Miasta (nie)znane

Archiwum / 08.11.2011

02Jean Cocteau powiedział kiedyś, że różnica między dużym a małym miastem polega na tym, że w dużym mieście można więcej zobaczyć, a w małym więcej usłyszeć. Są miasta, w których trzeba patrzeć tam, gdzie zwykle nie patrzymy; słuchać tego, czego zwykle nie słuchamy; dotykać tego, czego normalnie byśmy nie dotknęli. Miasta, które wydaje nam się, że znamy. I mamy rację – WYDAJE NAM SIĘ…

 

Christiania (Dania)

Choć wolne miasto Christiania nie jest już tym, czym było w latach 80. czy 90., wciąż warto tam zajrzeć odwiedzając Kopenhagę. Powstałe w 1971 r. osiedle przez długi czas było nie tylko jedynym miejscem w Europie, gdzie legalnie można było zapalić trawkę, ale przede wszystkim stolicą kultury alternatywnej i ostoją artystycznej bohemy. Dzisiaj, po wielu perypetiach z państwowymi urzędnikami, Christiania utraciła swój blask i wiele przywilejów, wciąż jednak pozostając hippisowskim skansenem.

Utworzenie w latach 70. Christianii było inicjatywą grupy hippisów, którzy samodzielnie postanowili zagospodarować opuszczone tereny wojskowe. Niezamieszkane domy szybko przekształciły się w tętniące życiem squaty, a z biegiem czasu i wzrostem populacji osiedle zaczęło funkcjonować jak każda inna dzielnica duńskiej stolicy. Z jedną tylko różnicą – polityczni działacze, z Jacobem Ludvigsenem na czele, ogłosili Christianię wolnym miastem. W związku z niejasnym statusem prawnym nowego tworu, urzędnicy pozostawali bezsilni i wolne miasto pisało swoją odrębną historię. Mieszkańcy ustanowili własną flagę (trzy żółte koła na czerwonym tle), wybrali hymn (piosenka „Nie możecie nas zabić” zespołu Bifrost), wybili monetę (Løn), a w latach 90. spisali katalog obowiązujących tutaj praw. Do najciekawszych należą bezwzględne zakazy ruchu samochodowego, fotografowania na ulicach, sprzedaży fajerwerków czy noszenia kamizelek kuloodpornych.

03Wolna amerykanka na ulicach Kopenhagi nie podobała się władzom, dlatego historia Christianii jest jedną długą batalią z państwowymi urzędnikami. Głównym punktem zapalnym był handel narkotykami, który przez lata kwitł na ulicach jedynego w kraju wolnego miasta. Kompromis z władzami osiągnięto w połowie lat 90., kiedy zakazano sprzedaży twardych narkotyków. Z czasem wyeliminowano również handel miękkimi narkotykami, jednak do dzisiaj na słynnej Pusher Street można bez większych problemów nabyć haszysz czy marihuanę.

Anarchistyczne nastroje już dawno opadły, hippisi wybrali życie w dostatku i wygodzie zamiast ciągłej walki z systemem, w związku z czym obecnie Christiania jest bardziej turystyczną atrakcją niż faktycznym centrum kontrkultury. Najlepszym potwierdzeniem tych słów jest fakt, iż sami mieszkańcy organizują dla turystów wycieczki po mieście, co notabene jest jednym z ich źródeł utrzymania. Z kolei dla Duńczyków z drugiej strony muru (Christiania jest odizolowana od reszty miasta – prowadzą do niej tylko dwa wejścia) wolne miasto jest dzisiaj synonimem utopii, a media ochrzciły ją mianem „nieudanego eksperymentu socjologicznego”. Niemniej, oryginalne squaty i efektowne graffiti wciąż można tam podziwiać.

 

Baarle (Holandia)

Baarle to małe, niespełna 10-tysięczne miasteczko położone w… no właśnie – gdzie? Ta niepozorna miejscowość od setek lat przyprawia o ból głowy kartografów i urzędników państwowych tak z Belgii, jak i z Holandii. Najkrócej mówiąc, Baarle jest skomplikowanym układem miniaturowych enklaw i eksklaw, a spoglądając z lotu ptaka wygląda jak dwadzieścia dwie belgijskie wysepki rozsiane na holenderskich nizinach. Jakby tego było mało, belgijskie enklawy mieszczą w sobie siedem mniejszych eksklaw holenderskich. Granice biegną wzdłuż ulic, krawężników, a nawet domów. Tym samym przejście z pokoju gościnnego do sypialni może wiązać się z przekroczeniem granicy, co na szczęście w erze Schengen nie nastręcza większych trudności.

01Tak skomplikowana granica jest wynikiem średniowiecznych transakcji feudalnych i utrzymuje się niemalże niezmiennie od ponad 800 lat. Choć przez ten czas sporne terytoria wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk, ba, były nawet łączone pod berłem jednego władcy (np. Niderlandy Hiszpańskie w XVI w.), nigdy nie zostały zrewidowane i podzielone w inny, prostszy sposób. Podczas ostatniego referendum w 1995 r. mieszkańcy zdecydowali, że chcą utrzymać dotychczasowy podział administracyjny. Dlaczego?

Czytając miejskie kroniki czy po prostu przechadzając się ulicami Baarle, będziecie wiedzieli dlaczego – dla zachowania własnej tożsamości i tradycji. W tym przypadku niewątpliwie tradycji absurdu, bo jak inaczej nazwać sytuację, kiedy mieszkaniec kamienicy wybija sobie drzwi po drugiej stronie granicy, aby płacić mniejsze podatki (według miejskiego prawa o przynależności państwowej budynku decyduje wejście do niego)? Powyższy przykład może wydać się groteskowy, niemniej jednak jest on prawdziwy – na przestrzeni wieków ten kruczek prawny był wykorzystywany przede wszystkim przez właścicieli sklepów. Jeszcze dzisiaj drzwi prowadzące do jednego z domów położone są dokładnie na granicy, a mieszkańcy nie zamierzają przesuwać wejścia ani w jedną, ani w drugą stronę. W rezultacie posiadają dwa adresy – belgijski i holenderski. Do niedawna równie absurdalnie rysowała się sytuacja służb mundurowych, które mogły ścigać przestępców tylko do granicy. Zabawnie można było poczuć się także w restauracji, kiedy po określonej godzinie właściciel prosił o zmianę stolika na belgijski, gdyż holenderskie prawo nakazywało zamykać jadłodajnie o jednej porze. Mieszkańcy Baarle mimo tych wszystkich niedogodności i jakby przecząc trudnym relacjom belgijsko-holenderskim, żyją zgodnie ze swoimi zagranicznymi sąsiadami i nie zamierzają przeprowadzać się do jednego państwa.

 

Seattle (USA)

Nowy Jork, San Francisco, Los Angeles i Chicago to miasta znane, niewątpliwie warte odwiedzenia, ale z drugiej strony – zatłoczone i przereklamowane. Wielu turystów podróżujących po USA ogranicza się jednak do tych najbardziej rozpoznawalnych punktów na mapie, zupełnie ignorując stan Waszyngton wraz z jego stolicą – Seattle. Choć miasto liczy sobie ledwie 150 lat, zdążyło ono zapisać się już w historii, wychowując dwie legendy ciężkiego brzmienia – Jimiego Hendriksa i Kurta Cobaina (gwoli ścisłości, wokalista Nirvany przyszedł na świat w pobliskim Aberdeen). Co ciekawe, żaden z nich nie ma tutaj swojego muzeum, ba, o tym, że trafiliśmy pod dom tego ostatniego, dowiemy się albo pytając miejscowych, albo czytając podpisy fanów, którymi gęsto usiana jest ławka w pobliskim parku. Kilka rockowych relikwii, głównie w postaci gitar, możemy zobaczyć za to w muzeum Experience Music Project.

Seattle to jednak nie tylko Hendrix i Cobain, ale przede wszystkim Doc Maynard i Arthur Denny, których upór i żyłka do interesów pozwoliły na wybudowanie jednego z największych ośrodków miejskich na zachodnim wybrzeżu USA. Rezultatem rywalizacji tych dwóch dżentelmenów jest dzisiejszy układ ulic, które zamiast biec prosto, nagle załamują się pod pewnym kątem, tworząc literę V (każdy z biznesmenów rozbudowywał miasto według własnego planu). Przełomowym punktem w historii miasta było wybudowanie domu publicznego (zatrudniającego 2 tys. „pracownic”), który przekształcił Seattle z robotniczego miasta, gdzie na dziesięciu mężczyzn przypadała jedna kobieta, w regularny, tętniący życiem towarzyskim ośrodek miejski.

Seattle spośród innych amerykańskich miast wyróżnia również labirynt podziemnych korytarzy, które są efektem odbudowy miasta po wielkim pożarze w 1889 r. Wówczas to spłonęła znaczna część drewnianej zabudowy miejskiej, w06 miejsce której wzniesiono budynki z cegieł. Szybko okazało się, że grunt nie był należycie przygotowany i wiele kamienic dosłownie zapadło się w ziemię. W rezultacie mieszkania położone na parterze znalazły się w podziemiach, a pierwsze piętra wychodziły na ulicę. Zamiast utworzyć w zakopanej części budynków piwnice, mieszkańcy nie zmieniali ich dotychczasowego przeznaczenia. Tak powstały pierwsze podziemne centra handlowe, do których światło dzienne było dostarczane przez przeszklone płyty w chodnikach ulic. Do dzisiaj w centrum miasta można odwiedzić puby, księgarnie czy sklepy, które położone są poniżej poziomu ulicy. Dużą atrakcją turystyczną jest również Underground Tour – wycieczka po podziemiach miasta połączona z lekcją historii.

 

Sankt Petersburg (Rosja)

Sankt Petersburg na przestrzeni lat nazywany był bądź „Oknem na Europę”, bądź „Wenecją Północy”. Szczególnie ta ostatnia nazwa świetnie oddaje charakter miasta, które położone jest na kilku wyspach spiętych ze sobą kilkuset mostami. Petersburg wyróżnia się również europejską architekturą – osiemnastowieczni architekci wzorowali się na weneckich kanałach, rzymskich katedrach, ulicach Amsterdamu i pałacu wersalskim. Największym osiągnięciem architektonicznym pozostaje położony nad brzegiem Newy Pałac Zimowy, który rokrocznie odwiedzają ponad trzy miliony turystów z całego świata.

05Petersburg jest chyba jedyną kilkumilionową metropolią na świecie, w której nie uświadczymy drapaczy chmur. Co prawda w 2006 r. głośno było o planach Gazpromu, który chciał wybudować tutaj prawie 400-metrowy biurowiec, jednak projekt upadł po tym, jak swój sprzeciw wyrazili mieszkańcy miasta oraz prezydent Dmitrij Miedwiediew. Tym samym architektura Wenecji Północy wciąż pozostaje unikatem na skalę światową. W tym nadmorskim mieście znajduje się ponadto 80 teatrów i ponad 200 muzeów prezentujących eksponaty z różnych zakątków globu. Wśród nich wyróżnić należy Ermitaż – jedno z największych muzeów świata, które w swoich zbiorach mieści prace największych mistrzów malarstwa z Rembrandtem, Monetem i Picassem na czele.

Warto wiedzieć, że wizyta w Petersburgu wcale nie musi wiązać się z koniecznością uzyskania rosyjskiej wizy. Przybijając do miasta ze zorganizowaną wycieczką od strony Morza Bałtyckiego wystarczy, że wylegitymujemy się ważnym paszportem. Jest jednak jeden warunek – nie możemy zwiedzać miasta na własną rękę, tylko podążać za wcześniej opłaconym przewodnikiem. Samodzielna wizyta wiąże się już z koniecznością wyrobienia wizy turystycznej w rosyjskiej ambasadzie.

 

Brasilia (Brazylia)

Brasilia jest miastem tyleż pragmatycznym, co nowoczesnym. Pragmatycznym, bo jej powstanie w 1960 r. było wynikiem przemyślanej decyzji przeniesienia stolicy w głąb kraju i ożywienia tamtejszej gospodarki. Nowoczesnym, gdyż zostało zaprojektowane przez dwóch wizjonerskich architektów – Lucio Costę oraz Oscara Niemeyera. Ten ostatni zbliżając się dzisiaj do swoich 104. urodzin może podziwiać, jak rozwija się dzieło jego życia.

Udając się do Brasilii, najlepiej przylecieć samolotem – wówczas można podziwiać z góry pieczołowitość, z jaką budowniczowie odwzorowali przedłożony plan miasta układający się w sylwetkę ptaka. Nietrudno się domyślić, że główna ulica stanowi korpus ptaka; w centrum znajdują się z kolei budynki rządowe. Przechadzając się ulicami miasta widać, że wszystko zostało tutaj dokładnie zaplanowane – dzielnica hotelowa, bankowa czy szereg budynków, w których mieszczą się ambasady (łącznie w Brasilii swoje placówki mają aż 124 obce państwa). Stolicę, oryginalnie zaplanowaną na pół miliona ludności, obecnie zamieszkują ponad dwa miliony Brazylijczyków.

Warto wspomnieć, że Brasilia nie jest jedynym przykładem miasta zbudowanego według wcześniej przygotowanego projektu. Do tego grona zaliczają się również Canberra, New Delhi, Waszyngton DC czy Putrajaya, stolica Malezji. Równolegle z pracami w Brazylii powstawał również pakistański Islamabad.

 

Jerozolima (Izrael)

W swojej długiej historii Jerozolima była dwukrotnie zrównana z ziemią, 23-krotnie oblegana, aż 52-krotnie atakowana, a 44 razy przechodziła z rąk do rąk. Dzisiaj jest przede wszystkim miejscem ścierania się lub – jak kto woli – współistnienia trzech religii: islamu, judaizmu i chrześcijaństwa. Święte miasto jest również stolicą Izraela, która jednak z powodu roszczeń wysuwanych przez Palestyńczyków (chcą ulokować w Jerozolimie stolicę własnego państwa), nie pełni politycznie reprezentatywnej funkcji. Dość powiedzieć, że w stolicy Ziemi Obiecanej nie mieści się dzisiaj żadna ambasada obcego państwa.

Nad ulicami Jerozolimy unosi się duch przeszłości – najstarsza część miasta została zasiedlona w czwartym tysiącleciu przed Chrystusem, Ściana Płaczu pamięta narodziny Jezusa, a Kopuła na Skale od siódmego wieku jest wzorem do naśladowania dla islamskich architektów. Łącznie w całej Jerozolimie znajduje się około półtora tysiąca świątyń. W Muzeum Izraela, które odwiedzają trzy miliony turystów rocznie, można z kolei podziwiać zwoje znad Morza Martwego (zawierające m.in. fragmenty Biblii czy apokryfy). Inną atrakcją turystyczną jest półkilometrowy tunel Hezekiah’s, który wybudowany w ósmym wieku przed Chrystusem służył jako akwedukt, a dzisiaj umożliwia zagłębienie się w podziemia Świętego Miasta.04

Wizyta w tych okolicach to nie tylko lekcja historii, ale i współczesnej polityki. Unosi się tam widmo konfliktu palestyńsko-izraelskiego, co trafnie punktuje Banksy – tyleż popularny, co niepokorny artysta specjalizujący się w kontrowersyjnych

happeningach i street arcie. Swego czasu zasłynął m.in. obrazami umieszczonymi na murze bezpieczeństwa wzniesionym przez izraelskie władze w celu ochrony żydowskiej ludności. Oczywiście Banksy’ego nie mogło zabraknąć też w okolicach Jerozolimy – w położonym zaledwie kilka kilometrów na południe Betlejem, gdzie namalował dziewczynkę obszukującą izraelskiego żołnierza. Niewykluczone, że w najbliższej przyszłości angielski grafficiarz wróci do Ziemi Świętej z nowym przekazem dla świata – w końcu coraz bardziej prawdopodobne wydaje się być uznanie Palestyny za suwerenne i niepodległe państwo.

Seul (Korea Południowa)

Seul, który został założony jeszcze w pierwszym wieku przed Chrystusem, od ponad 600 lat pozostaje stolicą Korei (a po wojnie koreańskiej – Korei Południowej). Z 25 milionami mieszkańców jest również drugim co do wielkości ośrodkiem metropolitalnym na świecie. Jak przystało na azjatyckie miasto, wizytówką Seulu jest nowoczesność – wystarczy wspomnieć, że władze rozbudowują infrastrukturę, która pokryje parki i ulice bezprzewodową siecią internetową.

Korea Południowa to nie tylko drapacze chmur i nowoczesne technologie. W Seulu mieści się największa na świecie parafia – do Kościoła ruchu zielonoświątkowców Yoido Full Gospel Church należy dzisiaj milion wiernych. Jedną z największych atrakcji turystycznych jest z kolei koreański Central Park, czyli parkowy zespół Cheonggyecheon wybudowany za niemalże miliard euro w 2005 r. Rozciągające się na długości ponad 8 km zielone tereny biegną wzdłuż rzeki, która w blasku nocnych świateł przyciąga setki zakochanych par.

Wizytując Półwysep Koreański warto również zajrzeć nieco na północ od Seulu, gdzie mieści się największe pole minowe na świecie – Koreańska Strefa Zdemilitaryzowana. Szeroki na cztery kilometry i długi na prawie 250 km pas ziemi po obu stronach jest obsadzony przez żołnierzy reprezentujących dwie strony konfliktu. Granica koreańsko-koreańska jest oczywiście kolejną atrakcją turystyczną, dlatego codziennie można spotkać tutaj wycieczki z Seulu. Jedną z najciekawszych rzeczy, które zostały udostępnione do zwiedzania, są tunele wykopane przez północnokoreańską armię w celu szpiegowania sąsiadów z południa. Phenian co prawda do dziś zarzeka się, że system podziemnych korytarzy (dotychczas odkryto cztery) został wykopany w celu eksploracji złóż węgla, jednak nikt nie ma złudzeń, jakie naprawdę były plany poprzedniego dyktatora, towarzysza Kim Ir Sena.

 

Naypyidaw (Birma)

Stolica Birmy (przez juntę wojskową ochrzczoną Myanmarem) nosi nazwę „Siedziby Królów”. W 2005 r. rządzący krajem wojskowi zdecydowali się przenieść stolicę z dotychczasowego Rangunu na wielki plac budowy, jakim wciąż jest Naypyidaw. Miasto ma zostać ukończone dopiero w 2012 r., jednak już teraz liczy ponad milion mieszkańców. Znajdują się tutaj wszystkie ważne rządowe budynki, których dachy odpowiadają ich przeznaczeniu – dla przykładu siedziba ministra rolnictwa pokryta jest zieloną dachówką.

Pałac Gyeonbok w SeuluPrzeprowadzkę z Rangunu do Naypyidaw w zabawny sposób opisał Guy Delisle w powieści graficznej „Kroniki birmańskie”. Mieszkańcy dotychczasowej stolicy dowiedzieli się o tym fakcie, widząc konwoje złożone z setek wojskowych ciężarówek wywożących o świcie wszystko, co wywieźć się dało – począwszy od dokumentów, przez meble, na ministrach i ich rodzinach skończywszy. Pierwsi mieszkańcy nowego miasta, którymi obok żołnierzy byli państwowi urzędnicy, zostali postawieni przed wyborem – wyjazd z Rangunu lub więzienie. Wkrótce w poszukiwaniu lepszego życia do Naypyidaw zaczęła ściągać biedota, która otoczyła powstającą metropolię slumsami.

Podobnie jak wspomniana wcześniej Brasilia, również i plan birmańskiej stolicy został starannie rozrysowany. Projektantom sieci ulic i budynków w Naypyidaw przyświecał jednak inny cel niż brazylijskim architektom – przygotować miasto na niechybną rewolucję i zabezpieczyć je przed atakiem z zewnątrz. Jeden z korespondentów, który wizytował Birmę kilka lat temu, powiedział, że miasto zostało zaplanowane tak, aby do jego obrony nie były konieczne czołgi; tak, żeby wystarczył układ ulic i kartografia.

 

Tyraspol (Naddniestrze/Mołdawia)

Choć położony w Mołdawii, Tyraspol jest w pierwszej kolejności stolicą Naddniestrza, czyli państwa-widmo, które jest uznawane tylko przez Abchazję i Osetię Południową. Mieszkańcy tego wąskiego pasa ziemi odcinają się od mołdawskiej spuścizny, odwołując się do czasów świetności ZSRR. Turyści powracający z tych stron zgodnie twierdzą, że Naddniestrze jest komunistycznym skansenem, a Tyraspol modelowym przykładem radzieckiej myśli architektonicznej. Językiem urzędowym jest tutaj oczywiście rosyjski, a niektórzy wciąż dysponują sowieckimi paszportami, które są honorowane w urzędach. Istnienie tego quasi-państwa jest w pełni uzależnione od pomocy Władimira Putina i organizowanych przez stronę rosyjską konwojów z zaopatrzeniem.

W Tyraspolu można znaleźć wszystko, co jeszcze do niedawna było wizytówką radzieckich miast. Mamy tutaj więc pomnik Lenina-wizjonera, ulicę towarzysza Lenina, park im. Lenina frasobliwego, tablicę upamiętniającą Lenina-reformatora… Poza tym kilka czołgów i samolotów, będących niegdyś chlubą radzieckich konstruktorów, a także pomnik radzieckiego żołnierza-wyzwoliciela.

Tyraspol jest obecnie drugim co do wielkości miastem w Mołdawii, ustępując tylko oficjalnej stolicy – Kiszyniowowi. Zamieszkująca go ludność jest w dużej mierze pochodzenia rosyjskiego i ukraińskiego, co jest rezultatem prześladowań rodowitych Mołdawian za czasów komunizmu. Największą popularnością – obok piłkarskiej drużyny FC Sheriff Tiraspol, która nieprzerwanie od dziesięciu lat sięga po mistrzostwo Mołdawii – cieszy się prezydent Igor Smirnow, notabene urodzony na dalekiej Kamczatce (Rosja).

 

 

A Wy? Jakie (nie)znane miasta widzieliście? I co Was tam urzekło, przestraszyło, powaliło na kolana, zaskoczyło, obrzydziło, rozkochało w sobie?

Autorzy zdjęć: Marta Szewczuk, Łukasz Czokajło, Łukasz Szoszkiewicz, Dave Dyet, Sam Hummel, Gordana Mirkovic, Barends Klaas.