Najdłuższe wakacje w życiu

Monika Marks / 14.06.2008

Harcerskie Wakacje P. zaczynają się w czerwcu. Tuż po zakończeniu roku szkolnego wyjeżdża kwaterka. Całe szczęście, że P. jest tegorocznym maturzystą, dzięki temu mógł chwilę odetchnąć między egzaminami a wyjazdem i spokojnie się przygotować. Potem czasu może już nie starczyć.

P. wyjeżdża na kwaterkę, bo tam przyda się każda para rąk. Wróci do domu tylko na chwilę, zostawi robocze ciuchy i weźmie czyste, ewentualnie dopakuje to, czego zapomniał za pierwszym razem. Potem prawie cztery tygodnie obozu. P. w tym roku po raz pierwszy jest w komendzie, jako instruktor programowy. Nie liczy specjalnie na to, że będzie się nudził.

Ostatnie dni obozu to już głównie zwijanie i sprzątanie. P. teoretycznie mógłby wtedy trochę odetchnąć, ale będzie musiał jakimś cudem złapać w leśnej głuszy zasięg, żeby podopinać ostatnie sprawy związane z obozem w Bieszczadach, na który wybiera się z drużyną wędrowniczą. Cztery dni pomiędzy jednym obozem a drugim to całkiem sporo, żeby się ogarnąć, ale P. musi jeszcze w tym czasie dopilnować, żeby wszystkie namioty wyschły i żeby cały sprzęt spłynął jak trzeba do magazynu. No i musi jeszcze skołować skądś drugi plecak, bo jego stary się na wędrówkę ani trochę nie nadaje.

Obóz wędrowny trwa dwa tygodnie. P. jedzie na niego z ciężkim sercem, bo traci przez to większą część akcji „Lato w mieście”, którą jego szczep organizuje w wakacje dla dzieciaków z dzielnicy. Załapie się tylko na ostatnie trzy dni. Za to on i inni wędrownicy dadzą wtedy z siebie wszystko, w końcu to jedno z ich zadań w ramach przygotowań do Wędrowniczej Watry.

P. nie ma jeszcze planu, jak w te trzy wolne dni, które zostają mu do wyjazdu na Watrę, zdąży odwiedzić obóz zaprzyjaźnionej drużyny, naprawić sprzęt wyeksploatowany w Bieszczadach i obgadać z patrolem ostatnie kwestie zajęć, które prowadzą na zlocie. Jest jednak dobrej myśli, bo w zeszłym roku między jednym wyjazdem a drugim miał tylko po dwa dni i jakoś się udawało.

Z Watry wróci z ostatnim dniem sierpnia. Przed nim nareszcie długo wyczekiwany wolny wrzesień. Ach, ta studencka wolność, o której tak marzył. Będzie mógł z czystym sumieniem pojechać na hufcowy rajd na rozpoczęcie roku. No i będzie miał dużo czasu na spokojne dopinanie planów pracy i akcję naborową w szkole. W tym roku chyba zaangażuje się tylko w jedną (druga drużyna będzie musiała sobie jakoś poradzić bez niego), bo pod koniec września jest kurs pierwszej pomocy, którego ukończenie P. ma w próbie HR, więc w weekendy nie będzie w stanie się wyrwać.

1 października z dumą odbierze indeks z rąk dziekana wymarzonego wydziału. To znaczy jeszcze nie wie, czy odbierze, bo nie wie, czy się dostanie na studia. Większym problemem jest jednak to, że w tym roku 1 października wypada w środę, a on przecież w środy ma zbiórki. No ale może uroczystości skończą się na tyle wcześnie, że zdąży dojechać do swoich chłopaków na czas. Żeby tylko nowopoznanym kolegom-studentom nie przyszła do głowy żadna wieczorna „integracja”, bo wtedy na zbiórkę nie zdąży.

Poza tym ci koledzy pewnie pytaliby, tak jak pyta się zazwyczaj: „a ty jak spędziłeś najdłuższe wakacje w życiu?”.

Monika Marks - zastępczyni redaktora naczelnego Na Tropie, namiestniczka wędrownicza hufca Warszawa Żoliborz, była drużynowa 127 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej "Plejady". Geograf, klimatolog. Pracuje w WWF Polska.