W 80 kliknięć dookoła świata

Archiwum / 17.03.2011

Pewnie nigdy nie zwiedzę całego świata. Wątpię, by udało mi się wybrać chociaż do połowy krajów europejskich, dokładnie poznać ich język i kulturę. Nie muszę się jednak tym martwić, bo jest ktoś, kto mi w tym pomoże!

A dokładniej: dużo takich ludzi. Wyjeżdżają z Polski i próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Opisują swoje przeżycia, by każdy, kto kiedyś pójdzie ich śladem, miał łatwiejszy start na obczyźnie. Dają nam poznać zwyczaje, kulturę mieszkańców kraju czy miasta, w którym aktualnie mieszkają.

Dzięki nim w ciągu godziny mogę być w Paryżu, podziwiając przy tym słynne paryskie graffiti i zaczytując się w konwenansach sztuki ulicznej. Dowiem się także, jak Francuzi obchodzą święta Bożego Narodzenia, jak wyglądają ich tradycyjne potrawy i co robią, by zawsze wyglądać bardzo elegancko. Co więcej, mogę też odwiedzić szereg stron związanych z uczeniem się ich języka – a wszystko to zgromadzone w jednym miejscu!

Chwilę potem pojawię się w Japonii. Przeczytam bardzo dokładny opis japońskiej mentalności, zrozumiem co nieco o ich przysłowiowej sztywności i nieufności. Jak sama autorka pisze, mają oni głęboki szacunek do prywatności drugiej osoby, a obcokrajowców traktują zdecydowanie bardziej wyrozumiale; rozumieją, że goście nie zawsze wiedzą wszystko o ich kraju. Polska Japonka opisuje także jedną ze swoich przygód, kiedy w początkowych latach swojego pobytu w Japonii wybrała się z przyjaciółmi w góry. Nie mieli gdzie zanocować, więc poprosili o nocleg w małej gospodzie, rodzaju schroniska:

Niestety, właściciel powiedział: „Z zasady nie przyjmujemy obcokrajowców…”. Byłam zaskoczona, bo z czymś takim nigdy wcześniej (ani później) się nie spotkałam! Mieliśmy ochotę obrazić się i odejść, ale w pobliżu nie było innego miejsca na nocleg, więc moi przyjaciele uprosili jakoś właściciela, żeby nas przyjął. Jak tylko weszłam do budynku i zdjęłam buty, właściciel już odetchnął z ulgą. Kiedy weszłam do toalety i zmieniłam kapcie na „toaletowe”, już się do mnie uśmiechał. A kiedy okazało się, że jestem gotowa zjeść japońskie śniadanie – był mną zachwycony. Okazało się, że właściciel ów nie znał angielskiego i przerażony był wizją osób, które mu krążą w butach po tatami, zadają niezrozumiałe pytania, każą gotować hamburgery i narzekają, że w pokoju nie ma łóżek… I dlatego założył sobie, że cudzoziemcom będzie odmawiał. Kiedy wyjeżdżaliśmy rano, dostaliśmy naręcze jarzyn z ogródka jako upominek, a właściciel zrobił sobie ze mną pamiątkowe zdjęcie.

Kiedy już nacieszę oczy wieloma zdjęciami z kraju Kwitnącej Wiśni, mogę wybrać się w dalszą podróż. Teraz czeka na mnie Nowy Jork, gdzie poczytam, jak to jest być świadkiem próby wielkiej Orkiestry Filharmonii Nowojorskiej, gdzie coś dobrze zjeść, oraz jak wygląda prawdziwe życie w tym mieście. Wiwat NYC!

Potem poczuję wiosnę w Danii. Pada tam tylko czasami, świat wita nas feerią kolorów, a słońca jest co niemiara. Wpis oczywiście nie jest z lutego, więc mogę nacieszyć swój złakniony ciepła umysł wyobrażeniem bezkresnych wiejskich dróg, oblanych cieplejszymi barwami niż te, które widnieją za moim oknem.

Odważam się na odrobinę egzotyki i wędruję do RPA. Opis samolotu, którym potencjalnie mogę się tam dostać, nie jest podobny do tych, które widać na filmach: zużyty, brudny, rozklekotany. Autorka opisuje Johannesburg jako miasto pełne wszystkiego: wszelakiej maści i wzoru samochodów, zarówno takich przedpotopowych, jak i najnowszych modeli Bentley’a. Jest słonecznie, nad miastem unosi się smog. Podróżuję wśród tak zwanych RDV – dwuizbowych domków stawianych z cegły dla tych najbiedniejszych mieszkańców. Podobno niebezpiecznie poruszać się po mieście samemu; każda wycieczka powinna być albo załatwiona przez hotel, albo uskuteczniana jedynie poprzez taksówki. No i wszelkie kosztowności pozostawiać w sejfie – czarni.

Jeśli byłam już w Europie (gdzie w sumie geograficznie cały czas jestem), Azji i Ameryce Północnej, to czas na Australię! Przywitam się z Melbourne. Podobno w ubiegłe lato tylko trzy razy było ponad 35°C. (Co to są trzy dni? Ja tu marzę o całych miesiącach!) Padało. Za to upadł mit wysuszonej Australii – wszystko odżyło dzięki zbawiennemu deszczowi.

Dowiem się co nieco o niedemokratycznej demokracji w Wenezueli. Z tego, co mogę wyczytać, opozycji pozostaje tam tylko cieszyć się, że w wyborach poparła ich większość kraju, i dalej pozostawać opozycją, bo El Presidente nie szanuje ustawy zasadniczej. Intrygujące, nie powiem!

Mogę zwiedzić jeszcze Londyn, Jordanię, Tajlandię, Koreę Południową, Chile i wiele, wiele innych miejsc. Zaczyna mi się kręcić w głowie – taki ogrom świata na wyciągnięcie ręki! Bogactwo kolorów i historii nie pozwala mi zapomnieć o niczym innym, choć za oknem nie widać nic z tego, o czym właśnie czytałam.

Źródła: http://japoniacodzienna.blox.pl/, weheartit.com