Nasze własne Jamboree: Brytyjscy Partnerzy 1996

Archiwum / 08.05.2008

W 1992 roku ZHP i brytyjska The Scout Association podjęły stałą współpracę. I niby nic w tym dziwnego – były to wówczas dwie największe tego typu organizacje w Europie1 , więc ich współdziałanie wydawało się naturalne. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że ZHP pozostawało poza strukturami WOSM i WAGGGS, co tę dość ścisłą współpracę czyni tym bardziej znaczącą. Zwłaszcza, że jednym z jej założeń była pomoc dla ZHP w ponownym przystąpieniu do tych międzynarodowych organizacji. W ramach tej współpracy powstał program „Brytyjscy Partnerzy”.

 

 

Pomysł i założenia

Pomysł na „Brytyjskich Partnerów” był prosty i sprawdzony, a przy tym bardzo atrakcyjny. Zgłoszone do projektu polskie drużyny miały nawiązać współpracę z drużynami w Wielkiej Brytanii – najpierw listowną, potem osobistą, polegającą na ugoszczeniu wyspiarzy u siebie. Brytyjczycy mieli zamieszkać w domach polskich harcerzy oraz na ich obozach, poznać tradycyjne potrawy, zwyczaje, sposób bycia oraz uczestniczyć w zajęciach i wycieczkach przygotowanych przez gospodarzy. Ten etap programu kończył się wspólnymi zlotami na terenie całego kraju, w których Polacy i Brytyjczycy uczestniczyliby już nie jako obcy sobie ludzie, ale jako osoby, które przez minione dni zdążyły dobrze się poznać. Finalnym elementem całego programu „Brytyjskich Partnerów” (na Wyspach zwanego „Polish Partners”) miał być analogiczny wyjazd polskich drużyn do Wielkiej Brytanii. Słowem, pomysł na współpracę opierał się na klasycznej wymianie młodzieży, podczas której poprzez osmozę pojmuje się kulturowe różnice, ale też zdaje sprawę z podobieństw. Przez wzajemne kontakty chciano nawiązać więzi i współpracę, które przetrwałyby dłużej niż sam program.

 

W organizację polskiej części „Brytyjskich Partnerów” zaangażowani byli m.in. Naczelnik ZHP hm. Ryszard Pacławski i komisarz zagraniczny hm. Piotr Borys, wysyłający i odbierający tony korespondencji od uczestników po obu stronach kanału La Manche. W przedsięwzięciu miało uczestniczyć około 400 Polaków i tyle samo Brytyjczyków. Wszystkie te elementy – pomysł, drobiazgowa organizacja oraz wielkość programu – sprawiały, że „Brytyjscy Partnerzy” po prostu nie mogli się nie udać.

 

Brytyjczycy na polskich obozach

Podróże skautów po Polsce trwały od 28 lipca do 9 sierpnia 1996 roku. Oczywiście, każdej drużynie skautów przyporządkowana była drużyna harcerzy, toteż każdy wybierał się od razu na miejsce przeznaczenia. Z tego powodu póki co nie można było uświadczyć widoku całej 400-osobowej brytyjskiej delegacji – na to miał przyjść czas dopiero na głównym zlocie. Na razie program realizował się w mikroskali i w takim kształcie miał trwać do 6 sierpnia.

 

W ciekawy i barwny sposób swoje doświadczenia z tej części „Brytyjskich Partnerów” opisuje phm. Robert Kawka z 3. Gdańskiej Drużyny Harcerzy Łączności im. Samuela Morse’a2 . Harcerze tej drużyny podejmowali na swoim obozie ponad trzydziestoosobową grupę szkockich skautów z Fife Area 2. Goście, z powodu awarii autokaru, spóźnili się z przybyciem o jeden dzień, więc gdy już trafili na miejsce, szybko zaczęli integrację z gospodarzami. Uczyli się imion i prezentowali swoje tradycyjne pląsy, za co Polacy odwdzięczyli im się nocną grą terenową. Następnego dnia przy dźwiękach kobzy gdańszczanie mieli okazję skosztować dania o wdzięcznej nazwie haggis. Jest to narodowa potrawa Szkotów, składająca się – w wielkim i zapewne krzywdzącym uproszczeniu – ze zwierzęcej kiszki z nadzieniem.

 

Podczas zwiedzania zamku w Gniewie Szkoci z Fife robili furorę, głównie za sprawą mundurowych kiltów. Zachowywali się nieskrępowanie, luźno i spontanicznie. Ich wesoły i zawadiacki sposób bycia zmienił się jednak diametralnie podczas wizyty w obozie zagłady w Sztutowie. Phm. Kawka wspomina, jakim zaskoczeniem było dla niego, gdy zobaczył swoich gości płaczących podczas zwiedzania. Była to jedna z tych obserwacji, jakich nie uświadczymy inaczej, niż tylko poprzez wymiany takie jak „Brytyjscy Partnerzy”. W przeciwnym razie zapewne niewielu z nas pomyślałoby, że ktoś, kto nie ma tak blisko siebie Auschwitz czy Umschlagplatzu, może przeżyć tak silne emocje podczas zwiedzania tego rodzaju miejsc.

 

Różnicą innego typu był z kolei nonszalancki stosunek Szkotów do wszelkiego rodzaju terminów. Ignorowali oni zupełnie fakt, że gdzieś należy się pospieszyć, że pociąg Szybkiej Kolei Miejskiej może uciec, że na umówione spotkania lepiej się nie spóźniać. Tak, na wspólnym poznawaniu swojego, powiedzmy, narodowego usposobienia, mijał czas gdańskim harcerzom i skautom ze szkockiego Fife.

Nieco bardziej „miejski” charakter miał początkowy etap wizyty innej grupy skautów w Poznaniu. Reprezentacja ta – bardzo liczna, bo 200-osobowa – rozpoczęła swoją wyprawę po Polsce od zwiedzania miasta. Istotny przystanek na tej trasie stanowiło złożenie kwiatów na cmentarzu Wspólnoty Brytyjskiej na stokach poznańskiej Cytadeli. Następnego dnia delegacja rozjechała się, by – tak jak Szkoci z Fife – wziąć udział w życiu obozowym polskich harcerzy.

 

Brytyjscy skauci mogli sprawdzić się na różnych polach, nawet tych nieoczekiwanych. Doskonały tego przykład dała grupa około 20 skautów z Fromeside Venture Scouts Unit z Bristolu. Zaczęli oni wizytę w Polsce w Poznaniu, potem pojechali w gościnę do Szczecina, by później zobaczyć jeszcze Tatry. Tam, schodząc z Kasprowego Wierchu, natknęli się na czteroosobową rodzinę źle wyekwipowaną i nieprzygotowaną do wysokogórskich wycieczek. Ponieważ pogoda nie dopisywała, rodzina wpadła w tarapaty – przemoczony ojciec był przemarznięty i wyczerpany. Skauci z Bristolu udzielili mu pierwszej pomocy i wydelegowali spośród siebie grupkę, która wróciła na szczyt i o zaistniałej sytuacji powiadomiła straż graniczną. Zaalarmowane tą drogą pogotowie górskie udzieliło rodzinie dalszej pomocy.

 

Wizyty skautów odbyły się w całej Polsce – m.in. na Mazurach, w Bieszczadach czy na Pomorzu, dając Brytyjczykom możliwość poznania różnorodnych krain geograficznych na terenie kraju. Od 3 do 5 sierpnia skauci spędzali czas w domach harcerzy, potem zaś wszyscy – i Polacy, i wyspiarze – pojechali na główny zlot – do Warszawy.

 

Warszawa – kulminacja

Centralny zlot rozpoczął się 6 sierpnia na terenie Harcerskiego Ośrodka Specjalności na Cyplu Czerniakowskim w Warszawie. Wieczorem, podczas apelu w obecności wszystkich uczestników zlotu, wciągnięto na maszt dwie flagi. W uroczystości brali udział zaproszeni goście, wśród nich nazwiska niebagatelnej rangi: naczelnik ZHP hm. Ryszard Pacławski, prof. Jerzy Wiatr – minister edukacji narodowej, przedstawiciel ambasady brytyjskiej Alistair Harrison oraz John May, komisarz zagraniczny The Scout Association. Ten ostatni powiedział podczas swojego wystąpienia: „Przez to, co robicie teraz i w ciągu ostatnich dziesięciu dni, wcielacie w życie marzenia założyciela organizacji skautów lorda Baden-Powella o życiu w przyjaźni i pokoju”3 .

 

Następnego dnia od rana skauci mieli możliwość zwiedzania warszawskich muzeów. Uczestnicy wspominają, że trasa była realizowana w bardzo szybkim tempie. Phm. Kawka pisze: „Ci warszawiacy chyba oszaleli! Teraz dopiero doceniamy tempo zwiedzania muzeów przez Szkotów. Udaje się przebiec przez jeden obiekt i zdążyć do drugiego”4 . Interesujące zatem, jak wizyta w stolicy uwidoczniła różnice nie tylko między Polakami a Brytyjczykami, ale również między Polakami z różnych części kraju.

 

Popołudnie tego dnia wypełniono dość niecodziennym wydarzeniem. Wszyscy uczestnicy zlotu zebrali się na Stadionie Dziesięciolecia, by uczestniczyć w olimpiadzie z okazji 100. rocznicy pierwszych igrzysk nowożytnych. Po złożeniu uroczystej przysięgi harcerze i skauci rozbiegli się do najrozmaitszych dyscyplin: hokeja na trawie, przeciągania liny, biegów na 100 metrów, wyścigu na szczudłach i wielu innych. Na płycie stadionu panowała niezwykła atmosfera. Jak na prawdziwym Jamboree – przemieszani między sobą ludzie wychowani w zupełnie innych krajach, w atmosferze radosnej i nieskrępowanej zabawy. Wieczór uświetnił swoim występem Harcerski Zespół Wokalno-Instrumentalny „Wołosatki”.

 

8 sierpnia, po przedpołudniowym Rajdzie Warszawskim, odbył się uroczysty apel końcowy. To właśnie na nim brytyjski komisarz zagraniczny John May przekazał komisarzowi zagranicznemu ZHP Piotrowi Borysowi Złotą Strzałą. Tę samą Strzałę, którą w 1929 roku lord Robert Baden-Powell wręczył polskiej delegacji na 3. Światowym Jamboree w Arrowe Park. I tę samą, która w czasie wojny powędrowała z powrotem do Anglii, by tam ją przechowano do czasu, aż będzie mogła bezpiecznie wrócić do Polski. Wreszcie nadszedł ten moment – ten czas, kiedy uznano, że wrócić powinna. „Teraz, kiedy Polska odzyskała członkostwo w światowych organizacjach skautowych, ten symbol powrócił do domu”5 , mówił John May.

 

Po apelu odbyło się przyjęcie pożegnalne w „Country Club”. Po jego zakończeniu Brytyjczycy z marszu ruszyli do swoich autokarów, które miały zawieźć ich do domów. Z relacji phm. Roberta Kawki: „Szkoci wyjeżdżają. Wszystkim jest jakoś smutno, niektóre z moich dziewczyn płaczą. Żartujemy, że nie wypuścimy naszych nowych przyjaciół, ale nie ma na to rady. Szkoci odjeżdżają, a my machamy im chusteczkami. Zobaczymy się w przyszłym roku! Miejmy nadzieję…”6 .
 
Ponowne wizyty

Rok później polscy harcerze tłumnie ruszyli na wymianę analogiczną do tej z 1996 roku, do swoich brytyjskich koleżanek i kolegów. Wrażenia mieli rozmaite. Wymieńmy tylko kilka. 14 DH im. Pułku Ułanów Jazłowieckich z Sochaczewa odwiedziła Gilwell Park pod Londynem, miasto New Market oraz samą stolicę, gdzie harcerze spotkali się z weteranami 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich. 10 DH „Mrówkojady” ze Świdnicy na angielskim obozie sama gotowała sobie posiłki w kuchni polowej, co bardzo podobało się harcerzom. Z kolei krąg starszoharcerski z Zielonki został przez swoich gospodarzy przyzwyczajony do przygotowywania posiłków na ognisku – i to niezależnie od pogody. 78 DH „Sitowie” z Wołomina borykała się z błotem, przez które musiała kilkakrotnie przestawiać namioty, a jedzenie – dla odmiany – dostawała wyłącznie „z puszek i folii”. 82 DSth „Watra” ze Szczecina zwiedziła m.in. Bristol i Bath, a  27 DH im. K. K. Baczyńskiego z Węgrowa goszczona przez skautów szkockich strzelała z łuków, żeglowała i uczestniczyła w rajdzie popychanymi samochodami. A to tylko niektóre rozrywki, jakim harcerze oddawali się w angielskiej i szkockiej scenerii, w większości mglistej i deszczowej. Mimo licznych trudności organizacyjnych w kooperacji z Brytyjczykami, na którą polskie drużyny narzekały w kilku raportach z pobytu na Wyspach, wszystkie ich sprawozdania kończyły się stwierdzeniem o tym, że wyprawa okazała się udana.

 

Znaczenie programu

Głównym celem programu „Brytyjscy Partnerzy” było nawiązanie możliwie ścisłej i trwałej współpracy ze skautami z Wielkiej Brytanii oraz wytworzenie więzi między nimi a polskimi drużynami, z którymi wyspiarze pracowali i bawili się przez dwa kolejne letnie sezony. W większości przemyśleń po uczestnictwie w przedsięwzięciu drużynowi zwracają uwagę na fakt, że więź rzeczywiście została nawiązana, a w niektórych przypadkach można nawet przeczytać, że po wizycie Polaków w Wielkiej Brytanii w 1997 roku planowano ponowne przyjazdy Brytyjczyków do Polski.

 

Cały program, zrealizowany z niebagatelnym rozmachem (zwłaszcza w polskiej części), z całą pewnością pozwolił polskim harcerzom zaistnieć w świadomości Brytyjczyków i pokazać im się z dobrej strony. A nie ulega wątpliwości, że był to fakt ważny dla organizacji, która właśnie wtedy ponownie przystąpiła do światowych struktur skautowych WOSM i WAGGGS.

 

Autor pragnie podziękować Wydziałowi Zagranicznemu GK ZHP za pomoc w zebraniu materiałów nt. programu „Brytyjscy Partnerzy”.


1.Gazeta Stołeczna, nr 183 (07.08.1996), s. 3.

2.Czuwaj, nr 9/1996, s. 13.

 3.Gazeta Stołeczna, nr 183 (07.08.1996), s. 3.

4.Czuwaj, nr 9/1996, s. 13.

 5.Tamże, s. 12.

6.Tamże, s. 13.

 

 

 

Piotr Mostowski – przyboczny w 126 WDH „Aurinko Vene” w hufcu Warszawa Żoliborz, pełniący obowiązki koordynatora projektu Złota Strzała.