Moja pierwsza podróż za jeden uśmiech

Wyjdź w Świat / Mateusz Rybicki / 10.02.2015

Od zawsze marzyłem, żeby pojechać gdzieś autostopem. Nie z powodu taniości tego sposobu na turystykę, ale dla  samego pierwiastka prawdziwej przygody i wolności.

 

 (…) postanowiłem spełnić jedno z moich marzeń i razem z dziewczyną pojechaliśmy na stopa do Chorwacji.

Wydaje mi się, że tego nie zapewni żadne biuro podróży. Tej świadomości, że ogranicza cię tylko czas, który sam sobie wyznaczyłeś na podróż, i twoja silna wola, żeby mierzyć się z przeciwnościami losu. Dlatego też postanowiłem spełnić jedno z moich marzeń i razem z dziewczyną pojechaliśmy na stopa do Chorwacji.

Naszą podróż rozpoczęliśmy z wrocławskich Bielan w mglisty poranek. Ledwo widzieliśmy, w którym kierunku mamy iść, by dotrzeć na stację benzynową. Po jej odnalezieniu nie minęło więcej niż 15 minut i złapaliśmy pierwszego stopa!

Początek naszej wyprawy

Do samej Chorwacji dotarliśmy następnego dnia, późnym popołudniem. Po drodze najtrudniejszym miejscem do stopowania była stacja benzynowa za Mariborem, gdzie byli prawie sami tutejsi, a tirowcy jechali wszędzie, tylko nie do Chorwacji. Jedyne, co nas uratowało to nasza flaga – zwróciła ona uwagę pewnego polskiego busisty. Tak się składało, że musiał on zawieźć towar do Zagrzebia – stolicy Chorwacji. Firma naszego wybawiciela nie finansuje mu winiet, tak więc mieliśmy niespodziewaną wycieczkę po górach Słowenii. Była piękna pogoda, więc mogliśmy podziwiać malownicze doliny z wioskami na zboczach gór. Pędziliśmy przez wijące się jak serpentyny dróżki, a momentami czuliśmy się jak na karuzeli. Ale było warto! Nasz wybawca wysadził nas na przedmieściach Zagrzebia. Naszym celem była jednak Dalmacja – południowa kraina Chorwacji, więc próbowaliśmy wydostać się stamtąd jak najszybciej. Niestety nie udało nam się to tego samego dnia, a dopiero wieczorem zorientowaliśmy się, że poszliśmy w kierunku złej wylotówki. Obozowaliśmy z parą Francuzów, którzy właśnie wracali ze swojej autostopowej wyprawy po Bałkanach. Byli zmęczeni i niesamowicie zadowoleni!

Następnego dnia, z samego rana, pokonaliśmy obwodnicę pieszo i wróciliśmy na szlak. Jeżeli myślicie, że wokół naszych autostrad panuje bałagan, to jeszcze nie byliście w Chorwacji. Tam nikt nie przejmuje się buszem za barierkami. Po dość męczącym poranku udało nam się wreszcie przedostać do pierwszego celu naszej podróży – Parku Narodowego w Plitwicach. Niestety, przyjechaliśmy na tyle późno, że zostało mniej niż 2 godziny do zamknięcia. Postanowiliśmy odpocząć, a potem rozejrzeć się za miejscem do rozbicia namiotu. Z parku niestety odjechał ostatni autobus na pole campingowe, więc wybraliśmy wzgórze przy pobliskiej wiosce.

Z samego rana wyruszyliśmy, aby odkrywać! Jeziora są piękne, ich ogrom imponujący. Żadne zdjęcia nie są w stanie oddać ich kolorów! Tafla wody jest tak przejrzysta, że widać niemal każde najmniejsze żyjątko. To z pewnością obowiązkowy przystanek dla każdego wybierającego się na południe.

Jeziora Plitwickie 2

 Po przejechaniu pewnego tunelu w górach przeżyliśmy „szok termiczny” – klimat z umiarkowanego momentalnie zmienił się na śródziemnomorski!

Po opuszczeniu Plitwic udaliśmy się do kolejnego celu naszej wyprawy – Zadaru, nadmorskiego miasta w północnej Dalmacji. Mieliśmy sporo szczęścia, bo zaraz po opuszczeniu parku zabrało nas dwóch Chorwatów, którzy jechali odebrać swoje rodziny z wakacji w Zadarze. Po drodze rozmawialiśmy i podziwialiśmy piękno chorwackiego krajobrazu. Po przejechaniu pewnego tunelu w górach przeżyliśmy „szok termiczny” – klimat z umiarkowanego momentalnie zmienił się na śródziemnomorski! Od razu poczuliśmy ciepłe powietrze, a słońce namalowało nam uśmiech na twarzach, który nie opuścił nas do końca wyprawy. Gospodarze zaproponowali nam również ich regionalnego drinka „Bambusa” – czarne wino z Coca-Colą. Nie byliśmy w stanie odmówić i nie żałowaliśmy.

zachód słońca w Zadarze

Tego samego wieczora znaleźliśmy się w Zadarze. Byliśmy świadkami pięknego zachodu słońca, który oglądaliśmy siedząc na słynnych wodnych organach. W samym zadarskim zachodzie słońca był zakochany nie kto inny jak Alfred Hitchcock, który uważał go za najpiękniejszy na świecie. Na wybrzeżu spotkaliśmy się ze znajomymi z Polski, z którymi obozowaliśmy na plaży. Spaliśmy tuż obok palm, a obudziły nas promienie nadmorskiego słońca – czułem się jak Robinson Crusoe.

Zadar 2 - plaża

Po obowiązkowym plażowaniu zabraliśmy się za zwiedzanie starówki. Dalmacja była wcześniej jedną z prowincji Imperium Rzymskiego, a potem częścią Republiki Weneckiej. Spacerując uliczkami Zadaru czy Splitu (w którym też później byliśmy) można to poczuć na każdym kroku. Dominują tu wąskie uliczki, które prowadzą do rozległych placów. Są to miasta, w których na każdym rogu starożytność miesza się z renesansem.

Zadar

Pod koniec dnia zdecydowaliśmy się ruszyć dalej – na południe w kierunku Sibeniku, a następnie do parku narodowego Krka. Razem z naszymi przyjaciółmi z Polski maszerowaliśmy na obrzeża Zadaru, po drodze machając kciukami. Zabrała nas para Niemców, którzy zielonego busa genialnie zaadaptowali na campera! Wysadzili nas kilkanaście kilometrów przed Sibenikiem. Dalsze łapanie stopa niestety rozdzieliło naszą dzielną drużynę i  nie było nam dane spotkać się podczas tej podróży ponownie.

Noc spędziliśmy na Sibenickiej obwodnicy. Rano wyruszyliśmy w stronę Krka z nadzieją, że uda nam się jeszcze spotkać naszych przyjaciół, ale niestety zdążyli wyruszyć dalej na południe. Po przybyciu na miejsce okazało się, że Krka jest dla nas po prostu za drogie. Nie zrażając się i obiecując sobie, że odwiedzimy to miejsce przy naszej następnej wyprawie, zaczęliśmy zmierzać do ostatniego miasta na naszej liście – Splitu. Ledwo stanęliśmy przy wyjściu, a po chwili zatrzymał się samochód. Jechała nim para Rosjan. Wracali do domu i mieli nas wysadzić w Sibeniku, na trasie na Split, jednak po chwili rozmowy stwierdzili, że Split im się tak podobał, że z przyjemnością tam wrócą. Mieliśmy więc niesamowite szczęście – podwieźli nas do samego centrum miasta! Spadli nam z nieba, zwłaszcza, że w połowie drogi zerwał się potworny deszcz, a stopowanie w takich warunkach byłoby koszmarem! Deszcz nie przestawał padać, więc nocowanie na dziko nie wchodziło w grę. Na szczęście szybko znaleźliśmy hostel przy starówce. Była to była nasza jedyna noc w cywilizowanych warunkach.

Wieczorem, pomimo kiepskiej pogody, ruszyliśmy na spacer. Skąpany w deszczu Split wygląda przepięknie. Wąskie uliczki starówki, oddzielonej rzymskimi murami od reszty miasta, (niesamowite, że wewnątrz murów znajdują się mieszkania!) tworzą tajemniczy labirynt, w którym kiedyś chciałbym zgubić się jeszcze raz. Światła odbijające się w kałużach na kamienistym bruku, cienie poruszające się w zasłoniętych oknach i morska bryza nadawały temu miejscu niezwykły klimat. Pomimo złej pogody, miasto tętniło życiem. Na ulicach byli turyści, którzy podobnie jak my zachwycali się miastem. W porozsiewanych po centrum knajpach panował gwar, a na każdym kroku kusił zapach różnych przysmaków.

Kiedy wróciliśmy do hostelu, postanowiliśmy, że jeżeli jutro pogoda poprawi się, to zostaniemy jeszcze jeden dzień w tym cudownym miejscu. Na całe szczęście od samego rana było słonecznie. Poszliśmy więc poza starówkę, w stronę półwyspu, na którym jest gigantyczny park „Marjan”. Tam znaleźliśmy bardzo przyjemną plażę, gdzie wylegując się spędziliśmy resztę naszego dnia.

 Autostop pozwala na sprawdzenie siebie w różnych, czasami nawet ekstremalnych sytuacjach.

Po kolejnej nocy spędzonej w gaju należącym do pewnego miłego Chorwata, pożegnaliśmy się z Dalmacją i ruszyliśmy do domu. Nie tylko z pamiątkami dla bliskich, wspomnieniami na całe życie, ale także z jeszcze większym bagażem doświadczeń. Utwierdziłem się w przekonaniu, że autostop jest świetnym sposobem na podróżowanie. Odkrywając w ten sposób świat, przekonaliśmy się, że ludzie potrafią być naprawdę otwarci i gościnni. Rozmawialiśmy ze wszystkimi w taki sposób, w jaki nigdy nie mielibyśmy okazji siedząc w domu albo kupując wycieczkę w biurze podróży. Sam autostop pozwala na sprawdzenie siebie w różnych, czasami nawet ekstremalnych sytuacjach. Przy tym wszystkim, jak każda podróż, jest to okazja na poznanie samego siebie z trochę innej perspektywy i dalsze poszerzanie horyzontów. A to oczywiście polecam każdemu.

 

Mateusz Rybicki - amator fotografii, miłośnik filmów. Początkujący podróżnik i poszukiwacz piękna, jakkolwiek nie definiować tego ostatniego. Chciałby zwiedzić cały świat i powolutku spełnia swoje marzenie!