Życie w Stambule to sztuka

Wyjdź w Świat / Alicja Michalak / 17.02.2015

Jeśli wspiąłeś się już na Mont Everest, przepłynąłeś Atlantyk w wannie wiosłując łyżką stołową i szukasz kolejnego wyzwania… Jeśli jesteś prawdziwym życiowym koksem – wynajmij pokój w Stambule.

Jest ciemno, ale za oknem widać światła. Świetliste plamy wsi i mniejszych miejscowości zaczynają się ze sobą łączyć, aż w końcu nie można wyłapać momentu, kiedy opuszczamy jedną miejscowość i wjeżdżamy do następnej. Latarnie, neony, podświetlane reklamy, domki jednorodzinne i wieżowce błyszczące na czerwono, zielono i żółto sięgają aż po horyzont. Jedziemy szybko – jeszcze jakieś 40 kilometrów i zaczną się miejskie korki. Dojeżdżamy do Stambułu.

Wracam z weekendowej wycieczki za miasto i choć mieszkam tu już od prawie trzech miesięcy, przyjazd szokuje i przytłacza. Tablice rejestracyjne z literami zamiast liczb na początku wydają się obce. Zapomniałam jak smakują pierogi, a za pewnik uznaję, że gdy mówię po polsku, nikt mnie nie rozumie. A jednak nie przywykłam. W głowie powoli lęgnie mi się myśl, że może się nie da, albo może ja nie umiem?

Życie w Stambule to sztuka. Jeśli więc wspiąłeś się już na Mont Everest, przepłynąłeś Atlantyk w wannie wiosłując łyżką stołową i szukasz kolejnego wyzwania… Jeśli jesteś prawdziwym życiowym koksem – wynajmij pokój w Stambule.

fatih

 Żeby wynająć pokój, najpierw trzeba przejść casting. Bo tutaj nie ty wybierasz sobie pokój. To najemca wybiera sobie przyszłych lokatorów.

Żeby wynająć pokój, najpierw trzeba przejść casting. Bo tutaj nie ty wybierasz sobie pokój. To najemca wybiera sobie przyszłych lokatorów. Tak naprawdę nie wiadomo, co może nas zdyskwalifikować z wyścigu do wymarzonego lokum (albo chociaż do taniej nory daleko od centrum), bo odmowa to najczęściej coś w stylu: „Mój współlokator uważa, że będzie za ciasno” albo „Mój chłopak nie pozwala mi na współlokatora”. Czyli generalnie szukają współlokatora, nie?

Nasze pierwsze stambulskie mieszkanie zajęłyśmy z koleżanką przez zasiedzenie. Znalazłam ogłoszenie w sprawie pokoju: „Oddam za darmo, ale chcę ćwiczyć angielski – do Erasmusów” – chyba pisane specjalnie dla nas! Napisałam od razu na wszystkie podane komunikatory, odpowiedź dostałam z Facebooka. W przeciągu jakiejś godziny, która zdążyła minąć od czasu, gdy udostępnił ogłoszenie, Çağdaş dostał już kilkanaście odpowiedzi. A jednak zaliczyłam niewątpliwy sukces z zakresu autopromocji, przekonując go by przyjął nas przynajmniej na czas szukania mieszkania. No i jak już tam się wprowadziłyśmy, to zostałyśmy.

Mieszkanie małe i ciemne, trochę brudne (ale w granicach rozsądku) – no i oczywiście nie całkiem za darmo. Nie narzekamy. Jest tanio, na uczelnię można dojechać jednym autobusem (co prawda trwa to przynajmniej godzinę, a autobus jest nieprzyzwoicie zatłoczony), a współlokatorzy są naprawdę spoko. Poza naszym pokojem był jeszcze jeden do wynajęcia. Można uznać, że bez okna, bo okno wychodziło na ścianę sąsiedniego budynku. Taka ciemna nora. Obserwowałyśmy więc jak „casting” wygląda od środka. Byłyśmy niejako siłą wcielane do szopki, w której nie chciałyśmy brać udziału.

Najpierw na chwilę wprowadziła się do nas młoda Serbka. Trochę dziwna – mało kontaktowa, a jak już coś mówiła, to brzmiała, jakby zjadła wszystkie rozumy, i nie znosiła sprzeciwu. Nieprzyjemna osoba. Ale nasi współlokatorzy obiecali jej pokój. Bez klauzuli „jeśli nam się spodobasz”.

Pierwszego dnia, kiedy się wprowadziła, Çağdaş zapukał do  nas i zapytał, co o niej myślimy. Trochę nas zatkało, bo dziewczyna siedziała w sąsiednim pokoju i wszystko mogła słyszeć. Odpowiedziałyśmy coś neutralnego, czyli w sumie nie odpowiedziałyśmy… Pół godziny później sms: „Ona jest dziwna, nie chcemy jej w naszym mieszkaniu, co o tym myślicie?”. Oczekiwał naszej opinii, choć i tak się z nią nie liczył. Dał jej czas do końca tygodnia. Rozstanie z Serbką było długie i męczące – nasi Turcy bardzo ją wyganiali, a ona bardzo nie chciała się wynieść. Ale  w końcu wyprowadziła się, a jej miejsce zajął Thomas.

Thomas był sympatycznym facetem, nauczycielem hiszpańskiego. Ale miał jedną wadę – był za stary! Ze swoją trzydziestką na karku nie pasował już do naszego studenckiego mieszkania. Na szczęście tutaj decyzja była wspólna – Thomas też nie chciał mieszkać w norze bez okna…

No i wprowadził się Federico. Biegacz, kucharz, nacjonalista hiszpański i obżartuch. Facet, którego chyba nie da się nie lubić. Brak okna mu nie przeszkadzał, bo Federico w swoim pokoju tylko spał. I Fede został.

Momentu, w którym wprowadził się Ahmet, kolega naszego współlokatora Vedata, nawet nie zauważyłyśmy. To znaczy zauważyłyśmy, że Ahmet w pewnym momencie się pojawił, ale nie wiedziałyśmy, że zamieszka z nami na stałe. Po prostu nikt nam nie powiedział… Ahmet to niski (jak wszyscy tutaj) sympatyczny Kurd, którego największą chyba wadą jest to, że strasznie atakuje zmysł powonienia… Nie takim lekkim spoconym smrodkiem, tylko tak, że kiedy przechodził koło drzwi naszego pokoju, w środku już było czuć…

Tak oto w mieszkaniu zrobiło się tłoczno i, choć jeszcze tego nie wiedziałyśmy, ktoś musiał odejść. Tym bardziej nie wiedziałyśmy, że tym kimś mamy być my.

Tak oto w mieszkaniu zrobiło się tłoczno i, choć jeszcze tego nie wiedziałyśmy, ktoś musiał odejść. Tym bardziej nie wiedziałyśmy, że tym kimś mamy być my. Historia naszej wyprowadzki jest długa i bolesna. Obejmuje ona m.in. wspólne wyjście do centrum, nazwanie mnie z koleżanką tureckimi słowami na żeńskie genitalia, ciche dni i obustronną obrazę majestatu. Kilka dni przed egzaminami na półpółrocze (tak właśnie!) usłyszałyśmy sakramentalne: „Jest tu zbyt tłoczno.” i „To nie ja, to współlokator.”. Miałyśmy tydzień na znalezienie nowego mieszkania.

Znalazłyśmy coś i przeszłyśmy „casting”. W sumie nawet nie jestem pewna, czy jakiś był… Sądzę, że Ahmet ucieszył się, że kogoś znalazł. A to dlatego, że jego dom był OBRZYDLIWIE BRUDNY. Nie nieposprzątany (mój dom w Poznaniu często jest nieodkurzony, a w moim pokoju na podłodze walają się zeszyty i części garderoby) – był brudny i śmierdzący, a buty w zetknięciu z lepką podłogą wydawały klapiące dźwięki. Plask, ciap, plask, jesteśmy w salonie. Gadamy z Ahmetem. Dom ma być posprzątany, zanim się wprowadzimy. Uwierzyłam. Porwała mnie wizja życia w dużym jasnym mieszkaniu, ładnej, totalnie nieturystycznej, a jednak centralnej okolicy, skąd promem mogę dostać się do starego miasta i centrum.

most galata

W dniu, w którym się wprowadziłyśmy, podłoga była lekko mokra i nieco mniej lepka. Okazało się, że zamiast wynająć kogoś do sprzątnięcia całego syfu, sam chwilę wcześniej przeleciał z grubsza mopem podłogę. A my nie miałyśmy czasu sprzątać, bo egzaminy…

Ciap, plask – kuchnia, herbata; plask, ciap – pokój, zeszyty. Weekend przed pięcioegzaminowym tygodniem. Wszystko po turecku… Ciap, ciap, plask – jednak mop! Cały dzień  szorowania podłóg, wywalania zgniłego jedzenia i zużytych chusteczek spod kanapy, prania wszystkiego. Wolałam nie myśleć, jak powstał brud, który sprzątaliśmy (dołączył do nas nasz belgijski współlokator Yann), ale z grubsza wszystko wyglądało jak ekskrementy albo podobnie. Nigdy wcześniej nie robiłam czegoś równie obrzydliwego. Było to przeżycie niezapomniane i jedyne w swoim rodzaju. Reakcja Ahmeta? „O, chyba coś sprzątałyście. Dzięki.” Spoko, Ahmet!

Na koniec tych wszystkich zmagań mamy jednak codzienne przejazdy promem, zachody słońca nad Hagia Sofią, turecką herbatę i pana z pobliskiej piekarni, który nierzadko dorzuca nam coś za darmo, ot tak.

Na koniec (oj, pewnie jednak nie koniec!) tych wszystkich zmagań mamy jednak codzienne przejazdy promem, zachody słońca nad Hagia Sofią, turecką herbatę i pana z pobliskiej piekarni, który nierzadko dorzuca nam coś za darmo, ot tak. Poznałyśmy tu świetnych ludzi – Turków i wszelkiej maści Europejczyków. I Turkmena – „człowieka o dwóch mózgach”. Są tajemne przejścia na dachy starego miasta i pałace nadbosforskie, są Wyspy Książęce godzinę drogi promem z centrum… Więc często myślę sobie, że warto…

salon

Mówią, że Stambuł można kochać albo go nienawidzić, ale nie można być wobec niego obojętnym. Jeśli tak, to wyrabiam 200% normy…

dachy

Autorką zdjęć jest Marika Michalak

 

Alicja Michalak - drużynowa 244 PDHS „Mohengan”, na co dzień studentka turkologii na UAM i zapalona autostopowiczka. Podczas podróży nie śpieszy się, lubi odkrywać przypadkowe miejsca i cieszyć się towarzystwem nowo poznanych ludzi. Po turecku umie już nie tylko zamówić kebaba.