Związek Harcerstwa Nadymanego

Archiwum / Andrzej Walusiak / 05.02.2010

To był mój pierwszy Zjazd. Wiedziałem, czego się spodziewać i nie byłem specjalnie zaskoczony, gdy zobaczyłem, jak wygląda. I nagle naszło mnie pytanie: czy wszystko, co robimy, musi być takie napuszone? Jakbyśmy co najmniej decydowali o losach wojny w Somalii…

Nie widzę powodu, żebyśmy wszystko musieli ubierać w formalny ton i sformułowania rodem z Anny Marii Wesołowskiej.

– To nie jest harcowanie w zaciszu swojej drużyny, tylko sprawy dotyczące przyszłości Związku – mogłaby mi na pewno odpowiedzieć rzesza instruktorów, gdybym tylko nabrał ochoty, żeby z nimi o tym porozmawiać. Na Zjeździe przecież poruszane są sprawy najwyższej dla nas wagi. Z tym nie sposób się nie zgodzić. Ale nie widzę powodu, żebyśmy wszystko musieli ubierać w formalny ton i sformułowania rodem z Anny Marii Wesołowskiej.

– Nie jestem prawnikiem i czy mógłbym prosić o wyjaśnienie… – powiedział mój kolega Jurgiel na zjeździe. U tych, którzy zrozumieli ironię, wywołało to uśmiech, u reszty zaś śmiertelne oburzenie. Przecież taki delegat powinien rozumieć dokumenty po pierwszym rzuceniu na nie okiem. Trzeba też znać wszystkie zasady zjazdowych przemówień. Można na przykład zabierać głos tylko w wyznaczonym czasie. Może być tylko określona liczba głosów za i przeciw. Specjaliści więc siedzą i szukają luk w regulaminie, który sami zatwierdziliśmy, aby porozmawiać o czymś, co jest sprawą niezmiernie istotną dla ZHP. Nie udaje im się niestety niczego znaleźć. Czas na dyskusję programową minął i teraz można tylko głosować. Więc głosujemy. Sami ograniczyliśmy się regulaminem i nie mamy wyboru.

Przyjechał Kowlak i próbował sprowadzić dyskusję nad statutem do postaci zrozumiałej dla każdego. Zaproponował, żebyśmy rozmawiali i głosowali nad samą ideą zapisów, a treścią i odpowiednim wstawieniem przecinków miała zająć się komisja. Nie udało się – bo przecież w regulaminie jest inaczej.

– Kto jest przeciw odrzuceniu wniosku o nieudzielenie absolutorium? – myślicie, że to fragment powieści Kafki? To autentyk ze Zjazdu.

– Kto jest przeciw odrzuceniu wniosku o nieudzielenie absolutorium? – myślicie, że to fragment powieści Kafki? To autentyk ze Zjazdu. Dobrą chwilę zajmuje przeliczenie wielokrotnych zaprzeczeń i zdecydowanie, jak trzeba zagłosować, aby absolutorium jednak udzielić. Można się śmiać z druhny, która chciała zostawić kadencyjność, a w efekcie zagłosowała za jej obaleniem. Przeczytajcie to i zastanówcie się, czy w ciągu 5 sekund macie całkowitą pewność, jak należy głosować. Nie można jednak było przedstawiać wniosków w przystępnej formie. Bo regulamin mówił inaczej…

Zastanawiam się, co by się stało, gdyby regulamin nie był tak szczegółowy. Gdybyśmy na zjazdach przykładali większą wagę do tego, o czym mówimy i czego chcemy, niż do tego, czy wpasowuje się to w ustalenia. Ciekawe, czy groziłaby nam w takim wypadku dyskusyjna anarchia rodem z for internetowych.

Lubimy być zawaleni przepisami. Czujemy się wtedy bezpiecznie. (…) Tak jest łatwiej.

Chyba winą takiej sytuacji jest nasza mentalność. Lubimy być zawaleni przepisami. Czujemy się wtedy bezpiecznie. Wiemy, czy robimy coś właściwie, czy nie. Nie trzeba się zastanawiać, czy jakieś rozwiązanie jest sensowne i właściwe. Wystarczy przeczytać regulamin i już nie mamy wątpliwości, że trzy przypinki na patce prawej kieszeni są OK, ale cztery już nie. Myślenie można wyłączyć, gdy mamy coś określone. Nie trzeba męczyć się nad moderowaniem dyskusji, gdy jest napisane, ile ma trwać wypowiedź i że ma nie odbiegać od tematu. Tak jest łatwiej. Gorzej, że później nie możemy przegłosować poprawki słusznej w swej idei, ale napisanej na szybko i odnoszącej się do złych paragrafów statutu. Nie możemy porozmawiać o Krzyżu Harcerskim, bo czas na to minął, jak myśleliśmy o czymś zupełnie innym.

Może powoduje to też nasza nieufność, o której pisał Kuba Sieczko w „Czuwaju”. Nie ufamy komisji uchwał i wniosków. Przeredagują przecież nasz pomysł tak, że zostanie wypaczony. Nie przypuszczamy nawet, że uda nam się utrzymać dyskusję zjazdową w ryzach bez regulaminu. Wierzymy papierkom i drukom bardziej niż ludziom. Mając odpowiednie doświadczenie, znamy znaczenie drukowanych słów, nie zaskoczą one nas niczym dziwnym. Wybieramy łatwiejsze rozwiązanie, mimo że potwornie nas ogranicza.

Przede mną jeszcze co najmniej jeden Zjazd. Pewnie nic się do tego czasu w naszym podejściu nie zmieni. Znowu będziemy głosować nad zapisami. Znowu okaże się, że sprytną regulaminową akcją zostaliśmy zmanipulowani i głosujemy nad całym statutem, a nie jego poszczególnymi zapisami. Jesteśmy za bardzo przywiązani do formalnych rozwiązań, żeby z tego teraz zrezygnować. Ale może kiedyś nam się uda rozmawiać bez zgłaszania „wniosków formalnych o przerwę na wyjście do toalety”…