Pięć lat tułaczki, pół wieku zapomnienia

Archiwum / 10.01.2008

Wrócił do Polski w rok przed pierwszą afrykańską podróżą słynnego Arkadego Fiedlera. Za sobą miał pięcioletnią wędrówkę rowerem po bezdrożach Afryki. Nikt przed nim ani nikt po nim nie przejechał o własnych siłach Czarnego Lądu z północy na południe i z powrotem. A mimo to Polska usłyszała o nim dopiero rok temu.

                                                {multithumb thumb_width=400}

Na poznańskim Dworcu Głównym wielkie poruszenie. Tłum dziennikarzy, fotoreporterów, telewizyjne kamery, setki gapiów. W samym środku tego zamieszania cesarz reportażu Ryszard Kapuściński. Wygłasza kilka słów do mikrofonu, mówi, że to, co zrobił Kazik, na stałe powinno zapisać się na kartach polskiego reportażu. A potem odsłania tablicę. Kontur Afryki z zaznaczoną trasą, jaką pokonał poznański podróżnik Kazimierz Nowak podczas swojej wędrówki przez Czarny Ląd. I napisy w sześciu językach. Na wieczór tego samego dnia zaplanowano spotkanie, na którym Kapuściński miał opowiedzieć o swojej Afryce i Afryce Nowaka. Ale wielki reporter źle się poczuł, postanowił zostać w hotelu. Dwa miesiące później zmarł.

                                                    Maciej
Tablica to pomysł poznańskiego globtrotera Macieja Pastwy. Kilka lat temu dostał od przyjaciół skromnie wyglądającą książeczkę „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd” autorstwa Kazimierza Nowaka, ciągle jednak odkładał jej przeczytanie. – Aż w końcu na promie na Islandię zmusił mnie do tego sztorm i nuda – wspomina nieco zawstydzony. Zaczął czytać i już po kilku stronach wiedział, że ta historia nie skończy się wraz z końcem książki. Sam podróżował po niemal wszystkich kontynentach, autostopem przejechał Australię i Nową Zelandię, mieszkał w Kanadzie, samochodem pokonał Saharę. Tym bardziej podróżniczy wyczyn Nowaka wcisnął go w fotel. Nie wyobrażam sobie przejechania jego trasy samochodem. On ją pokonał w większości na rowerze, pieszo i na wielbłądzie. A do tego mieszkał na ulicy Lodowej w Poznaniu – tej samej, na której ja kilkadziesiąt lat później miałem praktyki cukiernicze.
Jeszcze w Islandii Maciej wpadł na pomysł tablicy upamiętniającej wielką afrykańską podróż poznaniaka. A gdzie ona mogła stanąć? Tylko na dworcu, tam wszyscy, choć na chwilę, stają się podróżnikami. I tam prawie zawsze jest mnóstwo ludzi. Mało kto wie kim był, trzeba było powiedzieć o nim światu – i od tego czasu Maciej Pastwa mówi już na Nowaka Kazik.
Zadzwonił do wydawnictwa Sorus, które w skromnym nakładzie wydało pierwsze dwa wydania zbioru reportaży Nowaka. Tam dostał numer do Łukasza.

Łukasz
– Mój dziadek chodził na jego wykłady i pokazy zdjęć odbywające się w poznańskim kinie Apollo tuż przed wojną. Zbierał wycinki z gazet. Często opowiadał mi o Nowaku i jego wyczynie. Krótko przed śmiercią powiedział, że byłoby wspaniale, gdyby te fragmenty ktoś zebrał i opublikował. Tak się złożyło, że miałem wtedy wolną chwilę – wspomina Łukasz Wierzbicki.
Bazując na wycinkach zebranych przez dziadka stworzył listę gazet, które publikowały teksty i zdjęcia przysyłane przez Nowaka z Afryki. Tygodniami siedział w bibliotekach przeglądając stare roczniki przedwojennych polskich pism i przepisując z nich reportaże podróżnika. Szybko okazało się, że poznaniak publikował nie tylko w polskiej prasie. Jego teksty ukazywały się we Francji, Włoszech, Wielkiej Brytanii. To były dziesiątki artykułów, blisko 200 fotografii. Wtedy Wierzbickiemu wydawało się, że to prawdziwy ogrom materiału. Po roku pracy książka była gotowa. W 2000 roku ukazało się pierwsze wydanie. – Kilka lat później zadzwonił do mnie jakiś gość, mówił, że czytał książkę, że nie wolno pozwolić by świat zapomniał o Nowaku, pomyślałem, że to dziwak, ale umówiliśmy się na spotkanie – wspomina Łukasz Wierzbicki. Spotkali się następnego dnia.
– Wystarczyło kilka słów i już jechaliśmy na dworzec – mówi Maciej. Wtedy pierwszy raz przyszło mu do głowy, że tablicę powinien odsłonić Ryszard Kapuściński.

                                                 Pani Irena
To był 27 listopada 2006 roku – przeddzień drugiej tury wyborów samorządowych. Józef Biernacki z Leszna włączył lokalny serwis informacyjny. Jedną z ostatnich wiadomości była relacja z poznańskiego dworca. Słynny reporter Ryszard Kapuściński odsłaniał tablicę poświęconą… wujkowi Kaziowi. Zaraz po nim występowało dwóch mężczyzn, mówili, że szukali śladów jego rodziny, że sprawdzili wszystkie możliwe tropy, ale ślad po potomkach Nowaka zaginął. Jak to zaginął? – pomyślał wtedy Jacek Biernacki – a babcia Irena? – i chwycił za słuchawkę.
Grudzień 2006 roku. Sułów Wielki koło Leszna. Szachulcowy kościółek, staw i rozsypane luźno wokół niego gospodarstwa. W tym na końcu drogi, pod numerem dwudziestym trzecim mieszka Irena Gołębiewska. Gdy wyjmuje zawiniątko i rozkłada na stole zdjęcia z Afryki, Łukasz Wierzbicki i Maciej Pastwa otwierają szeroko oczy. – Przypuszczałem, że zdjęć jest więcej, ale nie spodziewałem się czegoś takiego! – Wierzbicki do dziś nie może się nadziwić ilości przypadków jakie towarzyszą tej historii – Przecież gdyby Maciej nie nudził się na promie na Islandię, nie przeczytałby książki, a zatem nie wpadłby na pomysł tablicy. Kapuściński nie miałby czego odsłaniać, relacja nie pokazałaby się w telewizji, a Józef Biernacki nie obejrzałby jej w programie lokalnym. I nie trafilibyśmy na Irenę Gołębiewską – Jej ojciec, Stefan, był bratem żony Kazimierza Nowaka – Marii. Krótko po wojnie mała Irena woziła do Poznania, na ulicę Lodową jajka, mleko i sery. Czasy były trudne, sklepowe półki świeciły pustkami, więc pomoc ze wsi pozwalała poznańskiej rodzinie przetrwać.
– I ciocia Marysia, za te moje dostawy, dawała mi zdjęcia nieżyjącego już wówczas wujka Kazia z jego afrykańskiej podróży – wyjaśnia pani Irena.
Skanując kolejne zdjęcia w niewielkim domku w Sułowie Wielkim do Łukasza Wierzbickiego dotarło, że to nadal nie koniec historii.

Marian i Elżbieta

Dzięki Irenie Gołębiewskiej udało im się dotrzeć do kolejnego członka rodziny Nowaków – Mariana Gliszewskiego – zięcia Kazimierza Nowaka, który od kilkudziesięciu lat mieszkał w Gdańsku. Wraz ze swoją żoną, Elżbietą Nowak-Gliszewską przez lata zbierali materiały, listy i reportaże z wędrówek ojca. Chcieli je nawet opublikować, ale nie znaleźli wydawców, potem stracili zapał i siły.
– Pojechali