Moja prywatna epoka – odcinek ostatni

Filip Springer / 12.10.2008

Skończyła się pewna epoka. Przynajmniej dla mnie. I nie można tego wydarzenia nie odnotować. Tak jak nie sposób nie zastanowić się głębiej nad przyczynami odchodzenia z tej organizacji 10 tysięcy osób rocznie. Nie tylko „szeregowych” harcerzy, ale też bezcennych instruktorów.

Ktoś w redakcji Na Tropie powiedział ostatnio, że odchodzenie z harcerstwa stało się w jego otoczeniu, wśród jego przyjaciół „trendy”. O ile rzeczywiście zgodzę się, że także w moim otoczeniu ludzi odwieszających mundur na kołek jest coraz więcej, o tyle absolutnie nie zgadzam się by interpretować to jako kwestię mody. Tak się dzieje ale przyczyny tego zjawiska tkwią o wiele głębiej.

Na Wędrowniczej Watrze w Suchedniowie zakończyła się pewna epoka. Żeby nie popadać w monumentalizm, z którym jak znam życie nie wszyscy się zgodzą, dodam, że to taka moja prywatna epoka, stworzona na użytek własny. Epoczka. Z funkcji kierowniczki ZespołuWędrowniczego zrezygnowała Ania Błaszczak, wraz z nią pracę w zespole skończyły też Martyna Tochowicz i Monika Marks. Także ja jako współpracownik zespołu skończyłem moje zaangażowanie w inne niż wydawanie Na Tropie prace Zespołu Wędrowniczego. Wszystkie trzy dziewczyny są przede wszystkim moimi bliskimi przyjaciółkami. Są też jednymi z najlepszych instruktorek jakie w życiu miałem okazję poznać i od których mogłem się uczyć. Praca z nimi była prawdziwym wyzwaniem.

Wróćmy do epoczki. Moja epoczka zaczęła się w 2005 roku gdy zgłosiłem chęć współpracowania z Zespołem Wędrowniczym Głównej Kwatery ZHP. To wtedy poznałem osoby, które odcisnęły tak silne piętno na wędrownictwie od czasu reformy metodycznej.  Osobami były kolejni szefowie Zespołu Wędrowniczego – Rysiek Polaszewski, Marek Piegat, Ania Błaszczak, Łukasz Czokajło czy instruktorzy współpracujący z tym zespołem – Michał Górecki, Martyna Tochowicz, Monika Marks czy Bartek Myszkowski. Dziś większości tych osób w harcerstwie nie ma, są na jego peryferiach lub działając w swoich środowiskach szerokim łukiem omijają poziom centralny naszej organizacji. Każdy ma swoje powody – jak to w życiu bywa – część z nich jest pewnie czysto osobista, inne mają podłoże wybrukowane złymi harcerskimi doświadczeniami.

Zapewne opowieść o moich przyjaciołach wyda się Wam mało interesująca. Spróbujcie napisać więc Waszą opowieść. Ilu ludzi, z którymi wędrowaliście harcerskim szlakiem zaczyna odchodzić, i to nie tylko dlatego, że dopadło ich „dorosłe” życie? Odejście każdej z tych osób oznacza koniec jakiejś Waszej prywatnej „epoczki”. Możecie tylko uścisnąć im dłoń i podziękować za wspólną drogę.

A że zdarzyło się tak, że żadna z moich serdecznych przyjaciółek nie usłyszała od swoich dotychczasowych przełożonych słowa „dziękuję” niech będzie wolno mi, jako przedstawicielowi harcerskich mediów, podziękować Wam dziewczyny w imieniu wszystkich wędrowników, którzy chcieliby to zrobić. Aniu, Martynko, Moniko – dziękuję. To był zaszczyt.

Nie rzecz jednak w podziękowaniach. Mam taką kontrowersyjną teorię, że w ZHP musi zostać 20 tysięcy osób, żeby coś się zmieniło, coś drgnęło. Wszystko zmierza właśnie w tym kierunku.