Najważniejsze jest wyjście
Stajesz na Świętym Krzyżu, a przed tobą rozstępują się szeregi setek wędrowników. Na drogę dostajesz siekierę i laskę skautową. Tej nocy nie wracasz już do obozu, śpisz gdzieś pod gwiazdami. O wędrownikach w SHK „Zawisza” FSE opowiada nam Filip Abdel Malek.
Jak to jest być skautem w Egipcie?
– To tak, jak być skautem w Polsce. Tyle że ze wszelkimi konsekwencjami specyfiki kulturowej, jaka tam panuje. Urodziłem się w Egipcie, całe dzieciństwo spędziłem w Kairze. Moja mama jest Polką, tata Egipcjaninem. Nie było to więc życie typowego kairskiego dzieciaka. Chodziłem do anglojęzycznej szkoły, moja mama działała w tamtejszej polonii. Któregoś dnia pojawił się pomysł, by powstała tam drużyna harcerska. Ktoś sprowadził z Polski kilka książek i mundurów, zaczęliśmy działać.
Działaliście przy jakiejś organizacji?
– Właściwie to nie. Mundury i materiały metodyczne były z ZHP, ale tak naprawdę najważniejsze było pracować metodą harcerską. Na patrona 1 Kairskiej Drużyny Harcerskiej wybraliśmy sobie Kazimierza Michałowskiego – polskiego archeologa, znawcę Egiptu. Chcieliśmy znaleźć kogoś, kto łączyłby te dwa kraje, a jednocześnie nie kojarzył się z tą polską martyrologią. Czytaliśmy harcerskie książki i próbowaliśmy uczyć się rozpalania ognisk, budowania szałasów, ale był jeden problem. Nie było drewna.
Po przyjeździe do Polski wstąpiłeś do ZHP?
– Tak, jeszcze z Egiptu przylatywałem na obozy harcerskie 307 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej „Brzask”. Wciągnął mnie do niej mój polski kolega. Gdy wróciłem do Polski, byłem tam przybocznym i drużynowym. Potem nasze drogi się rozeszły, a ja postanowiłem pomóc koledze z duszpasterstwa akademickiego budować śródmiejski hufiec ZHR.
Łatwo przyszła Ci zmiana organizacji?
– Nie, bo w ZHP miałem mnóstwo przyjaciół z mokotowskiego hufca. Ale widziałem też ferment w organizacji, widziałem rzeczy, których w harcerstwie być nie powinno. Często mówiło się tam jedno, a robiło zupełnie coś innego. A ZHR fascynował mnie dyscypliną i szykiem, pięknie się prezentowali, sprawiali wrażenie konsekwentnych w tym, co robią. Moja przygoda z ZHR nie trwała zresztą zbyt długo, bo po kilkunastu miesiącach zobaczyłem na Euromoocie, zlocie Federacji Skautingu Europejskiego, „Zawiszaków”. Bardzo mi się spodobała ta wersja skautingu. Silnie związana z wiarą, szalenie pozytywna, otwarta i najbardziej europejska.
„Zawisza” to organizacja silnie katolicka.
– Tak, to wynika już z samej nazwy. Ja uważam, że to wspaniałe, że można połączyć swoją wiarę z metodą harcerską. Mam przekonanie, że dzięki temu metoda jest mi bliższa i całe harcerskie działanie pełniejsze. Bo to jest właśnie fenomen harcerstwa, że dba o rozwój duchowy. W „Zawiszy” ten rozwój jest pojmowany jako rozwój w oparciu o katolickie wartości.
Jednocześnie uważam, że to dobrze, że istnieją cztery organizacje harcerskie, bo siła tkwi właśnie w różnorodności. Stowarzyszenie Harcerskie nie ma słowa „Bóg” w Przyrzeczeniu, ale nie zamyka się na wierzących. Zostawia jednocześnie furtkę dla tych, którzy nie wierzą. To jest fajne. Każdy ma szansę spróbować harcerstwa.
Jak wygląda wędrownictwo w „Zawiszy”?
– Trochę inaczej niż w ZHP. Działamy oczywiście w zastępach i to właśnie na system małych grup kładziemy szczególny nacisk. Zastępowi mają po 15-16 lat. Gdy osiągają wiek około 17 lat przechodzą do tak zwanych kręgów wędrowniczych. To taki przystanek na ich harcerskiej i życiowej drodze. Do tej pory poświęcali się dla innych prowadząc zastępy, teraz mają dwa lata by skupić się na sobie. Kręgi wędrownicze pełnią taką funkcję inkubatorów. W tym czasie wędrownik musi dokonać trzech wyborów: opiekuna drogi, spowiednika oraz techniki harcerskiej, w której chce się specjalizować. Z Kręgu Wędrowniczego chłopak idzie do Kręgu Szefów i tam podejmuje się już konkretnej służby. Może ją pełnić w organizacji jako drużynowy, skarbnik czy na innej funkcji instruktorskiej, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by robił to także poza organizacją, w społeczeństwie.
System się sprawdza?
– Dla mnie ten system jest bardzo klarowny i jasny. Jest taki obrzęd w „Zawiszy”, nazywa się wymarszem wędrownika. Odbywa się co roku na Świętym Krzyżu jako zwieńczenie kilkudniowej wędrówki. Wędrownicy, którzy decydują się opuścić kręgi wędrownicze, otrzymują tam w nocy, w świetle pochodni siekierę, rozdwojoną na końcach wędrowną laskę i specjalną odznakę. Szeregi innych chłopaków rozstępują się przed nimi i oni już tej nocy nie wracają do obozu. Dla każdego to szalenie ważna chwila, symbol wyjścia z harcerstwa w świat. Oczywiście oni zostają w organizacji i służą jej, ale tam, na Świętym Krzyżu, stają się ukształtowanymi instruktorami.
Co odróżnia „Zawiszę” od innych organizacji harcerskich?
– To, że mało kto o nas wie, jest nas 1200 osób, więc łatwo giniemy w tłumie. A tak serio to chyba fakt, że jest nas tak niewielu w Polsce sprawia, że jesteśmy bardzo wyraziści i konsekwentni. Mnie w „Zawiszy” urzekła elegancja, otwartość, wyciszenie i jednocześnie wielka skautowa radość. To czuć zwłaszcza na naszych europejskich zlotach, to są naprawdę fantastyczne święta skautów FSE z całej Europy.
Masz wszystkie mundury?
– Tak, ten ZHP, ZHR i teraz aktualnie używany mundur „Zawiszy”, który notabene jest najbardziej funkcjonalny. Rzeczywiście w nim wędrujemy i spędzamy czas, łatwo go wyprać, człowiek się w nim nie poci. Ale wszystkie mundury, w jakich miałem zaszczyt chodzić, wiszą wyprasowane w szafie, lubię sobie czasem na nie popatrzeć. Koledzy śmieją się, że do kompletu brakuje mi tylko munduru Stowarzyszenia Harcerskiego. Ale nie potrzebuję go. Dobrze mi tu gdzie jestem.
Rozmawiał Filip Springer