Znów komplet na Arsenale
Nie wiedziałem, czego spodziewać się na kolejnym „Arsenale”. Później długo nie mogłem określić swoich odczuć. Jednak jest w Rajdzie coś, co przyciąga do stolicy ponad 1000 harcerzy z całej Polski.
Wrażenia po 44. Rajdzie „Arsenał”
Impreza, której nie wolno przegapić? Dla wielu ludzi zdecydowanie tak! Na pewno są tacy, którzy rok harcerski zaczynają od wpisania sztandarowego przedsięwzięcia Hufca ZHP Warszawa-Mokotów do swoich kalendarzy. Jednakże można to ująć w nieco inny sposób – jeśli chodzi o mnie, „Arsenał” przywodzi na myśli dobre muzeum ze stałą wystawą – każdy powinien choć raz w nim być, a jeśli przypadnie mu do gustu – na pewno tam chętnie wróci.
Majstersztyk
…gdyby nie rozpęd i tradycja, z którą trudno nam zerwać, nie byłoby wcale oczywiste organizowanie Rajdu co roku
Podczas przygotowywania tak ogromnego przedsięwzięcia, jakim jest Rajd „Arsenał”, organizatorzy muszą zmagać się z problemami, które nawet nie przychodzą pospolitemu uczestnikowi do głowy, podczas gdy wychodzi z tramwaju, którym jechał za darmo na punkt w Bibliotece Narodowej! Do chwili obecnej jestem pod wrażeniem tego, jak doskonale wyglądała współpraca z miastem – darmowa komunikacja miejska, zablokowane ulice w centrum podczas końcowej defilady oraz uroczystości w naprawdę najbardziej reprezentatywnych miejscach. Do tego liczni goście, asysta służb mundurowych? Składam ukłon w stronę komendantki hm. Patrycji Adamskiej. Ten aspekt rajdu doprowadzony jest do perfekcji. Warto wspomnieć, że przygotowania do kolejnej edycji zaczną się już niebawem (jeśli już się nie zaczęły). Ilość pracy w nie włożonej jest wprost proporcjonalna do ilości ulgi malującej się na twarzach komendy po apelu kończącym – wierzcie lub nie, jest gigantyczna. Zdecydowanie nie wyrazi tego przybicie piątki przez komendantkę i jej zastępcę.
Jak trudnym zadaniem jest przygotowanie i przeprowadzenie rajdu dobrze obrazują słowa druhny hm. Patrycji Adamskiej:
„Rajd Arsenał to duże wyzwanie dla naszego Hufca. Myślę, że gdyby nie rozpęd i tradycja, z którą trudno nam zerwać, nie byłoby wcale oczywiste organizowanie Rajdu co roku. I chociaż już 44 razy się udało, to pytanie: robić czy nie robić wraca do nas jak bumerang, prawie każdego roku”.
Powiew przedwojennej świeżości
Z poprzednich edycji „Arsenału” zapamiętałem, że organizatorzy rozkochiwali się w tematyce wojennej – wszystko od początku do końca było powiązane z działalnością Szarych Szeregów, ich bohaterów lub Powstaniem Warszawskim.
To, że arsenałowe gry: w piątkowy wieczór i sobotnia, są jednymi wielkimi lekcjami historii, nie uległo zmianie w nawet najmniejszym stopniu. Jednak w tym roku, ku ogólnemu zadowoleniu, uczestnicy mieli okazję poznać nieistniejącą już przedwojenną Warszawę. Temat przewodni „Pocztówki z Warszawy” okazał się strzałem w dziesiątkę. Pocztówki z miasta diametralnie różniły się od obecnego wyglądu stolicy naszego postsocjalistycznego kraju. To niezwykle satysfakcjonujące – usłyszeć, że miasto, którego lwia część to blokowiska, było nazywane „Paryżem północy” i jednym z najważniejszych europejskich ośrodków kulturalnych.
Punkt!
Jak już wcześniej wspomniałem – rozmieszczenie punktów podczas gier terenowych było bezbłędne – każdy z nich znajdował się w nadzwyczajnym miejscu, którego raczej nie odwiedza się, nawet jeśli mieszka się w Warszawie. Niestety, nawet na mało konkurencyjnym rynku lokalizacja nie jest gwarantem sukcesu.
Zgrzyt
Pogodzenie różnorodności patroli (…) jest nie lada wyzwaniem.
Znacie to uczucie, kiedy widzicie na chodniku z kostki brukowej jeden jedyny źle ułożony element? Właśnie tak czuliśmy się, gdy na punktach w genialnych miejscach dostawaliśmy zadania, które byłyby świetne dla czwartoklasistów i całkowicie odstawały od standardu, jakiego spodziewaliśmy się po Rajdzie „Arsenał”.
W tym miejscu pragnę się zatrzymać i zauważyć, że prawie wszyscy uczestnicy Rajdu to osoby spoza Warszawy, a sama impreza ma również na celu pokazanie im miasta. I tutaj z jednej strony jest wspaniale – jeździmy od ikon architektury do miejsc symbolicznych. Niestety czas, jaki ma się na przejazd, powoduje że wszystkie te obrazy zlewają się w końcu w jedną wielką kulturowo-architektoniczno-historyczno-symboliczną masę, pośród której w którymś momencie zaczyna się szukać tylko szyldu proponującego ostrą baraninę.
Pogodzenie różnorodności patroli (wiekowej jak również pod względem długości arsenałowego stażu) jest nie lada wyzwaniem. Zwraca na to uwagę komendantka rajdu:
„Przy organizacji Rajdu jednym z ważniejszych problemów jakie mamy, przynajmniej z mojej perspektywy osoby, która była dwa razy komendantką i kilka razy członkiem sztabu, to pogodzenie oczekiwań przyjeżdżających patroli. Jedni przyjeżdżają pierwszy raz – chcą zobaczyć Szucha, Pawiak i Powązki, męczy ich tempo, brak wolnego czasu. Inni są kolejny raz – widzieli już wszystko, co chcieli zobaczyć, oczekują porywającego programu – nie kolejnego spotkania z kombatantami, chcą dużo i intensywnie.
Zawsze staramy się, żeby Rajd był atrakcyjny dla wszystkich, ale czasami trafia się tak, że patrol, który chciał historycznego Rajdu, trafi na punkty bardziej współczesne, że akurat jego punktowy rozchorował się dzień wcześniej i musieliśmy poprosić kogoś o stanięcie na punkcie w ostatniej chwili, że pani, która miała przyjść otworzyć muzeum, zaspała i będzie za godzinę – trzeba czekać, że super gość, który do ostatniej chwili potwierdzał swoją obecność na zajęciach – zmienił plany, że na jedną bazę obiad przyjechał spóźniony i zimny i nie ma znaczenia, że na pozostałych był ciepły i na czas. I już mamy gotowy średnio zadowolony patrol”.
…trzeba zadać sobie pytanie – czy chodzi nam o to, żeby koniecznie wygrać, czy może zobaczyć nieco więcej?
Większość patroli traktuje rywalizację na tyle poważnie, że nie może podnieść głowy znad mapy czy też grypsu, a szkoda, bo naprawdę tracą okazję zobaczenia, jakie piękne rzeczy ich otaczają. W każdym razie, taki jest urok tego rajdu i nieco trudno wypracować inne, lepsze rozwiązanie. Tutaj raczej trzeba zadać sobie pytanie – czy chodzi nam o to, żeby koniecznie wygrać, czy może zobaczyć nieco więcej?
Rzeczą, którą bardzo chciałem zobaczyć, były zadania przedrajdowe innych drużyn. Na Watrze oglądanie ich to zdecydowanie mój ulubiony wieczór. Z jednej strony powoduje to czysta ciekawości, a z drugiej, chęć zobaczenia, jak działają inni, być może znalezienia choć odrobiny inspiracji. Zabrakło mi tego w Warszawie. Bazy były traktowane bardziej jak noclegowania niż miejsce, w którym się coś dzieje. A gdy spotyka się tylu ludzi naraz, to coś dziać się powinno!
Klasa
Pewne niezadowolenie z sobotniej gry całkowicie zrekompensowała mi arcyciekawa konferencja instruktorska, która miała miejsce w Domu Spotkań z Historią. Bez wahania mogę stwierdzić, że był to najważniejszy punkt całego rajdu. Już wcześniej wspominałem, że podczas pobytu w Warszawie można spotkać ciekawych ludzi nawet tego nie oczekując, ale najwidoczniej w tym aspekcie komenda „Arsenału” spełnia oczekiwania, które szaremu uczestnikowi nie przechodzą przez myśl w najśmielszych momentach.
Spotkanie ze znakomitymi gośćmi zostało zdominowane przez dyskusję o ostatnim filmie Roberta Glińskiego, który wywołuje, szczególnie wśród harcerzy, tyle rozmaitych emocji, że można napisać o tym spokojnie osobny artykuł.
Właśnie z tego wieczoru wyniosłem najwięcej; przede wszystkim dotarło do mnie, jak ważna jest umiejętność prowadzenia dyskusji i panowanie nad emocjami podczas wypowiadania się. W każdym razie miło jest popatrzeć na ludzi z klasą, bo również takich można było tam oglądać.
Zmiana klimatu
Niestety, za wszystko trzeba zapłacić odpowiednią cenę. Rajd jest naładowany od góry do dołu programem, odwiedzaniem ciekawych, symbolicznych miejsc, z roku na rok jest mniej zajęć, które pozwoliłyby nie tylko na wymianę myśli, ale po prostu na poznanie kogoś ciekawego. Pierwsze wspomnienie z bazy noclegowej, które przychodzi mi do głowy, to wyczuwalna atmosfera rywalizacji, kiedy to każdy siedząc w swojej małej grupce opracowywał strategię. To jest rajd czy spotkanie piłkarzy w szatni przed meczem?
Leniwa niedziela
…jest to organizacyjny fenomen na skalę całej organizacji
Arsenałowa niedziela to dzień chodzenia i stania, stania i słuchania, słuchania o rzeczach ważnych, ważnych i takich, które w pewnym momencie zaczynają nas bawić. Oprócz uczestniczenia w defiladzie i rzeczywiście świetnie zorganizowanych obchodach rocznicy arsenałowej akcji, mamy możliwość oglądania niemal półtoragodzinnego apelu kończącego, na którym 10 minut jest poświęcone wynikom, a co do reszty, to w imieniu stojących szeregów powiem krótko – jest trochę przydługawo.
Cieszy jednak fakt, że problem nie jest niezauważalny dla organizatorów. Komendantka rajdu komentuje długość apelu kończącego tymi słowami:
„Owszem, dłuży się – i my, organizatorzy, mamy tego świadomość – co roku debatujemy na ten temat. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że apel pod arsenałem i sam arsenał jest nie tylko imprezą dla patroli, ale też jest najważniejszą imprezą programową naszego Hufca. Dla naszych instruktorów ogromnym wyróżnieniem jest otrzymanie podkładki czy innego wyróżnienia właśnie pod Arsenałem”.
Słyszałem wiele opinii o „Arsenale”, kilka z nich mogę z czystym sumieniem potwierdzić. Po pierwsze, jest to organizacyjny fenomen na skalę całej organizacji. Po drugie, jak żadna inna impreza rozszerza horyzonty. Jej skala i różnorodność uczestników – biorą w nim udział harcerze z całej Polski, a także drużyny z ZHR – mogą przynosić tylko i wyłącznie korzyści. Jest to idealne miejsce dla harcerzy, którzy chcą się czegoś nauczyć. A jeśli do tego chcecie spędzić rajd w świetnej atmosferze, to lepiej zabierzcie dobrą ekipę. No i zacznijcie już oszczędzać, bo jak wiadomo – podróże kształcą. Niestety, dobre wykształcenie czasem może trochę kosztować…
Maciej Pietrzczyk - student warszawskiej SGH. Kiedyś koszykarz, dzisiaj celuje w biegi na (coraz) dłuższe dystanse. Zapalony żeglarz i instruktor Hufca Kielce-Miasto. Wywodzi się z 33 KHDŻ "PASAT" oraz 75 KDH. Kiedy trzeba wspomaga jednostkę OSP z rodzinnej miejscowości. Rytm całego życia wyznacza według muzyki Marka Knopflera.