Wolny Tybet!

Archiwum / 11.04.2008

Pomarańczową wstążkę przypnę sobie do torby. Nie obejrzę ani jednej relacji z odbywającej się w Pekinie olimpiady. Pewnie napiszę kilka tekstów na ten temat, pójdę na kilka demonstracji w obronie Tybetańczyków, do ambasady Chin wyślę list z apelem. Olimpiady nie odwołam, ani Chińczycy na tym nie stracą, ani wielkie korporacje pompujące w olimpiadę miliardy dolarów. Ale nie zrobienie czegokolwiek byłoby nie w porządku.

 

 

Ateny – na drodze olimpijskiego ognia kładą się zrozpaczeni Tybetańczycy. Oblewają się czerwoną farbą i rozdzierająco krzyczą, że domagają się sprawiedliwości, “Stop killing my brothers and sisters in Tibet, Stop killing in Tibet” – krzyczą. Strasznie w tym dużo jakiejś przejmującej rozpaczy, jakiejś beznadziejnej desperacji. Greccy tajniacy ściągają ich z ulicy zasłaniając sobie twarze przed obiektywami reporterów. Tłum klaszcze – nie sztafecie biegaczy z olimpijskim zniczem, a właśnie tym ściąganym siłą z jezdni Tybetańczykom. To się nie dzieje w Chinach, ale tutaj, w Europie.

W Londynie sztafetę niosącą olimpijski płomień ochraniało 2 tysiące policjantów. Demonstranci pikietujący przeciwko łamaniu praw człowieka w Tybecie prawie wyrwali znicz z rąk niosących go sportowców.

To, co nie udało się w Londynie, udało się w Paryżu. Masowy protest przeciwników przymykania oka na sprawę Tybetu sprawił, że sztafeta musiała schronić się w autobusie, a sam znicz został zgaszony. Odpalono go kilka godzin później zwykłą zapalniczką. Podobna rzecz stała się w 1976 roku w Montrealu, ale wtedy ogień zagasiło oberwanie chmury. Odpalony zapalniczką znicz nie został uznany przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski i prawdziwy ogień trzeba było znów sprowadzać w ekspresowym tempie z Olimpii. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się tak, że olimpijski płomień ktoś zgasił celowo. 7 kwietnia 2008 roku w Paryżu właśnie się to stało. Olimpijski płomień zgasł.

I dobrze. Obserwowanie karykatury idei olimpijskiej napawało mnie coraz większym obrzydzeniem. Chiński urzędnik odczytujący w Olimpii przemówienie z kartki, a za nim przedstawiciel Reporterów bez Granic wymachujący tybetańską flagą. Obaj jakby zupełnie niezależni, jakby to dwa zupełnie różne obrazy w telewizji nałożyły się na siebie na skutek jakiejś technicznej pomyłki. Sztafeta olimpijska, którą w poprzednich latach obserwowałem z nadzieją na wielkie sportowe święto, dziś biegnie w otoczeniu policji i przy gwizdach obrońców praw człowieka.
W 1936 roku też odbyła się Olimpiada. W Berlinie, stolicy III rzeszy, która za trzy lata miała rozpocząć regularną rzeź w Europie. Igrzyska się odbyły, ale czy było wtedy się z czego cieszyć?

Komentatorzy mówią: igrzyska muszą się odbyć, a o ich przeniesieniu nie może być mowy. Racja. Inni dodają, że nie winą sportowców jest to, że zmagać się z kolejnymi dyscyplinami jadą do stolicy państwa totalitarnego. Więc jechać muszą. I dobrze, każdy kto choć trochę interesuje się sportem wie, że udział w olimpiadzie to najważniejsze wydarzenie każdego sportowca. Ja bym nie pojechał, ale sportowcem nie jestem.

Co możemy zrobić, by pokazać, że stajemy po stronie Tybetu? Oczywiście bojkot chińskich produktów nie wchodzi w grę, bo oznacza on, że musielibyśmy chodzić nago i zrezygnować z używania sprzętu elektronicznego.

Na początek dobrze jest dowiedzieć się czegoś o tym, co dzieje się w Państwie Środka. Ilu z nas wie dokładnie, jak duży jest Tybet, kto w nim żyje? Kto umie unieść się ponad skojarzenie z kung fu i zabawnymi łysymi mnichami? Kto wie, dlaczego Tybet dziś walczy o autonomię i dlaczego mu się ona należy?

W jednym z ostatnich numerów Tygodnika Polityka znalazłem świetny tekst Jacka Żakowskiego na temat problemu, jaki ma świat z podejściem do chińskiego smoka. Nikt tak naprawdę nie wie, co z nim zrobić, jak go oswoić i jak sprawić byśmy to my oswajali jego, a nie on nas. Bo Chińczycy organizując olimpiadę i depcząc prawa człowieka tak naprawdę narzucają nam swój mało wyszukany system wartości. Szukanie informacji o tym, jakim zagrożeniem są niedemokratyczne, komunistyczne Chiny zwalczające bezpardonowo wolność, jest obowiązkiem każdego z nas.

W Lhasie nastała cisza. Nie ma jej kto przerwać, bo dziennikarze zostali wyproszeni przez chińskie władze z Tybetu. Zdążyli tylko zrelacjonować, że do stolicy Tybetu władze wysłały tysiące żołnierzy. Relacja reportera CNN z drogi prowadzącej do prowincji trwała 15 minut. W tym czasie za jego plecami ciągle jechały wojskowe ciężarówki, jedna za drugą, każda wypełniona żołnierzami. Procesy “wywrotowców Dalajlamy” podobno mają odbyć się po igrzyskach, żeby nie psuć atmosfery sportowego święta. Do tego czasu “wywrotowcy” będą gnić w przepełnionych więzieniach. Za krzyknięcie hasła “Wolny Tybet” mogą dostać nawet 10 lat. Albo kulę w łeb.

Poznań, wtorek rano. Trochę świeci słońce, trochę pada śnieg. Wieje, jest zimno. Grupka zapaleńców w pomarańczowych kamizelkach rozdaje kierowcom pomarańczowe wstążki. Gdy na skrzyżowaniu zapala się czerwone światło podchodzą do samochodów, pukają w szybkę i cierpliwie tłumaczą, że to akcja solidarności z Tybetem, że tyle możemy zrobić, wstążkę pomarańczową jak habit buddyjskiego mnicha przywiązać do anteny swojego samochodu. Niektórzy chętnie opuszczają szyby aut i biorą wstążki, inni nie zwracają uwagi go gościa za szybą. Patrzą obojętnie przed siebie, czekają na zmianę świateł. Gdy zapala się zielone, odjeżdżają.

Wolny Tybet, Wolny Tybet, Wolny Tybet – 30 lat w pierdlu albo pomarańczowa wstążka na antenie samochodu? Trudny wybór.

 

  pwd. Filip Springer – redaktor naczelny "Na Tropie", szef zespołu promocji Wyprawy Wędrowniczej 2007, były drużynowy 79 Poznańskiej Drużyny Harcerskiej „Wilki”. Dziennikarz i fotoreporter współpracujący z prasą ogólnopolską.