Kęsik jakiego nie znacie

Jestem w Związku / Jakub Lasek / 18.06.2017

Zawodowo zajmuje się polityką rowerową. Gdy zaproponowano jej objęcia Zespołu Wędrowniczego w GK ZHP zaśmiała się. A jej największy wyczyn nie ma nic wspólnego z harcerstwem. Oto Justyna Rędzikowska.

Hm. Justyna Rędzikowska, znana jako Kęsik, od zeszłego roku pełni funkcję szefowej Zespołu Wędrowniczego przy Głównej Kwaterze ZHP. Obecnie razem ze swoim zespołem współorganizuje drugą edycję kursu drużynowych wędrowniczych #Dreamcraft, który odbędzie się na Kubie. Między innymi za organizację tego kursu dostała nagrodą “Niezwyczajni” 2016 w kategorii Praca z Kadrą. Życie Justyny jednak to nie tylko wędrownictwo.

Chciałbym Cię zapytać o to, czym zajmujesz się zawodowo i jak spędzasz swój czas wolny pomiędzy licznymi harcerskimi działaniami?

Wszystko, czym się zajmuję, dzieje się w Zarządzie Dróg i Transportu w Łodzi. A ja jestem strasznym urzędnikiem

 

Zawodowo zajmuję się polityką rowerową w Łodzi. Brzmi dziwnie, ale już tłumaczę. Czuwam nad infrastrukturą rowerową miasta, opiniuję projekty dróg rowerowych, uczestniczę w odbiorach tych już zbudowanych, dbam o stan techniczny dróg, zgłaszając ubytki oraz planując kolejne rowerowe inwestycje. Tworzę ich mapy, zajmuję się promocją transportu zrównoważonego ze szczególnym uwzględnieniem ruchu rowerowego, opiniuję budżet obywatelski w tematyce rowerowej oraz wspieram wdrażanie tego już przegłosowanego. Prowadzę akcje rowerowe takie jak European Cycling Challenge, której głównym celem jest zbieranie danych o potokach ruchu rowerzystów, a także współorganizuję Europejski Tydzień Transportu Zrównoważonego. Prowadzę też miejski fanpage rowerowy i czasem rozdaję rowerowe nagrody, można mnie też usłyszeć w lokalnym radiu, czy zobaczyć w niszowej, acz łódzkiej, TV Toya. Zdarza mi się też odpisywać na jakieś pisma dotyczące rowerów, które trafiają na moje biurko. Właśnie tak – to wszystko, czym się zajmuję dzieje się w Zarządzie Dróg i Transportu, czyli jednostce miasta. A ja jestem „strasznym urzędnikiem”.

Pasje? To zdecydowanie praca z ludźmi, podróże, sport i przestrzeń – taka urbanistyczna, architektoniczna, ale również górska. Staram się je łączyć. Prowadzić kurs w podróży, pojechać na koniec świata, zagrać mecz w badmintona, wystartować w harcerskim rajdzie przygodowym czy porozbijać się po różnych przestrzeniach, najchętniej w towarzystwie przyjaciół.

Jaki był Twój największy wyczyn, który zrealizowałaś do tej pory i z którego jesteś najbardziej dumna?

Samotna trzymiesięczna podróż autostopem przez Azję. To był jeden wielki wyczyn złożony z miliona mniejszych. Do tej pory na wspomnienie tej drogi przechodzi mnie dreszcz i zastanowienie, jakim cudem się na to zdecydowałam. Jednocześnie kombinuję, kiedy znów ruszę w taką drogę. Musiałam przełamywać się i mobilizować wiele razy, sama się motywować do działań. Wtedy nic nie było stałe i pewne. Nie wiedziałam gdzie następnego dnia będę spać, co jeść, kogo poznam, z kim przemierzę kolejne kilometry. Bez ludzi, bez niczego stałego, będąc w drodze, każdy dzień był 3 razy dłuższy, niż normalnie. W Łodzi pół roku to ułamek sekundy. Podczas tej podróży moja dusza przeżyła zdecydowanie więcej. Próbuję to ująć w słowa, ale się nie da. Czegoś takiego trzeba po prostu doświadczyć.

Na jakich harcerskich polach działałaś do momentu zorganizowania pierwszego kursu Dreamcraft? Czy podejmowałaś się służby również poza ZHP?

Wychodzę poza to, co ktoś zapisał mi w zakresie obowiązków

Działałam na różnych obszarach. Choć przez zdecydowaną większość czasu byłam właśnie przy wędrownikach, prowadząc drużyny, szczep, szkoląc przyszłych drużynowych.

Czy podejmowałam się służby poza ZHP? Nie szukając daleko, moja praca to służba wspólnocie lokalnej. Wierzę, że jestem tam, by przyczyniać się do rozwoju mojego miasta, służyć ludziom,  używając do tego wiedzy jaką zdobyłam na studiach oraz w ZHP. Wychodzę poza to, co ktoś zapisał mi w zakresie obowiązków. Zależy mi na tym, choć często wiąże się to z nierówną betonową walką, każdy słyszał jakieś plotki, jak to polskie urzędy pracują.

Jakie największe trudności miałaś do tej pory w pełnieniu tych funkcji? Czy otrzymałaś wtedy pomoc i jeżeli tak, to od kogo?

Trudności spotyka się na każdej funkcji. Coś, co kiedyś było dla mnie trudne, dziś może być banalne, więc ciężko mi określić ogólnie, co było najtrudniejsze. Sama też jestem po prostu uparta i zawzięta. Być może ludzie zawsze czuli, że nie potrzebuję tyle wsparcia, a jak potrzebowałam, to pewnie nie umiałam o tym mówić. Niemniej, jest taki instruktor w moim życiu, zwany Kowlakiem, który stanowi dla mnie wsparcie i to nie tylko w ZHP, ale i w moim życiu. Jak już kompletnie nie wiem co robić i od czego zacząć szukać rozwiązań to zawsze dzwonię do Kowlaka. Z biegiem lat coraz rzadziej, na jego szczęście. On zawsze cierpliwie znosił setki moich pytań, których od małego produkowałam tonę i to właśnie dzięki temu, że był cierpliwy i pokazywał mi różne drogi, wówczas  mogłam podejmować się wielkich rzeczy, bo wiedziałam, że jest ktoś, kto zawsze posłuży mi dobrą radą, albo dobrym kontaktem.

Jak zostałaś Szefową Zespołu Wędrowniczego?

Na pierwszą propozycję przejęcia Zespołu Wędrowniczego zareagowałam śmiechem

Tak jak czasem nie ogarniam jak to się stało, że znalazłam w sobie siłę i pojechałam do tej Azji, tak nie ogarniam tego, że zostałam szefem zespołu na takim poziomie struktury. Tym bardziej, że nie byłam wychowywana na następcę.

Zaczęło się od tego, że w świat poszła pierwsza informacja o Dreamcrafcie. Polskie wędrownictwo zostało poruszone na tyle, że aż sama GK się do mnie odezwała. Jako, że zawsze chciałam pracować u podstaw, pilnowałam, by na ramieniu nic poza granatem nie wisiało, więc na pierwszą propozycję przejęcia zespołu zareagowałam śmiechem, ponieważ czułam, że jestem człowiekiem znikąd, a funkcja w GK jest na pewno przerażająca i daleka od pracy z ludźmi. Miałam dużo wątpliwości, ówczesny zastępca szefa próbował mnie przekonywać, ale dopiero Weronika Szatkowska, z którą rozważałam tę propozycję, pomogła mi się zdecydować.

Gdy z Weroniką usiadłyśmy i zaczęłyśmy myśleć, co mogłybyśmy zdziałać i zmienić jako zespół, to powstało całkiem sporo pomysłów. Wtedy właśnie poczułyśmy tę funkcję. Niemniej, miała ona tak samo dużo plusów jak i minusów. Co prawda obiecali mi na górze, że wcale nie będę musiała jeździć do Warszawy oraz moje podróże nie będą przeszkodą w pełnieniu funkcji, ja jednak wewnętrznie czułam, że to nie jest mój poziom struktury. Weronika w końcu twardo zarządziła, że rzucamy monetą. I wyszło, że bierzemy to. Oczywiście powiedziałam jej, że robimy to albo wspólnie, albo razem (śmiech). Moneta wisi ciągle nad moim biurkiem.

Jak wyglądały pierwsze dni po przejęciu zespołu od Ewy Sidor?

Dopiero w momencie przekazania mi sznura poczułam wagę tamtej decyzji. Ostatniej nocy na Wędrowniczej Watrze podchodziły do mnie kolejne referaty z gratulacjami i mi się przedstawiały. Dostałam od nich ogrom wsparcia na przywitanie, zaufali mi, choć zupełnie nie mieli podstaw. Przecież mnie nie znali. Ich ciepłe słowa ośmieliły trochę moje „ja”, które było „znikąd”. Zaczęło być bardziej stąd. Następnego poranka miałam powiedzieć słowa na zakończenie Watry. Nawet nie jestem w stanie opisać jaki to był dla mnie ogromny stres. Nagle, z dotychczasowej perspektywy patrolowej, która przez 3 lata nie była na Watrze, stałam w jakimś totalnie dziwnym dla mnie miejscu.

Jeśli chcemy być przykładem dla innych, nie możemy zapominać o równowadze w życiu

Potem, już w Łodzi, nastał proces analizowania, stawiania celów, planowania. Stworzyłam dokument, który stanowił pewne przywitanie z referatami, dokument, którego wysłanie było obarczone kolejnym wielkim stresem. Ale stało się, poszedł do referatów i zebrał sporo dobrych słów. To był ten moment, który pomógł mi się otworzyć. Poczułam, że robię to na poważnie, że jestem w odpowiedzialnym miejscu, pełnym wyzwań i radości. Rozpędziłam się. Choć nadal żyję w takim przeświadczeniu, że nikt nie wie, kim jestem, że jestem anonimowym Kęsikiem, instruktorką z Widzewa. Dzielnie pielęgnuję ten obraz w sobie. Bo tak naprawdę przecież jestem takim samym instruktorem, jak każdy drużynowy, tyle że zaangażowanym czasowo w działania o większej na większą skalę niż hufiec.

Czuję, że jestem dokładnie tu gdzie powinnam, dokładnie z takim zestawem działań, by jednocześnie rozwijać pracę u podstaw i móc robić coś szerzej. Dzięki temu, że jednocześnie działam z wędrownikami na poziomie hufca, prowadzę kurs drużynowych, zespół ogólnopolski czy zlot kadry wędrowniczej mam pewien przekrój przez całą metodykę. Być może pomaga mi to jeszcze lepiej ją rozumieć. Jednocześnie też cały czas dbam o równowagę w życiu, by mieć czas na pasje, sport, bliskich, rozwój zawodowy, bo jeśli chcemy stanowić dla kogokolwiek przykład, to nigdy nie możemy zapominać o tej harmonii.

Jakub Lasek - zawodowo zajmuje się marketingiem i sprzedażą. Uwielbia podróżować i uprawiać różnego rodzaju sporty, a w szczególności te związane z górami. Szef Referatu Wędrowniczego Chorągwi Opolskiej i drużynowy 5 DW „Żywioł”. Współorganizator KDW „Przekraczając Granice”.