O ochmistrzu, ształowaniu i refowaniu
Pamiętam to jak dziś. Niedział – retman hufca – przyniósł slajdy z obozu żeglarskiego. Miałem co prawda patent żeglarza już od kilku lat, ale nie byłem nigdy na harcerskim obozie żeglarskim. A tam połączenie tego, co w harcerstwie najlepsze ze… słodkim letnim nieróbstwem.
Niedoczekanie
Slajdy zachęciły mnie do pojechania na obóz żeglarski. Jednak niestety obóz nie doszedł do skutku. Za rok też. I za rok. I za rok… Co roku coś niewypalało. I tak mijały lata, aż w końcu Niedział położył mi rękę na ramieniu i powiedział: „Górek, a może ty sam zrobisz ten obóz?”
Tego nie przewidziałem. Co roku prosiłem go o obóz, aż w końcu sam zestarzałem się harcersko (i nie tylko ;) ) na tyle, że właściwie mogłem zrobić obóz samemu). W końcu patent żeglarza miałem już od 10 lat, zdążyłem poprowadzić kilka zimowisk, obozów wędrownych. Czemu więc nie spróbować? Przecież to taki obóz wędrowny… na wodzie! Ale przecież nigdy nie byłem na obozie żeglarskim… Trudno, to dopiero będzie wyzwanie!
Tak więc po dokładnym zaplanowaniu całości zorganizowałem obóz. A potem następny… I było super! Tak więc, aby nie kisić tej wiedzy w sobie postanowiłem się podzielić z wami moimi pomysłami na tenże. A piszę to jako zupełny „nie-wodniak”. Bo w drużynie wodniackiej nigdy nie byłem.
Organizacja obozu
Ponieważ nie miałem pojęcia „z czym to się je”, wypytałem o detale moich znajomych, którzy już takowe obozy robili i połączyłem to w jedną zgrabną całość.
Za pierwszym razem popłynęliśmy czterema łódkami, za drugim – sześcioma. Za każdym razem na łódce znajdowało się sześć osób – pięciu załogantów i skipper. Skipper posiada oczywiście patent żeglarza, najlepiej jeśli jest pełnoletni (jeśli nie, to jeden z załogantów musi mieć co najmniej 18 lat).
Każdego dnia dwóch załogantów pełni wachtę pokładową, dwóch kuchenną, a jeden ma dzień laby i opalania. Wachta pokładowa rano pilnuje, żeby łódka była czysta, a podczas płynięcia pełni służbę na pokładzie. Wachta kuchenna oczywiście pilnuje, aby żołądki załogi były pełne. Skipper nadzoruje załogę i pilnuje steru. Nie zawsze osobiście, ale to on odpowiada za żeglugę.
Teraz coś więcej o całym obozie. Wyznaczyłem 4 osoby kadry. Ja – komendant obozu, zastępca programowy, ochmistrz (odpowiada za wyżywienie), zastępca ds. żeglarskich i kwatermistrz. Idealnie jeśli są jednocześnie skipperami – wtedy odpada część kosztów. Kadra obozu nie płaci, skipperzy płacą mniej.
O….chmistrz?
Tak, tak, to osoba odpowiedzialna za jedzenie. To kupiliśmy w hipermarkecie przed wyjazdem. Wtedy też przygotowaliśmy dokładny jadłospis na każdy dzień. Jedzenie, które oczywiście nie psuje się zbyt szybko – makarony, ryż i sosy w słoikach. Pasztety, kiełbasy suszone. Gorące kubki, kiśle i oczywiście zupki chińskie! To zawieźliśmy na obóz samochodem z przyczepą i zaształowaliśmy na łódki.
Codziennie ochmistrz dba o to, abyśmy rano robili zakupy (robią to osoby z wachty pokładowej na danej łódce) i żeby nie brakowało świeżego chleba, masła, owoców, warzyw itd.
Plan dnia
Pobudka o jakiejś dość wędrowniczej porze, czyli nie za wcześnie. Ale też nie za późno. O 10-11 trzeba już płynąć. Przedtem śniadanko, przygotowanie łódek, apel i naprzód!
Płynie się kilka godzin, czasem do 16-17, czasem krócej. Rzadko dłużej. Po drodze obiad – o tym, kiedy, decyduje skipper. Staramy się pływać tak, abyśmy zawsze byli w zasięgu wzroku. Jak daleko – to już zależy od twojego zaufania do skipperów.
Ważna jest też sprawa łączności między łódkami – my mieliśmy prosty patent. Jeden z operatorów sieci komórkowych ma opcję darmowych połączeń w ramach grupy numerów. Tak to ustawiliśmy, że nic nie płaciliśmy. Można też korzystać z kart pre-paid albo z różnych radyjek.
Co po dopłynięciu do brzegu i co z programem?
Tak jak w przypadku obozów wędrownych, polecam nie przeginać z obrzędowością i wymyślonym programem. Różne akcje typu „bawimy się w piratów” w końcu okazały się niezbyt potrzebne i były przerostem formy nad treścią. W zależności od tego, gdzie odbywał się nocleg, urządzaliśmy ognisko, lub na przykład wyjście na koncert szantowy.
I znowu muszę kończyć, bo zaczyna robić się długo, a w tym numerze postanowiłem was zbytnio nie nudzić. Tak więc nie bójcie się wody i nie ograniczajcie wędrówek tylko do gór. Mnie się udało i nie żałuję!
hm. Michał Górecki – członek redakcji Na Tropie, były komisarz zagraniczny ZHP, drużynowy 64 WDW "Everest" |