Z pamiętnika poszukującego wędrownika, cz. 5

Archiwum / Katarzyna Dzięciołowska / 19.06.2008

Niesamowite, jak wiele osób wie już o Złotej Strzale. Często spotykamy się z wyrazami uznania i życzeniami powodzenia. Ostatnio Wojtek doświadczył tego na Intercampie. Wspominał nam długo o jakichś mitycznych ludziach, których spotkał i którym nasza akcja bardzo się podoba. Bardzo dziękujemy!

„Pstryk”. Tak maj śmignął nam przed oczami. A razem z majem pierwsze załamanie w naszej strzałowej ekipie. Jeszcze w kwietniu jeden z nas stwierdził, że nie może już pomóc, że jednak rezygnuje z członkostwa w zespole. A potem każdy z nas próbował realizować powierzone mu zadania. Wojtek kontaktował się z Muzeum Harcerstwa i organizatorami Silesii, Ewa nadzorowała kontakt z Anglią, Paweł grzebał się w książkach, Piotrek pisał nowy przebój literacki, a Kasia wracała ze Stanów po trzech miesiącach nieobecności. Wszyscy pogłębialiśmy wiedzę z zakresu historii harcerstwa, czytając i uczestnicząc w kursie, który polecamy: www.kursy.kamil.rzeszow.pl.
Rozgorączkowani poszukiwaniami twardo spadliśmy na ziemię. Trzeba przygotować obóz, trzeba spojrzeć sesyjnemu potworowi w oczy i jeszcze trzeba wyjść po tych zmaganiach na prostą. No i zaniedbaliśmy Złotą Strzałę, niekontrolowanie porzuciliśmy myśl o niej na jakiś czas.

I nagle pod sam koniec miesiąca, kiedy kwiaty bzu zajęte już były zaawansowanym żółknięciem, myśl o Strzale uderzyła w nas ponownie. Tak – „uderzyła”. Kiedy już mocno podenerwowani trudnościami z umówieniem spotkania, zasiedliśmy do stołu, zaczęliśmy od szybkiego podsumowania. Wraz z podsumowywaniem wzrosła motywacja, na chwilę zapomnieliśmy o obozie, o sesji, o wszystkim, co czeka w domu na wykonanie. Sądzę, że na sekundę czy dwie do każdego wróciła wiara w to, że Strzała jest tuż obok i zaraz się objawi. A potem przeszliśmy do konkretów, co okazało się niezwykle bolesne: Alan nie odpisał na razie na list (mamy nadzieję, że tylko „na razie”), wciąż przekładamy umówione w Głównej Kwaterze poszukiwania Strzały, nie dogadaliśmy się z Muzeum w sprawie wystawy na Silesię, a co najważniejsze – nie zaczęliśmy nawet szykowania tej wystawy…

Po omówieniu spraw drobnych, przeszliśmy do zagadnienia wystawy. Trudno przekazać, jak wyglądało postanawianie, co z tym fantem zrobić. Jak teraz o tym myślę, to przypominają mi się zajęcia z dyskusji w grupie na różnych kursach, które przeszłam. Tylko symulacje z zasady są łatwiejsze…

Czerwiec to ostatni miesiąc śródrocznej pracy harcerskiej, a wśród nas – komendant szczepu i programowiec hufca, dwie drużynowe, dwóch przybocznych; to ostatni miesiąc przed obozem dla komendanta zgrupowania, komendantki obozu, oboźnego i programowca; w końcu – to miesiąc sesji na studiach dla czwórki z nas. Myśli się kłębią, połączenia nerwowe dwoją i troją, wyobraźnia pracuje… Ale tak byśmy chcieli zrobić wystawę zgodnie z planem… Ale czas – potrzeba na to czasu, przecież musi być porządna, profesjonalna i piękna… „No to co robimy?” – ktoś podejmuje walkę z owijaniem w bawełnę, trzykrotnie, a może nawet pięciokrotnie, walkę przegraną. Oj tak – wspólne podejmowanie decyzji – chyba najtrudniejszy z momentów istnienia jakiejkolwiek grupy. Próbowaliśmy ugryźć to z różnych stron, nawet metodycznie, krok po kroku, analizując, ile czeka nas pracy i wysiłku, potem mniej metodycznie na „mnie się wydaje, że…”. W końcu, mimo częstej zmiany zdań i niesmaku z powodu podjętej decyzji padło: „w takim razie nie jedziemy tam jako ekipa” – postanowiliśmy, że nie damy rady z wystawą i nie chcemy jej przygotowywać na ostatnią chwilę.

Kilka rzeczy, które już udało się załatwić trzeba teraz odkręcić – porozmawiać z Muzeum na ten temat, napisać do organizatorów Silesii, którzy zgodzili się na nasz udział. Ale przede wszystkim czeka nas teraz czas na doładowanie baterii i podsumowanie wszystkiego, co zrobiliśmy do tej pory i zaplanowanie konkretnie, co robimy dalej. Bo nadal szukamy Strzały, liczymy na Waszą przychylność i kombinujemy od świtu do świtu (na dowód tego polecam zresztą dokonania literackie Piotrka, może kogoś natchną i wpadnie na pomysł, co jest kolejną wskazówką w tej „złoto strzałowej grze Baden-Powella”…). Tylko troszeczkę na chwilę zwolniliśmy…

Ale wychodzimy z założenia, że chwile spowolnienia pracy zdarzają się zawsze i każdemu (poza gigantami mocy i świętymi) i mają swój sens. Je dzięki temu uzmysłowiłam sobie dobitniej rolę szefa zespołu wędrowniczego. W grupie takiej jak my, kiedy jest motywacja – możemy przenosić góry, kiedy jej nie ma – zarażamy się pesymizmem. I wtedy dobry szef mobilizuje się w sobie, przynosi odprężenie, radość i chęć działania, które na podatnym gruncie przemieniają się ponownie w moc przenoszenia gór. Poza tym ważny jest cel. Taki, który sam o sobie przypomina, daje się zwizualizować, nagroda. A to przecież mamy.

I jeszcze najważniejsze – po wspomnianym wyżej doładowaniu baterii zapraszamy znowu po wakacjach!!! Bawcie się dobrze i dzięki za wsparcie, którego przejawy ciągle do nas trafiają!

Katarzyna Dzięciołowska - koordynatorka projektu Złota Strzała, drużynowa 75 WDH-ek „EWA” im. Krysi Krahelskiej, hufiec Warszawa-Ochota.