John Rambo – dwadzieścia lat później.
Słodkie lata 80-te. Epoka kaset video. Na ekranach telewizorów królowały wtedy takie tytuły jak „Krwawy Sport”, „Commando”, „Akademia policyjna”. Czasy w których wyrażenie „prawa autorskie” miało wieczystego bana. A każdy szanujący się wideomaniak, posiadał w swojej kolekcji kasetę, z wypisanym na niej flamastrem krótkim słowem: Rambo
Wielokrotnie przegrywane kasety, oferowały marną jakość obrazu. Oddzielna uwaga należy się lektorom. Głuche, bezosobowe głosy, nie próbujące nawet dodać emocji i barwy wypowiadanym kwestiom. Inwencja tłumaczy, nie raz zaskakiwała widzów. Jakie było moje zdziwienie, gdy wreszcie na rynku pojawiły się oryginalne „Gwiezdne Wojny”, a w nich Han Solo nie prosił Cheewback-i o żaden „klucz francuski”.
Ostatni raz widzieliśmy się z Johnem ponad 20 lat temu. Wtedy to, w pojedynkę i z właściwą sobie gracją wyciął pół armii Związku Radzieckiego. Walcząc ramię w ramię z talibami (tymi samymi, których potem Stany Zjednoczone regularnie masakrowały w poszukiwaniu złowrogiego Osamy). Naszego bohatera poznajemy, gdy zmęczony wysiłkiem skumulowanym w trzech ostatnich odcinkach, wiedzie spokojny żywot poczciwego wieśniaka, który łapie jadowite węże w Tajlandi. Od czasu do czasu, złapie jakąś rybkę, od tak, dla urozmaicenia diety. I dalej wiązał by koniec z końcem, w pocie czoła zarabiając na kolejną miskę ryżu, gdyby nie wyprawa amerykańskich baptystów, którzy wybierają się do sąsiedniej ogarniętej wojną Birmy, aby nieść pokój, demokrację, prawdziwe wartości i darmową opiekę dentystyczną.
Zapewne John, przy użyciu „miny nr 3.” olał by całą sprawę, gdyby nie blond piękność, która prosi go o pomoc. Dlatego szybciej niż trwa wymówienie słowa „wędrownictwo”, widzimy naszego bohatera, jak z pasażerami odpływa w kierunku zachodzącego słońca.
Omijają nas na szczęście pseudofilozoficzne wynurzenia znane z „Rocky-ego Balboa”. Tu jest „Rambo” więc musi być akcja. I pojawia się ona, wraz z osobą złowrogiego pułkownika birmańskiej armii, wielbiciela krótkich sportowych przebieżek dla tubylców, a także małych chłopców.
Więzi on naszą grupę, co raz podrzucając jej członków jako pasze dla świń. Jako, że John to człowiek o mięśniach ze stali (nadszarpniętych co prawda zębem czasu), ale sercu miękkim jak sierść kota Busia, konfrontacja staje się nieunikniona. Trup ściele się gęsto. Jelita malowniczo wykonują potrójne tulupy i aksle. Nadchodzi zemsta.
Oczywiście scenariusz jest prosty jak cięciwa łuku Legolasa. Ale przecież nie oczekujemy od kolejnej części tej serii, głębokich egzystencjonalnych rozważań. Dlatego wielbiciele „półgodzinnego studium szklanki wody” ala Krzysztof Zanudzi, będą czuć się niewątpliwie zawiedzeni. Cała reszta z radością będzie czekać na wypowiadane przez zaciśnięte zęby onlinery z „Live for nothing or die for something!” na czele. To powrót do starego dobrego kina lat 80tych. Z jego podziałem na dobrych i złych.
Mimo uproszczeń scenariusza widok Sly-a jest jak łyk świeżego powietrza, wśród gładkolicych Orlando Bloom-ów jacy przewijają się przez ekrany naszych kin.
I może jedyne co mógłbym zarzucić temu filmowi, to fakt, iż trwa tak krótko. Ale na horyzoncie majaczy już zapowiadana 120 minutowa wersja reżyserska.
Na koniec garść statystyki. Podane liczby dotyczą poszczególnych części Rambo, od najstarszej do najnowszej:
1. Liczba oprychów zabitych przez Rambo ubranego w koszulkę: 1, 12, 33, 83
2. Liczba oprychów zabitych przez Rambo bez koszulki na grzbiecie: 0, 46, 45, 0
3. Liczba oprychów zabitych przez Rambo: 1, 58, 78, 83
4. Liczba oprychów zabitych przez kompanów Rambo: 0, 10, 17, 40
5. Liczba porządnych ludzi zabitych przez oprychów: 0, 1, 37, 113
6. Całkowita liczba zabitych: 1, 69, 132, 236
7. Liczba zabitych na minutę: 0.01, 0.72, 1.30, 2.59
8. Czas, w którym ginie pierwsza osoba: 29:31, 33:34, 41:09, 3:22
9. Liczba zabitych na minutę, licząc od momentu z punktu numer 8: 0.02, 1.18, 2.39, 3.04
10. Liczba scen, w których strzelają do Rambo bez znaczącego skutku: 12, 24, 38, 2
11. Liczba scen tortur porządnych ludzi przez oprychów: 2, 5, 7, 3
phm Rafał Suchocki – były współpracownik Wydziału Wędrowniczego. Posiadacz imponującej kolekcji filmów i równie imponującej kolekcji książek s-f. Jego plany na przyszłość: zarobić mnóstwo pieniędzy by znaleźć czas na ich spokojne oglądanie i czytanie. |