Druga strona medalu
W poprzednim numerze Na Tropie ukazał się artykuł Filipa Springera pt. „Harcerstwo to nie dożywocie”, podnoszący argument prymatu dobra jednostki nad dobrem drużyny czy Związku. Autor poruszył ważną kwestię wolności wyboru drogi życiowej każdego z nas, przedstawił słuszne racje i w zasadzie trudno się z nim nie zgodzić, ale… no właśnie, pozostaje jedno „ale”.
Harcerstwo nie ma nas przysposobić do zawodu „harcerz”
Zgadzam się, że każdy instruktor powinien przede wszystkim podejmować decyzje, które przyniosą mu korzyści w życiu osobistym i zawodowym. Syndrom Piotrusia Pana jest z pewnością jedynym z bardziej niebezpiecznych skutków ubocznych zaangażowania w pracę harcerską i powinniśmy się jego u siebie i u naszych podopiecznych wystrzegać za wszelką cenę. Harcerstwo jest szkołą życia i ma nas wychować na pożytecznych obywateli naszej ojczyzny, nie zaś przysposobić do zawodu „harcerz”. Pozostaje jednak i druga strona medalu, do której kluczem jest właśnie owa obywatelska pożyteczność.
Zawsze bolały mnie wyznania byłych harcerzy, mówiących, że „bawili się w ZHP”, póki byli w podstawówce lub liceum, ale teraz to już jest czas na poważne sprawy, a zabawę można znaleźć w klubie czy kinie… Nie brzmi to zbyt obywatelsko. Rozumiem, że nikt nie zadba o moje życie, jeśli ja tego nie zrobię, ale rozumiem także, że to, kim jestem i co posiadam, nie zależało tylko ode mnie, wiele zawdzięczam innym. Nikt z nas nie jest samotną wyspą i nieuczciwością jest udawanie, że nie mamy żadnego długu do spłacenia.
Wciąż wychodzą z naszych szeregów „wieczyści beneficjenci”
Niestety, polskie społeczeństwo nie miało szczęścia. Pół wieku propagandy wspólnego wysiłku dla dobra socjalistycznej ojczyzny, a następnie 20 lat ideologii drapieżnego kapitalizmu wypaczyły znaczenie pojęć takich jak: wspólne dobro czy społeczna solidarność. Harcerski system wartości już ponad 100 lat walczy o przywrócenie im należnego miejsca w polskim sposobie myślenia, niestety, nawet na łonie ZHP, nie zawsze wygrywa… Wciąż wychodzą z naszych szeregów „wieczyści beneficjenci”, którzy uważają, że owszem harcerstwo im się przydawało, ale nie powinno zbyt wiele od nich żądać, w końcu to ich życie.
Diabeł tkwi w szczegółach i w tej kwestii najważniejsze są właściwe proporcje. Życie to sztuka wyborów, a niektóre nasze decyzje wpływają także na innych, warto więc brać pod uwagę nie tylko własny interes, ale także własne sumienie. To prawda, że dobro czynić można wszędzie, nie tylko w na tej konkretnej funkcji i nie tylko w ZHP. „Judymowy dług” można spłacić w domu, w pracy czy w innej organizacji pozarządowej, ważne jednak, aby o nim nie zapominać, aby nie wychodzić z założenia, że nasze życie jest naszą wyłączną własnością.
Ostatnimi czasy boleśnie przekonałam się, że nawet najbardziej kompetentni i zasłużeni instruktorzy nie zawsze traktują poważnie swoje zobowiązania. W moim macierzystym hufcu w ciągu kilku miesięcy rozpadł się kompletnie zespół kadry kształcącej, ponieważ jego szefowa oraz najbliżsi współpracownicy uznali, że „już im się nie chce, że mają ważniejsze sprawy na głowie”. Duży, miejski hufiec stanął przed sytuacją, w której nie jest w stanie zorganizować kursu drużynowych, mimo że takie zapotrzebowanie jest coraz większe, utracił płynność przekazywania funkcji w drużynach, a w każdym kwartale rozwiązywane są kolejne jednostki. Powstaje więc pytanie: czy członkowie ZKK mieli prawo odejść? Oczywiście, że mieli. Każdy ma prawo powiedzieć, że nie ma już siły robić tego, co nie przynosi mu satysfakcji. Czy więc ich instruktorskie sumienia mogą spać spokojnie? Nie byłabym tego taka pewna…
Powierzonej przez Związek Harcerstwa Polskiego służby nie opuszczę samowolnie – to według mnie najbardziej niezrozumiany fragment Zobowiązania Instruktorskiego. Jedni uważają, że instruktorem nie można przestać być, wszakże zawsze jest coś do zrobienia. Inni, że wszystko się w życiu kończy i tylko do nich należy decyzja, kiedy przejdą w „stan spoczynku”. A prawda, jak zwykle, leży gdzieś pośrodku. Nie można powyższych słów rozważać w oderwaniu od wersu je poprzedzającego: Wychowam swojego następcę. Nie zostawiajmy posterunku bez załogi. Chcemy być odpowiedzialni za swoją pracę czy rodzinę i to jest chwalebne, ale okażmy, że potrafimy być odpowiedzialnymi także tu i teraz.
Szukajmy okazji do spłaty długu społeczeństwu
Ideałem byłoby, aby każdy instruktor wykonywał taki zawód, który pozwoli mu na kontynuowanie harcerskiej pracy. Wielu z nas marzy się, aby jego współmałżonek rozumiał potrzebę działalności społecznej, a nawet ją czynnie wspierał. Niestety, w realnym świecie idealne sytuacje zdarzają się bardzo rzadko. Musimy to zaakceptować, co nie znaczy, że mamy się poddać. Nie przestańmy od siebie wymagać. Bądźmy wierni naszym wartościom i naszym przysięgom, szukajmy okazji do spłaty długu społeczeństwu.
Lucyna Osińska - Studencki Krąg Instruktorski im. Tony’ego Halika.