Zrób sobie raj

Archiwum / Marta Szewczuk / 14.01.2012

Wyobraź sobie taki dzień, kiedy absolutnie NIC nie musisz. Możesz wyjść z domu, a możesz nie wychodzić. Możesz z nikim się nie spotykać, nie odbierać telefonów, nie sprawdzać maila, nie myśleć o pracy, studiach. Możesz coś czytać, a możesz nic nie czytać. Możesz robić wszystko, co chcesz, albo możesz nie robić nic.

Poszłam na takie studia, a nie inne, powtarzam sobie pokornie: „Sama tego chciałaś”. Chciałam, nie chciałam, ale mam. Studia dzienne, praca od poniedziałku do piątku, czasem praca dodatkowa i różne inne aktywności. Mój tydzień zaczął wyglądać tak: dni powszednie – od rana nauka, potem od razu do pracy, wieczorem powrót do domu, uzupełnianie notatek, nauka, czytanie tekstów na kolejne zajęcia, czasem jeszcze napisanie jakiegoś tekstu (zarobkowo lub nie), „Obiad na jutro ugotuję sobie rano przed zajęciami”, i do łóżka np. o 00:30. Kiedy od 17:00 byłam już nieprzytomna. A w weekendy – uff – wreszcie jest czas, żeby… nadrobić zaległości na studiach!

Nie jestem jakimś wyjątkowym okazem, nie jestem najbardziej zapracowaną dwudziestoparolatką na świecie. Myślę, że mnóstwo osób mniej więcej w moim wieku ma na głowie jeszcze więcej (dziecko? drobne długi? chorzy rodzice?), jeszcze bardziej przygniata ich rzeczywistość i muszą wstawać zanim położą się spać. Każdy jednak ma swój próg wytrzymałości i jeśli ja o 14:30 zasypiam na wykładzie na uczelni, a wiem, że czeka mnie jeszcze jazda do pracy, wysiłek umysłowy tamże, potem wysiłek umysłowy w domu i przygotowanie się na następny dzień, to w końcu ktoś się zorientuje, że węgla w piecu zaczyna brakować i parowozik już daleko nie zajedzie…

Przyszła taka sobota, kiedy otworzyłam oczy, choć jeszcze nie byłam wyspana i – mając świadomość, że to sobota – pomyślałam: „Szybko! Trzeba wstawać i brać się do roboty!”. Tuż po przełknięciu śniadania usiadłam do komputera, otworzyłam notatki z literatury współczesnej i… popłakałam się. Nie, że ta literatura mnie wzruszyła, tylko mój żałosny stan, moje samopoczucie. Pomyślałam: „Hej, przyszedł weekend, wszyscy odpoczywają, a ja już od rana się spinam, żeby wykorzystać maksimum czasu na naukę”. Z nosem przy ziemi, z jednym okiem przymkniętym, obolała psychicznie, z każdym dniem coraz trudniej kojarząca fakty. I wtedy poczułam, jak kilkutygodniowe zmęczenie, nie bójmy się nawet słowa: wyczerpanie, spływa na mnie w jednej chwili, kopie mnie w głowę, wykręca ręce, łamie w krzyżu i bije w brzuch. I wtedy podjęłam decyzję.

Nie wiem jak Wy, ale ja przez lata edukacji, później przez lata edukacji połączonej z pracą, oduczyłam się (jeśli kiedykolwiek umiałam) odpoczywać. Usiąść, położyć się, zrelaksować, poczytać to, na co mam ochotę, nie myśleć o niczym. Nauczyłam się żyć tak, że albo skończę to, co mam do skończenia, albo zasnę. Albo będę robić coś innego, mając wciąż potworne wyrzuty sumienia, że nie robię tego, co powinnam. Ale żadna z tych czynności nie była czystym odpoczynkiem. Ani spotkania ze znajomymi, ani wyjście do teatru, ani wizyta u rodziny.

Decyzja, którą podjęłam w tę ociekającą przebrzydłą apatią sobotę, była prostą zasadą, której od tamtej pory się trzymam. Zasada ta brzmi: w niedziele odpoczywam. Myślicie, że nie możecie sobie na to pozwolić? Też mam dużo do roboty. ZAWSZE mam coś do zrobienia. Zaległe prace, notatki, coś do przeczytania na zajęcia, jakiś tekst do Na Tropie do napisania, odpisanie na maile, spełnienie czyjejś dawnej prośby, rozwój osobisty, spotkanie z dawno niewidzianymi znajomymi, odwiedzenie rodziców. To wszystko jest nieważne. To wszystko znika w niedzielę. Przychodzi niedziela i ja nie myślę o studiach, o pracy, nawet o Na Tropie. Nie wolno mi.

To najlepsza decyzja, jaką podjęłam w ostatnich miesiącach. Gorąco polecam. Ile byście nie mieli na głowie, świat się nie zawali, jeśli w niedzielę będziecie tylko odpoczywać. Jakoś to później udźwigniecie. Wiecie, jak wyczekuję teraz każdej niedzieli? Kiedy wreszcie się wyśpię, będę jadła śniadanie tyle czasu, ile chcę, przeczytam sobie zaległą prasę, obejrzę film. W każdą sobotę wieczorem, choć padnięta, jestem pełna ekscytacji, bo wiem, że następnego dnia mogę godzinami rozwiązywać obrazki logiczne. Z nikim się nie spotykam, niczego nie planuję. Po prostu odpoczywam. Chociaż na razie raczej UCZĘ SIĘ odpoczywania. Zróbcie to dla siebie, każdy z nas jest telefonem komórkowym. Każdy z nas ma baterię o innej mocy, ale jak dobra by ta bateria nie była, to bez ładowania w końcu przestanie  działać.

(ale nie ma co – od poniedziałku do soboty trzeba cisnąć!)