Czuć moc

Archiwum / 23.10.2006

Słyszymy przez głośniki informację – Benedykt XVI zbliża się do placu – w górę unosi się coraz więcej chorągiewek i transparentów – tłum staje się kolorowy i falujący. Ja nie mam jednak czasu podziwiać tego widoku, nie dane mi też będzie zobaczyć Papieża…




Jest czwartek – kilka minut po 22. Dotarłem wreszcie do ośrodka, w którym zgrupowani są ratownicy. Nie ma czasu na dłuższe powitania. Krótkie „cześć” i od razu biorę się do pracy. Co nam jeszcze zostało? Właśnie kończymy nowy podział na patrole, a przecież trzeba jeszcze je rozmieścić na placu. Czeka nas też ostatnia odprawa. Muszę dokładnie poznać zasady łączności, dopracować system dokumentacji, wszystkie ważne informacje zaznaczyć na mapie. Zerkam na Jacka (szefa sztabu) i Gosię – oni są tu już od wczoraj. Ja też nie miałem łatwego dnia, ale po nich widać ponad 24 godziny pełnionej służby. „Spaliście chociaż trochę?”- „nie”. I dalej do pracy – każdy z nas, kto zajmował się czymś, co go „kręci” zna ten stan – zmęczenie, ale można działać dalej – zależy nam przecież na tym, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. Na szczęście sekcje ratownicze przydzieliliśmy do sektorów szybko i sprawnie – mogę już je zaznaczyć na mojej mapie formatu A-3.


Tego dnia – 26 maja 2006 roku na pl. Piłsudskiego w Warszawie mam być dyspozytorem medycznym służb ZHP podczas Mszy Świętej celebrowanej przez Ojca Świętego Benedykta XVI. Pamiętam, kiedy kilka dni przed Białą Służbą podczas spotkania sztabu wspólnie zastanawialiśmy się, kto z nas ma pełnić tę funkcję – człowieka, który musi ogarnąć przez radio 35 patroli rozstawionych w kilkunastu sektorach. Tam jest kilkadziesiąt tysięcy ludzi – niemałe wyzwanie, ale też niemała odpowiedzialność. Powiedziałem wtedy do Jacka – „Ja mogę się tym zająć, ale wiesz… (tu dodałem nieco nieśmiało) – nigdy tego nie robiłem”. Usłyszałem w odpowiedzi: „Kuba, nie mówmy o tym, że nie damy rady, bo nigdy czegoś nie robiliśmy. Nie chodzi o to, żeby ciągle zajmowali się tym ci sami ludzie”. Miał rację. To będzie mój wyczyn. W końcu jestem wędrownikiem.


O 2:15 wyruszamy z ośrodka. Kiedy przechodzimy przez pasy na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Emilii Plater, idący na końcu mogą zobaczyć cały nasz kordon w pełniej okazałości. Setki czerwonych kamizelek nieco odbijających światło. W górze chorągiewki i nosze, na plecach apteczki, w rękach większe torby ratownicze. Mam nadzieję, że ktoś to sfotografował. „Czuć moc, co?” – mówi do mnie Ligia, która ze swoją sekcją idzie na samym końcu naszej grupy. Patrzę na ten widok, zastanawiam się przez chwilę… prawie 400 osób przyjechało tutaj, wstało w środku nocy i naprawdę radośnie idzie w stronę placu… Coś jest jednak w tym harcerskim ratownictwie… Odpowiadam Ligii: „Zdecydowanie czuć moc”. Ja też ją poczułem.


Dwie godziny przed mszą masowo napływający pielgrzymi przynieśli ze sobą dwie rzeczy – coraz więcej osób poszkodowanych w sektorach (ale tego akurat się spodziewaliśmy) oraz lejący się z nieba deszcz, który będzie chyba jednym z głównych wspomnień tej Białej Służby. Teraz już działamy we dwoje – ja prowadzę łączność radiową, a Gosia zajmuje się dokumentacją przypadków. Co chwilę słyszę „50-02” (to moje wywołanie) wydobywające się z głośnika radia. Za każdym razem zerknięcie na mapę – gdzie najlepiej wysłać patrol? Część trafia do szpitali polowych, część do punktu wojskowego, jeszcze innych wysyłamy bezpośrednio do karetek. Słyszymy przez głośniki informację – Benedykt XVI zbliża się do placu – w górę unosi się coraz więcej chorągiewek i transparentów – tłum staje się kolorowy i falujący. Ja nie mam jednak czasu podziwiać tego widoku, nie dane mi też będzie zobaczyć Papieża.


W eterze odzywa się „ratunek, ratunek, ratunek” – oznacza to, że patrol ma poszkodowanego, któremu potrzebna jest natychmiastowa pomoc. „Kobieta w wieku około 65 lat, po by-passach z bólem w klatce piersiowej”. Podejrzenie zawału serca – trzeba szybko działać. Patrzę na mapę – w okolicy jest Harcerska Grupa Ratownicza Otwock z zestawem do podawania tlenu i noszami – deską ortopedyczną. „50-02 do 12-01” ewakuujcie poszkodowaną do granicy sektora, tam będzie czekał patrol 04, który ją od Was przejmie”. Cała akcja przebiega sprawnie – po chwili szef patrolu melduje mi: „Poszkodowana przekazana do szpitala wojskowego, jej stan się poprawił”. Przez ponad dwie godziny nie ma nawet kilkunastu sekund wolnego – wyrzucam z siebie słowa niemal automatycznie, z Gosią podejmujemy decyzje porozumiewając się prawie bez słów. Deszcz dudni o dach naszego czerwonego namiotu, a my ciągle dostajemy informacje o poszkodowanych. Przypadki są różne – utraty przytomności, wychłodzenie, bóle zęba, zasłabnięcia, a patrol z Białegostoku zgłasza, że do ich punktu zgłosiła się pani, która kilka tygodni temu złamała rękę, a teraz…. rozmókł jej gips.

Msza dobiega końca i pielgrzymi zaczynają opuszczać plac. W radiu coraz ciszej  – pierwsze patrole zaczynają zgłaszać, że sektory są puste. Kiedy stoimy obok Grobu Nieznanego Żołnierza czekając na zawiązanie się kręgu, zza chmur wychodzi po raz pierwszy słońce. „Trochę późno” mówią jedni, „nareszcie” – słyszę z drugiej strony… Nasz krąg liczy na pewno ponad 1000 osób – przemoczonych i przemarzniętych ludzi. Część zawinięta jest w folie termoizolacyjne, ale wszyscy uśmiechnięci, rozmawiają ze sobą, nie słychać narzekania…

Słuchając relacji osób, które uczestniczyły w akcjach ratunkowych zauważyłem, że opowiadają to samo – w trakcie działania świat będący wokół się wyłącza, a ratownik działa według wyuczonych schematów. Refleksje przychodzą dopiero później. Myślę o mojej Białej Służbie i mam wrażenie, ze była to wielka gra planszowa, w której brałem udział. Chyba dobrze, że człowiek udzielający pomocy drugiej osobie nie zdaje sobie do końca sprawy z odpowiedzialności, która na nim ciąży – za to, co najcenniejsze, czyli ludzkie zdrowie, a czasami życie…


Teraz jest 4:11 w nocy z 26 na 27 maja. Coś mnie przygnało do komputera, żeby opisać wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich 30 godzin. Jedni nazywają to harcerskim stylem, inni powiadają, że to bycie wędrownikiem, jeszcze inni mówią, że to takie „coś”, co ma się w sobie. A to jest właśnie ta „moc”, o której rozmawialiśmy z Ligią.


pwd. Jakub Sieczko – Sztab Medyczny Białej Służby Warszawa 2006