Myślę poza granicami
Harcerką jestem już od 14 lat. Pragnienie poznawania świata jest ważnym składnikiem mojej osobowości, częściowo także sposobem na życie. Granicę przekraczam kilka razy w roku, ale dopiero całkiem niedawno zaczęłam rozumieć, że jestem też skautką.
Niedawno wraz z moim referatem wędrowniczym zorganizowaliśmy sejmik. Przygotowaliśmy zarówno zajęcia warsztatowe, jak i część dyskusyjną. Nie zamierzałam odpuścić zajęć mocno związanych z moją pasją – w harcerstwie nazywamy to „zagranicą”. Miałam nadzieję na fajną dyskusję poszerzającą horyzonty myślowe nie tylko uczestników, lecz także moje. Chciałam dowiedzieć się, jak oni widzą swoje miejsce w skautingu i pokazać im, jak jeszcze inaczej można ten temat ugryźć. Niestety, spotkałam się z tym, co moja przyjaciółka określiła „ścianą”.
Brak świadomości, że jesteśmy cząstką wielkiego organizmu jest dużą stratą dla każdego pojedynczego członka naszego związku.
Żeby było jasne, nie chcę nikogo obrazić, ani krzyczeć na naszych łamach, że w mazowieckiej poziom wiedzy jest żałosny. Chcę na naszym przykładzie pokazać, że coś tu w naszym harcerskim wychowaniu nie gra i że trzeba to naprawić. Bo niewiedza, że istnieje jamboree, że harcerstwo to część skautingu, że należymy do wielkiego światowego ruchu i nie jesteśmy sami sobie, to już kiepska sprawa. Brak świadomości, że jesteśmy cząstką wielkiego organizmu i brak pojęcia, jak ogromne korzyści z tego wynikają, jest dużą stratą dla każdego pojedynczego członka naszego związku. Nieprzekazanie mu tej wiedzy zubaża, ogranicza, nie daje możliwości pełnego oglądu naszej misji i działania, a także nie pozwala się w pełni określić.
Nie będę się tu teraz rozwodzić, co w ramach zagranicy możemy robić. Dzisiaj chciałabym pokazać, JAK zadbać o to, aby wychowanie zagraniczne zaczęło u nas hulać. Bo łatwo jest narzekać, trudniej jest ruszyć przysłowiowe cztery litery i wymyślić rozwiązanie kłopotu. Nie chcę należeć do naszej zethapowskiej loży szyderców, więc zobaczcie poniżej gotowe rozwiązanie.
Po swoich zagranicznych zajęciach zrobiłam wśród uczestników ankietę, gdzie zadałam pytania o ich sytuację zagraniczną w hufcu, o to, czy chcieliby ją zmienić i czy mają pomysł, jak to zrobić. Jedna rzecz bardzo mnie ucieszyła – wszyscy zgodnie uznali, że chcą zmienić i że mają pomysł, o dziwo, ten sam! Prawidłowa odpowiedz: osoba w hufcu, która zajmowałaby się sprawami zagranicznymi. Dlaczego obwieszczam to, jak odkrycie na nie wiadomo jaką miarę? Ano dlatego że „szarzy” członkowie ZHP wpadli na ten sam pomysł co GK i mimo, że wszyscy chcą tego samego, jakoś średnio to wychodzi. Wyobraźcie sobie, że każdy hufiec posiada tak zwanego pełnomocnika komendanta hufca do spraw zagranicznych. Taki hufcowy pełnomocnik podlega chorągwianemu, ten z kolei Wydziałowi Zagranicznemu. Płynny przepływ informacji + większa świadomość + pewniejsza wiedza + merytoryczna pomoc = świadoma przynależność do ruchu skautowego i czerpanie garściami z członkostwa, w zamian za całkiem niewielki nakład pracy. No i czy nie byłoby lepiej?
CDN.