Popiełuszko. Wolność jest w nas

Na Tropie Kultury / Jakub Sieczko / 25.03.2009

„Popiełuszko” jest filmem tego samego typu, co „Prymas – trzy lata z tysiąca”, „Karol, człowiek, który został papieżem” czy „Katyń”. To filmy o naszej najnowszej historii, na tematy poważne, opowiadające o niezwykłych ludziach. Ale „Popiełuszko” wydał mi się inny. Jakby niepolski.

Polscy byli aktorzy, polska sceneria, zdjęcia kręcono w miejscach, które często mijam. Ale czułem się tak, jakbym oglądał dobry zachodni film – z tym, że tylko aktorzy mówili w moim języku i opowiadali o historii mojego kraju. Historia opowiedziana w filmie działa się zaledwie 25-30 lat temu. W dużej części więc bohaterowie tamtych czasów jeszcze żyją. Twórcy dzieła skorzystali z tego faktu najlepiej jak mogli. Dlatego też w filmie występują Kazimierz Kaczor czy Maja Komorowska, którzy znali ks. Jerzego i z nim współpracowali. Sceny dialogu z młodym księdzem Popiełuszką odgrywa sam kard. Józef Glemp.

Przeczytałem dziś w jednej z gazet, że jest to film nazbyt hagiograficzny. Ks. Jerzy Popiełuszko był jednak osobą niezwykłą. I film pokazuje, że na tle hierarchów Kościoła i szeregowych księży wyróżniał się charyzmą i odwagą. Trudno na siłę doszukiwać się wad w człowieku, który miał ich tak niewiele, że zapewne za kilka lat będzie błogosławionym Kościoła Katolickiego.

Te, które miał, film pokazywał. Bywał nieostrożny, palił papierosy, pewnie za mało dbał o swoje zdrowie. Wszystkie te cechy wydają się jednak zaledwie drobnymi występkami. Jak nie uznać za wielkiego człowieka, który przyciągał do siebie ogromne rzesze ludzi? Jak nie podziwiać kogoś, kto nie bał się głośno i dosadnie mówić prawdy, w okresie, gdy w oficjalnych wypowiedziach była ona wartością zdecydowanie deficytową? Jak w końcu nie uznawać za herosa człowieka, który w imię wyznawanych przez siebie wartości dał się pobić, związać sznurkiem, zakleić usta taśmą, przywiązać do siebie worek i wrzucić się do Wisły? Nie jest to film łatwy emocjonalnie dla widza. Szczególnie jego końcowe fragmenty porównać można ze sceną egzekucji na polskich oficerach w „Katyniu”.

Ujęło mnie w obrazie poczucie humoru serwowane przez reżysera. Przypominało mi trochę kino czeskie albo niektóre filmy Woody’ego Allena. Było proste, lecz nie prymitywne, i bardzo ciepłe. Tak – ciepłe, to słowo najlepiej pokazuje, jak twórcy filmu bawią widza.

Kolejny film o tym, że ktoś dał się pięknie zabić – powie ktoś. Ale nie będzie miał racji. To film o tym, że ktoś pięknie przeżył 37 lat. Krótko? Pójdźcie na film i zobaczcie, ile da się w 37 lat zrobić dobrego.

Jakub Sieczko - szef Harcerskiej Szkoły Ratownictwa, instruktor hufca Warszawa Żoliborz. Wywodzi się z 33 KHDŻ „Pasat” (hufiec Kielce-miasto). Student medycyny na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym.