Za srebrne łyżeczki?
Ostatnimi czasy głośno jest o najbardziej znanych harcerzach: Alku, Rudym i Zoście. Potwierdza to szum, jaki powstał wokół filmu Roberta Glińskiego „Kamienie na Szaniec”.
Szłam do kina z duszą na ramieniu, a uszami pełnymi sprzecznych opinii. Film oglądałam ze świadomością, że później siądę nad czystą kartką i będę musiała napisać o nim coś sensownego, a najlepiej inteligentnego i błyskotliwego. Dlatego nie będę skupiać się na świetnej grze Danuty Stenki, odtwórczyni roli pani Bytnarowej czy aktorstwie Kamila Szeptyckiego, filmowego Zośki. Rozwodzenie się nad ilością pianki na fryzurach głównych bohaterów czy „ostrymi brzmieniami” towarzyszącymi akcjom Małego Sabotażu mija się z moim zamiarem. To wszystko są rzeczy techniczne, mało istotne dla nas, harcerzy. Ważniejsze są wartości, które przekazuje film; właśnie ta kwestia wzbudza duże kontrowersje.
Zaznaczam, że Kamiński też odbiegał od historii. Każdy, kto przeczytał „Kamienie na szaniec” przyzna, że bohaterowie są zbyt nieskazitelni. Po niedawnym odświeżeniu lektury pozostał mi lekki niesmak, jak po zbyt słodkim ciastku
Co uważam za najważniejsze w tym filmie? To, że Gliński pokazuje młodzież szaroszeregową, która nie różni się od nas. Bawią się, kłócą, opowiadają dowcipy, mają dziewczyny. Wręcz rwą się do walki, która z początku była dla nich po prostu dobrą zabawą. Takich bohaterów można polubić. Wychodzą z ozłoconych ram książki, przestają być papierowi. Z wielkich, spiżowych pomników, które stworzył Kamiński w swojej interpretacji historii, stają się ludźmi z krwi i kości – których stworzył reżyser w swojej interpretacji, stosując często chwyty niezgodne z faktami, jak scena pościgu Zośki za więźniarką, w której przewożony był Rudy czy wybicie w złości szyby wystawowej u fotografa, za którą siedział niemiecki żołnierz.
Widać, że w bohaterach grają emocje, mają rozterki, co zbliża ich do widza, jak w scenie z chłopcem sprzedającym gołębie, w której rozdźwięk między postaciami jest ogromny: cwany 14-latek uważa, że należy schować się i żyć. Nie ma najmniejszych skrupułów, żeby łapać gołębie i skręcać im karki, by zarobić na życie. Rudy za to nie jest w stanie się przemóc: reżyser pokazuje, jak bardzo szanuje życie, jednocześnie decydując się odbietać je Niemcom i ryzykować własne, by ocalić ojczyznę. Zaznaczam, że Kamiński też odbiegał od historii. Każdy, kto przeczytał „Kamienie na szaniec” przyzna, że bohaterowie są zbyt nieskazitelni. Po niedawnym odświeżeniu lektury pozostał mi lekki niesmak, jak po zbyt słodkim ciastku. Ciekawostką jest informacja, którą podaje Gliński w jednym z wywiadów: podobno Tadeusz Zawadzki czytał maszynopis pierwszego wydania „Kamieni” i uznał, że jest on niezgodny z historią. Czy to prawda – nie wiem, jednak uważam, iż jest to bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę to, w jakich okolicznościach wydawana była książka.
Skoro już przy tym jestem, zatrzymam się przy temacie Zośki. Niewątpliwie kreacja filmowa tej postaci odbiega od pierwowzoru z książki. Moją uwagę zwróciło to, że na ekranie Zośka nie był tak karny i posłuszny, jak go zapamiętałam z lektury. Wyraźnie zarysowany został konflikt między nim a Orszą. Tadeusz kwestionował rozkazy „z góry” i niemal wymusił akcję odbicia Rudego. Uważam, że w poruszający sposób zaprezentowano widzom siłę, która kierowała poczynaniami harcerzy w czasach wojny – nie była to tylko miłość do ojczyzny, przede wszystkim była to przyjaźń. Rudy był dla swoich przyjaciół kimś tak ważnym, że gotowi byli zaryzykować własne życie, by go uratować. W ten sposób młodzież przeciwstawiała się okrucieństwu najeźdźcy i odnajdywała sens podczas codziennego życia pod okupacją.
Cóżby tam miało być antyharcerskiego? Młodzież zbuntowana wobec starszego pokolenia? Brak wszechobecnego etosu? A może uprawianie seksu? Nie samym etosem i ideałami człowiek żyje
W tym miejscu wspomnę również o opinii komendy Pomarańczarni na ten temat (można ją znaleźć tutaj). Nie istnieje coś takiego jak monopol na bohatera, więc przywłaszczanie sobie prawa do interpetacji historii jest nie na miejscu. Właśnie tak – ponieważ książka Kamińskiego, podobnie jak film Glińskiego, jest interpretacją, a nie rzetelnym przedstawieniem faktów. Czytając oficjalne stanowisko komendy odniosłam przykre wrażenie, że szczep 23 próbuje sobie zawłaszczyć Rudego, Alka i Zośkę, oceniając ich postaci i dokonania w jedyny słuszny sposób. W recenzji film został określony jako „antyharcerski i antyakowski” – moim zdaniem duby smalone! Cóżby tam miało być antyharcerskiego? Młodzież zbuntowana wobec starszego pokolenia? Brak wszechobecnego etosu? A może uprawianie seksu? Nie samym etosem i ideałami człowiek żyje. Natomiast „zakwestionowanie walki z okupantem” jest świadomą refleksją nad historią.
Zdaje się, iż Komenda zapomniała, że istnieją dwa modele walki o ojczyznę: pozytywistyczny i romantyczny. Nie należy deprecjonować pracy u podstaw na rzecz oddania życie za idee. W filmie Łomnickiego pt. „Akcja pod Arsenałem”, który został polecony jako wierne odtworzenie historii, profesor Zawadzki w rozmowie z synem o sensie śmierci na wojnie mówi: „Kto ma ocalić to coś więcej, jeżeli wy wszyscy wyginiecie?”. Warto pochylić się nad tym zdaniem i zastanowić się – czy męczeńska śmierć wielu młodych Polaków dała nam coś poza bogatą martyrologią? Odpowiedź na to pytanie jest trudna, a rzucenie epitetem, że jest „antyakowskie”, to uciekanie od problemu.
Polecam przeczytać książkę „Obłęd ‘44”, która otwiera oczy na pewne fakty historyczne, do tej pory zamiatane pod dywan. Gliński również podejmuje ten temat. Uderzająca jest scena, w której Zośka i Rudy sprzeczają się o ewakuację mieszkania Błońskich, podczas której zupełnie przypadkowo zginął ich kolega. Wynosił wtedy z mieszkania walizkę ze sztućcami. Dzięki nim miała być kupiona broń. Rudy zadaje trafne pytanie: zginął za wolną Polskę czy srebrne łyżeczki? Zwróciłam również uwagę na stwierdzenie, że bohaterowie zostali przedstawieni jako „słabo zorganizowane grono zbuntowanych młodych ludzi, lekceważących podstawowe zasady konspiracji, podejmujących chaotyczne i nieprzemyślane działania(…)”. Cóż, ja się tego w filmie nie dopatrzyłam. Akcje Małego Sabotażu zostały pokazane z duża brawurą, a do walki w dywersji chłopcy starannie się przygotowywali. Może bardziej po harcersku byłoby rzucać granaty w lesie z pieśnią na ustach, a nie z młodzieńczym zapałem, ale to już zależy od preferencji.
Odnosząc się do częstych zarzutów wobec scen łóżkowych pojawiających się w filmie niestety rozczaruję wielu ludzi, ale młodzież w tamtych czasach żyła krótko i umierała młodo, ergo życie wykorzystywała bardzo intensywnie. Tyczy się to również miłości. Gliński zapewne nie minął się wiele z prawdą, pokazując intymność Rudego i Moni. Moim zdaniem również w wypadku Zośki i Hali nie było to sprzeczne z zasadami ludzkiej psychiki. Podczas życia w ciągłym napięciu, chwile czułości były dla nich wytchnieniem od brutalnej rzeczywistości.
Niepodważalny zarzut wobec reżysera „Kamieni” to częste odbieganie od prawdy historycznej. Wcześniej wspomniałam o fragmentach, które miały przekazać wizję reżyserską. Sama jednak nigdy nie zrozumiem idei przyświecającej scenie składania przysięgi wierności: w biały dzień, w mundurach, w środku lasu, gdzie nagle pojawia się trzech niemieckich żołnierzy w pełnym umundurowaniu, bez broni, ale za to z wiklinowymi koszykami – ich wycieczce na grzyby niespodziewanie przeszkodzili harcerze [sic!]. Podobno Gliński ma zdjęcie, które zainspirowało tę scenę, ale i tak trudno mi w to uwierzyć. Z drugiej strony wyczytałam wiele zarzutów wobec „uwspółcześnienia” postaci. Jednak dla mnie była to jedna z najcenniejszych rzeczy w filmie. W zasadzie nie postrzegam tego jako uwspółcześnienie, tylko wyszydzonego przez Pomarańczarnię „odbrązowienie” postaci. Tak jak wspomniałam wcześniej, dzięki temu reżyser pokazuje, że młodzież tamtych czasów wcale tak bardzo nie różniła się od nas i że nie należy się wstydzić przed tymi wielkimi postaciami, za to stawiać je sobie za wzór.
Krótko mówiąc, Gliński miejscami lepiej, miejscami gorzej, odważnie podszedł do tematyki II wojny światowej. Film zrealizowany jest we współczesnym kostiumie. Tak samo jak książka Kamińskiego nie jest wiarygodnym źródłem szczegółowych danych historycznych – nie tym miał być. W dobry sposób oddaje koloryt epoki, w której przyszło żyć bohaterom. Warto obejrzeć także film Łomnickiego – zaskakujące, jak wiele jest analogii między tymi dwiema produkcjami, nawet w kolejności scen czy pomysłów na poszczególne ujęcia.
Nie żałuję dwóch godzin spędzonych w sali kinowej. W fikcyjnym świecie zaprzyjaźniłam się z inteligentnymi ludźmi, przeżyłam śmierć Rudego, widziałam rozterki Zośki, gdy musiał strzelać do człowieka. Nie powiem, czy na ten film warto, czy też nie warto iść – pozwolę każdemu czytelnikowi podjąć tę decyzję samodzielnie.
Nina Kot - humanistka, fascynuje się filozofią i teatrem. Lubi podróżować i poznawać nowych ludzi. Z wykształcenia zuchowiec.