanu. Inne opcje były zdecydowanie zbyt drogie, więc zdecydowaliśmy się „nadrobić” dodatkowe kilometry. Co to oznacza? Że powyższe 600 kilometrów będziemy musieli dodatkowo „przepedałować”, w ramach „Prologu”. Po drodze – pierwszy oddech Pamiru – będziemy przekraczać zachodni masyw Pamiro-Ałtaju. Niby nic, ale czeka nas drapanie na 3000 m n.p.m. Dalej ze stolicy Duszanbe lecimy na wschód, już w stronę głównego, centralnego masywu Pamiru. Nie jest lekko, bo raz, że temperatury w lipcu i sierpniu dla Tadżykistanu sięgają 40 stopni Celsjusza, dwa, że długie, mozolne podjazdy staną się codziennością na co najmniej trzy tygodnie. Będzie boleć, ale otulina z pamirskich ścian, sześcio- i siedmiotysięczników to jest to, po co tam jedziemy. Na całym obszarze tadżyckiego Pamiru, obejmującego mniej więcej połowę obszaru Polski, spotkamy jedynie kilkanaście skromnych osad. Pośród nich Ishkashim – perełkę pogranicza tadżycko-afgańskiego, która wita podróżników w Korytarzu Wachańskim. Wachan, to zdaje się, jedyny aktywny turystycznie rejon pogrążonego w konfliktach zbrojnych Afganistanu. Jeżeli czas pozwoli, udamy się na drugą stronę rzeki Piandż, by uszczknąć choć odrobinkę niesamowitej kultury tego kraju. Z Wachanu odbijamy z powrotem na Pamir Highway. Chcę napisać, że będzie pięknie, ale to zaklęcie dla niemal każdego kilometra naszej trasy. Tutaj będzie pięknie, bo wysoko. Obieramy 3000 m i z podjazdami sięgającymi 4200 m n.p.m. dobijamy do Kashgaru w Chinach. Pamir Highway za nami, miesiąc minął, żyjemy, nogi padają. To dobrze, bo moc będzie potrzebna.


Trasa rowerowa 1326170 – powered by Bikemap

Przed nami Karakoram Highway, konstrukcyjny kosmos – magistrala drogowa przecinająca pasmo Karakorum, łącząca zachodnie Chiny z Indiami. Kosmos, bo to jedyna na tym obszarze nitka o strategicznym znaczeniu. I choć ledwie raz wspinamy się na 4000 m, to prowadzi spionowanymi, ekscytującymi dolinami. Na Khunjerab Pass przekraczamy granicę Chińsko Pakistańską, mijając po drodze piętrzące się turnie siedmiotysięczników i dziewiątego szczytu świata – Nangi Parbat. Lądujemy w Lahore, kulturalnym centrum Pakistanu, wielobarwnego tygla, który wprowadza nas do Indii. Może dwa dni luzu na, tak bardzo potrzebną, regenerację organizmów i sprzętu?


Trasa rowerowa 1326191 – powered by Bikemap

Bo w Indiach czekają na nas Himalaje. Największe i najtrudniejsze podjazdy na wyprawie. Prawie 2000 kilometrów po bezdrożach Ladakhu i Kaszmiru. Wiele przełęczy po 4 i 5 tysięcy metrów. I duży strach, czy nie złapie nas wczesny podmuch jesieni. Najtrudniejszy odcinek tego etapu, słynne Leh – Manali, będziemy bowiem przemierzać w pierwszej połowie października. Bywało, że już wtedy pięciotysięczne przełęcze znikały pod grubą warstwą śniegu, blokując tym samym przejazd na wiele dni. Jesień dla tego rejonu to druga połowa listopada, ale suche, zimne masy powietrza mogą incydentalnie utrudniać przejazd. Potrzebny będzie łut szczęścia, ale przede wszystkim potężna łydka i sporo determinacji – im szybciej, tym lepiej. No i Kashmir, i Ladakh. Wpływy muzułmańskie przenikają się i niejednokrotnie krwawo konfrontują z tybetańskim buddyzmem. Niewielka liczba skromnych osad to zazwyczaj centra kultu z widocznymi z wielu kilometrów Gompami – buddyjskimi klasztorami wbitymi w strome ściany i skały. I przestrzeń, ogromna, nietknięta przestrzeń.


Trasa rowerowa 1326212 – powered by Bikemap

Szczęśliwie kończymy ten etap w indyjskiej Shimli. Za nami już mocno zasypane przełęcze i niska temperatura. Teraz już lżej. Ostatni etap to droga prosto na wschód – do nepalskiego Kathmandu. Lekko ponad 1200 kilometrów, bez wielkich przełęczy, za to w bliskim sąsiedztwie Annapurny, dziesiątego szczytu świata. Jeżeli czas i siły pozwolą, udamy się tam na krótki trekking. Rozkoszujemy się Nepalem, bliskością Wielkich Himalajów, w tym najwyższego Everestu. Kilka dni w stolicy i powrót do Polski, przez Delhi i Mediolan.

Za miesiąc ostatni odcinek przygotowań, w którym już zabraknie technicznych detali, za to więcej będzie … intymności. Napiszemy o tym, czego się boimy, jak zamierzamy wytrzymać ze sobą przez cztery miesiące w trudnych warunkach, będzie też o motywacji i potrzebie podejmowania wyzwań.

Andrzej Brandt - członek teamu Nonstop Adventure ZHP, miłośnik maratonów biegowych i rowerowych. Planuje niezwykłą wyprawę, którą relacjonował będzie w magazynie "Na Tropie".