Kto tu jest najważniejszy?

Archiwum / 08.12.2007

Wielu moich krewnych i znajomych bardzo lubi uszczęśliwiać mnie pytaniami w stylu – to kim ty tam teraz jesteś? harcmistrzynią? komendantką? naczelniczką? – wymieniają wszystkie harcerskie „tytuły”, jakie przyjdą im do głowy. A każdą informację o kolejnej funkcji kwitują z uśmiechem – ooo, awansik! Nie mówiąc już o reakcji na hasło: namiestniczka…

Za każdym razem, kiedy idę ze znajomymi ulicą, a z naprzeciwka nadciąga jakaś ekipa w mundurach, powtarza się to samo: – „Patrzcie, harcerze! Monika, każ im się zameldować, przecież jesteś tym… no… podharcmistrzem”. „Ustaw towarzystwo na baczność, przemusztruj, jesteś w końcu namiestnikiem”. Końca nie widać.

Ja jednak nie chcę pisać o tym, jak nas postrzegają na zewnątrz, ale o tym, jak samym zdarza nam się traktować własne funkcje. Mam bowiem poważne obawy, że myśl o „awansie”, przez moich znajomych przywoływanym żartobliwie, wcale nierzadko całkiem na poważnie towarzyszy niektórym w instruktorskiej karierze. I o ile mogę z przymrużeniem oka potraktować brata, który po raz setny pyta, czy moja „władza” sięga już całego miasta, czy nadal tylko dzielnicy, o tyle niepokój budzi we mnie instruktor, który każdą funkcję traktuje niczym kolejny szczebel zawodowej drabiny, albo punkt w CV.

Z uporem maniaka powtarzam bratu. Powtarzam znajomym. Ale może warto powtórzyć też instruktorom? Najważniejszą funkcją w ZHP jest drużynowy. Wszystkie inne są podporządkowane jemu. Komendy, zespoły, wszelkie struktury mają jeden podstawowy cel – wspieranie działalności wychowawczej w drużynach. Komenda hufca jest po to, żeby jego środowiskom działało się lepiej. Albo wręcz: wygodniej. Szczep zdejmuje z barków drużynowego całą sferę gospodarczą, pozwala mu skoncentrować się na programie, na wychowaniu.
 – Jako szczepowa odpowiadam za realizację strategii szczepu, która ma umocnić nasze środowisko i dać drużynowym poczucie bezpieczeństwa, zaplecze do realizacji celów, a co za tym idzie ciągłość wychowawczą – mówi Kasia Delążek, komendantka Szczepu 56 WDHiZ „Arkadia”. – Próbuję być mediatorem, lampką bezpieczeństwa, która zapala się w momentach spornych. Rozwiązuję problemy jakie napotyka kadra w swojej pracy. Moim zadaniem jest też ciągłe motywowanie drużynowych – to  dla mnie najtrudniejsze wyzwanie – przyznaje. Nie ma mowy o żadnej władzy.

Drużynowy nie może być traktowany jak młokos, ponieważ to on jest pierwszym wychowawcą w tej organizacji. To on wykonuje największą pracę, on bezpośrednio oddziałuje na wychowanków, on realizuje podstawowe cele naszego ruchu. Trudno o większy wyraz zaufania, niż powierzenie mu opieki nad dziećmi.
– To właśnie im cała pozostała kadra ZHP powinna ufać najbardziej, im należy się największe wsparcie, największy szacunek i największe słowa uznania – przekonuje Grzegorz Całek – komendant Hufca Warszawa Żoliborz. – Tym bardziej, że przed zwłaszcza młodymi drużynowymi stoi wiele innych, ciekawych wyzwań, istnieje wiele innych pól rozwoju, miejsc, gdzie można się realizować. A jednak wybierają trudną pracę wychowawczą z dziećmi.
Tymczasem są szczepy, w których współpraca na linii komenda – drużynowi przypomina bardziej zastęp zastępowych. I to tych mniej samodzielnych. Czy to możliwe, żeby nie mogli zadecydować o tym, gdzie pojadą z drużyną na obóz? Albo komu ją przekażą? Żeby dostawali przybocznych z przydziału? Żeby nie mogli wziąć udziału w centralnej imprezie? Że ktoś wszystkie decyzje podejmuje za nich, a ich rola ogranicza się do cotygodniowego przeprowadzania zbiórek?

Są często młodzi. Siedem procent drużynowych ma mniej niż 18 lat. Blisko czterdzieści procent nie posiada stopnia instruktorskiego. Brak im doświadczenia. Zdarzają się kłopoty z rozumieniem metodyki i nieumiejętne jej stosowanie. Ale przyznając im granatowe sznury, wysyłamy jeden niezmiernie ważny komunikat: ufamy ci, jesteś na tyle dojrzały, że powierzamy ci opiekę nad dziećmi, od tej pory stajesz się wychowawcą i odpowiadasz za ich bezpieczeństwo. Czy w obliczu takiej informacji zastrzeżenie: „ale zbiórki będziecie mieć w czwartki” nie brzmi absurdalnie?
– Drużynowy, zwłaszcza młody, ma prawo popełniać błędy, ma prawo wyważać otwarte drzwi – stwierdza Grzegorz. – Jest to normalne i nie wolno – w imię źle pojętego dobra drużyny – zabierać drużynowemu jego wyłączngo prawa do decydowania o tym, co dla jego gromady czy drużyny najważniejsze. Drużyna jest drużynowego, a nie szczepowego czy namiestnika. Nie ma dla mnie nic gorszego, niż ubezwłasnowolnienie przez szczepy swoich drużynowych – odebranie im prawa do decydowania o sobie, w skrajnych przypadkach nawet o tym, czy dalej będą prowadzić drużynę, swoją drużynę.

Jestem namiestniczką, ponieważ ktoś mi zaufał i powierzył pieczę nad drużynami z mojego hufca. Pieczę, czyli – zgodnie ze słownikiem języka polskiego – opiekę. Nie władzę. Jestem od tego, żeby wspierać drużynowych, żeby dzielić się swoim doświadczeniem, żeby mieli się do kogo zwrócić w razie potrzeby. Dbam o poziom moich hufcowych drużyn. Członkostwo we władzach hufca, chorągwi, czy centralnych – to zaszczyt, ale przede wszystkim służba. I o tej służebnej roli nie powinniśmy zapominać.

Przed szczepowym, namiestnikiem czy komendantem hufca stoi niełatwe zadanie. Nie chodzi przecież wyłącznie o poklepywanie po ramieniu, czy ułatwianie życia. – Muszę czasem pełnić funkcję „represyjną” – tłumaczy Grzegorz. – Ciąży na mnie przecież obowiązek dbałości o przestrzeganie przepisów przez drużyny i drużynowych, a przede wszystkim o odpowiednią jakość pracy z drużyną.
Kiedy, jeszcze jako przyboczna, prowadziłam swoją pierwszą wizytowaną zbiórkę, umierałam ze strachu. Nie dlatego, że bałam się wizytującego, znałam go od dłuższego czasu, lubiłam nawet. Ale hasło „namiestnik” albo „komisja rewizyjna” kojarzyły mi się z jakąś niesamowicie odległą instytucją, która z całą surowością będzie mnie, żółtodzioba oceniać. Dlatego teraz pracujemy w namiestnictwie nad tym, by odwiedziny drużyn odbywały się zwyczajnie, by można było na nie – ot tak – wpaść, zobaczyć, porozmawiać. By drużynowym dać poczucie, że my przychodzimy tam dla nich, a nie oni dla nas.

Czasem ktoś tak bardzo chce pełnić daną funkcję, że właśnie z tego powodu pełnić jej nie powinien. Bo obok wartości rozwoju instruktorskiego – której w żaden sposób nie chcę negować – stoi bardzo prosty motyw, którego nie powinno się spychać na dalszy plan. Chęć dzielenia się z innymi swoim bagażem doświadczeń. Pod warunkiem oczywiście, że się te doświadczenia posiada. Jeśli z jakichś powodów nie czuję się na siłach, to danej funkcji się nie podejmuję. Srebrny, złoty, skórzany sznur może wygląda efektownie (choć mi zawsze najbardziej podobał się granatowy) i wzbudza podziw. Ale jeśli jest głównym motywatorem do obejmowania funkcji, to coś tu jest nie tak.

Obserwuję drużynowych, ale im ufam. Wspieram, ale daję wolną rękę. I na pytanie, jaka już jestem ważna w tym harcerstwie, odpowiadam, że jest ponad siedem tysięcy ważniejszych ode mnie.  

  phm. Monika Marks – w redakcji "Na Tropie" odpowiedzialna za pozyskiwanie autorów spoza ZHP, namiestniczka wędrownicza hufca Warszawa Żoliborz, była drużynowa 127 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej "Plejady", studentka geografii na Uniwersytecie Warszawskim.