Żona z importu, czyli dramat w trzech aktach

Wyjdź w Świat / Weronika Szatkowska / 12.07.2014

Czasem przyjeżdża z matką do kraju importu, czasami wystarczy uważne przestudiowanie zdjęć i atrakcyjna cena. Oczywiście płaci, więc wymaga.

Powinna mieć duże oczy i okrągłe ramiona, małe, ale pełne usta. To trochę problematyczne, w końcu jest z Laosu − tam kobiety słyną raczej z szerokiego uśmiechu. Ale nic straconego − matka fortunnie ma znajomego chirurga plastycznego.

I

Wydawać by się mogło, że w supernowoczesnym, koreańskim społeczeństwie istota aspektu ojcostwa zanika gdzieś między zaawansowaną technologią i wiecznym pośpiechem.

ONA:  To dopiero początek największej podróży jej życia. Pochodzi z Laosu, Filipin, czy Wietnamu. Nigdy nie jechała pociągiem, nie jest pewna jak wygląda lotnisko i raczej nie kasuje biletów, ponieważ do jej wioski nie dojeżdża komunikacja miejska. Ma za to matkę, ojca i rodzinę, której nie utrzyma, w końcu nie jest mężczyzną.

ON: Facet, Koreańczyk, po czterdziestce, z marnymi perspektywami na uwiedzenie zadbanej, zdolnej Koreanki, która entuzjastycznie zgodzi się zostać matką jego syna. Może jest inwalidą, a może jest upośledzony. Nie ma to znaczenia, bo presja społeczeństwa wymaga na nim założenie rodziny. Ma dość upokarzającego traktowania przez znajomych czy krewnych w związku z tym, że wciąż nie spłodził dziecka. Czasem jest farmerem, dla którego nie starczyło na wsi kobiet, ponieważ większość z nich wyruszyła w poszukiwaniu perspektyw do miasta.

Wydawać by się mogło, że w supernowoczesnym, koreańskim społeczeństwie istota aspektu ojcostwa zanika gdzieś między zaawansowaną technologią i wiecznym pośpiechem. Jednak  w rzeczywistości posiadanie dziecka, zwłaszcza syna, wciąż jest niesamowicie istotnym, niemal obowiązkowym elementem życia. W końcu to syn odprawi obowiązkową ceremonię przodków 제사 (czyt. dzesa), syn zapewni dobrobyt rodzinie, syn przedłuży ród i jego narodziny wreszcie zakończą temat żartów i złośliwych uwag ze strony całego środowiska. Patrząc jak istotną rolę pełni mężczyzna w społeczeństwie, nikogo już chyba nie dziwi fakt, że to ojcom zazwyczaj przyznaje się prawa nad dziećmi. To tyle, jeśli chodzi o to wysokorozwinięte społeczeństwo.

II

Grunt to podpisać korzystną umowę z agencją

ONA: Jest zdesperowana. Czasem sama zgłasza się do biura, czasem zdarza się, że międzynarodowe biuro matrymonialne znajduje ją, kusząc ogromną sumą pieniędzy i dostatnim życiem w odległej, bogatej Korei u boku sympatycznego gentlemana. Jeżeli tylko spełni postawione przez niego wymagania, a podczas wizyty odpowiednio się zaprezentuje, wygra życie, podobnie jak jej rodzina. Nie zna języka kraju, do którego się udaje, nie zna zwyczajów i zdecydowanie odbiega wyglądem od lokalnej ludności, ale podczas podróży trzeba znosić różne niewygody.

ON: Czuje, że dokonuje znakomitej transakcji − będzie miał u swego boku całkowicie oddaną kobietę, płacąc 25 000 – 95 000zł, zależnie od tego jak wysokie ma standardy. Nikt nie skontroluje czy nie odbierze swojej żonie paszportu, jak będzie ją traktował i czy zapewni jej dach nad głową, gdy wyczekiwany syn długo nie będzie się pojawiał. Grunt to podpisać korzystną umowę z agencją.

Przed podróżą wszelkich formalności dopełni biuro − przyszli państwo młodzi absolutnie nie muszą zawracać sobie głowy wizą czy przelotem. Panna młoda może zacząć swoje przygotowania, spakować parę rzeczy, dać młodszej siostrze coś ładnego na pamiątkę i uściskać matkę. Wkrótce przyjedzie przedstawiciel agencji matrymonialnej.

III

Funkcjonowanie małżeństw międzynarodowych odwraca porządek życia wielu kobiet do góry nogami.

ONA: Podróżnik wszędzie czuje się jak u siebie. Chociaż rozpoczęła największą podróż swojego życia, nie czuje się jednak komfortowo − być może kiepski z niej podróżnik. Choć raczej wynika to z przejawów braku tolerancji, ostracyzmu społecznego, czy barier językowych, których w przyszłości doświadczy także jej dziecko. Ale ono i tak będzie w lepszej sytuacji − rząd koreański, widząc jak wielkie zjawisko żon-imigrantek (2,7% małżeństw koreańskich to małżeństwa mieszane!), dotuje kursy języka koreańskiego w koreańskich szkołach podstawowych, zwłaszcza na wsiach.

ON: Ma ograniczony kontakt ze swoją nową małżonką, zazwyczaj pracuje, albo przebywa w swoim pokoju. W wolnych chwilach dba o pojawienie się na świecie potomka − wszak na tym się to wszystko opiera. Kiedy pojawi się syn, nauczy go szacunku, bycia prawdziwym mężczyzną. Nie wie jeszcze kiedy, ponieważ raczej nie ma czasu dla rodziny, a dzieckiem powinna zajmować się matka. Wierzy jednak, że wszystko się powiedzie, w końcu nigdy nie trafiały mu się nieudane transakcje.

Funkcjonowanie 국제결혼 (czyt. kukdze kjolhon), czyli małżeństw międzynarodowych odwraca porządek życia wielu kobiet do góry nogami, bo to one w większości sprowadzane są do Korei, gdzie rodzina jest − świadomie posunę się do takiego stwierdzenia − najważniejszą wartością. Czy jest to handel ludźmi? Ignorując argument głodujących bliskich, możemy stwierdzić, że nie − w końcu to ich świadoma decyzja. Daleko mi do feministycznych skłonności, jednak ten temat jest dla mnie wyjątkowo poruszający. Wiele z tych kobiet doświadczy poniżania zarówno ze strony społeczeństwa kraju w którym zamieszka, jak i ze strony swojego męża, włączając w to wykorzystywane seksualne. Oczywiście nie zawsze. Z pewnością zdarzają się szczęśliwe rodziny, które wychowają równie szczęśliwe i zdrowe dzieci. A czy kobiety będą żałowały kiedyś swej podróży – tego spróbuję się dowiedzieć pisząc pracę licencjacką.

Weronika Szatkowska - w chwilach wolnych od gry na djembe i wałęsania się po świecie, studiuje koreański. Właściwie to dlatego, że brzmiał zabawnie na youtube. Łączy to wszystko z nauką hiszpańskiego i francuskiego, prowadzeniem hufcowej drużyny wędrowniczej, wysyłaniem książek do Afryki i kursem Przewodników Beskidzkich SKPB Warszawa - do dziś nie może wyjść z podziwu jak jej się to wszystko udaje.