Masłowska na ekranie i znów na językach
„Najpierw ona mi powiedziała, że ma dwie wiadomości dobrą i złą. Przechylając się przez bar. To którą chcę najpierw. Ja mówię, że dobrą. To ona mi powiedziała, że w mieście jest podobno wojna polsko-ruska…”
Zacytowane słowa otwierają powieść Doroty Masłowskiej pt.: „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”. Książkę przeczytałem pod koniec liceum. Przez chwilę poczułem się, jakbym cofnął się w przeszłość, gdy w kinie usłyszałem dokładnie te same słowa czytane przez autorkę na początku ekranizacji „Wojny…”. W mgnieniu oka wróciły skrajne emocje towarzyszące czytaniu. Dodatkowo pojawiły się nowe pytania.
Dorota Masłowska napisała „Wojnę…” będąc w klasie maturalnej. Młody wiek autorki wpłynął na zainteresowanie książką, w efekcie czego szybko stała się bestsellerem. Zasłynęła też z powodu języka, jakim została napisana. Masłowska w niezwykle charakterystyczny sposób używa języka popkultury marginesu społecznego. Od czasu publikacji „Wojnie…” towarzyszy wiele kontrowersji związanych z brutalnością opisu, przepełnionego wulgaryzmami. Sposób pisania bezsprzecznie budzi jednak zainteresowanie.
Jedno z pytań, jakie zadawałem sobie na początku seansu, miało na celu zrozumienie jakich środków użyją autorzy filmu, by ekranizowanie powieści miało w ogóle sens. Jest to przecież utwór pozbawiony jednolitej fabuły, jego główna wartość (o czym było wyżej) mieści się w języku. Rozwiązanie jak zwykle okazało się prostsze od wszelkich wysnuwanych teorii. Przede wszystkim w realizacji zachowano jak najwięcej treści językowych. Wszystkie dialogi są niemal dokładnymi cytatami z książki, a niektóre fragmenty narracji recytuje, grająca w filmie, Dorota Masłowska. Reżyser nie poprzestał jednak na opowiedzeniu historii głównego bohatera książki – dresiarza Silnego. Jego przygody przeplatają się z opowieścią o tworzeniu samej powieści. Jednocześnie poznajemy więc historię młodej dziewczyny, która zamiast uczyć się do matury, nakreśla w brudnopisie kolejne rozdziały przyszłego wielkiego bestsellera. Akcja książki i „akcja życia” przeplatają się, a widz z premedytacją wprowadzony zostaje w stan lekkiego zagubienia. Nie wiadomo już, które sceny opisują fikcyjne zdarzenia, a które rzeczywistość. Paradoksalnie powoduje to jeszcze większe skupienie uwagi widza i zaciekawienie filmem.
Kreacja Borysa Szyca jest niezwykła. Choć niektórzy ośmielają się uznawać ją za najlepszą w karierze aktora, ja ciągle zastanawiam się, czy pierwotnie typowany do tej roli Eryk Lubos, nie byłby jednak jeszcze bardziej wiarygodny. Na całkowite uznanie zasługuje natomiast Roma Gąsiorowska. Scena na plaży, podczas której grana przez nią Magda wyznaje kolejno miłość i nienawiść Silnemu, jest absolutnie kapitalna. Obecne w drugim szeregu postacie ponurej Andżeli i Nataszy Blokus, także zasługują na uwagę.
Niektóre sceny filmu szokują. Wydaje się, że wszystko to, czego polscy reżyserzy bali się pokazać na ekranie, znajdziemy w „Wojnie polsko-ruskiej”. Bohaterowie uzależnieni są więc od narkotyków, spożywają duże ilości alkoholu (następnie zwracając wszystko na ściany mieszkań), awanturują się i z pełną premedytacją niszczą mienie publiczne. Mimo mitów, dotyczących bezwstydnej twórczości Doroty Masłowskiej, warto jednak w grupie dorosłych wędrowników obejrzeć film i spróbować podjąć dyskusję nad motywacjami, jakie doprowadziły do powstania tak nietypowej historii, opowiedzianej w tak charakterystycznie dobranych słowach.
Zachęcam do obejrzenia jednego z najciekawszych klipów promujących film:
Piotr Skowroński - instruktor hufca Warszawa Ursus, wywodzący się z 48 Warszawskiej Drużyny Wędrowniczej SZANIEC. Instruktor HSR, szef Inspektoratu Ratowniczo-Medycznego Chorągwi Stołecznej. Student historii na warszawskim UKSW.