Mój 10.04
„Nie ma to jak zerwać się z łóżka, wypić kawę, obudzić się (w tej właśnie kolejności), a potem odkryć, że jest godzina nie 9, a 8”.
Tak napisała tego dnia jedna z moich znajomych na Facebooku. Wcześniej nie zwróciłbym na ten wpis uwagi, ale po tym, co się stało o 8:56 naszego czasu, po ludzku zatęskniłem do tej beztroski, kiedy głównym problemem o poranku jest brak mleka do kawy.
Poranek
Obudził mnie SMS od A. Gdy mi powiedziała, pomyślałem, że tokolejna przygoda z naszą lotniczą flotą. Nic specjalnego. Nie pamiętam poranka, pamiętam tylko ekran komputera i niedowierzanie.
Południe
Wyjście z domu odwlekam jak najdłużej; tłumaczę to deszczem, zepsutym rowerem. Jestem poumawiany, ale mimo to przyklejam się do komputera i słucham. Nie mogę uwierzyć.
W końcu wychodzę. Spotykam się z ludźmi. Ci, z którymi rozmawiam, mają czerwone oczy, niby słuchają pytań, ale ciągle patrzą w telewizor. Rozmowa się nie klei. Odpowiadają półsłówkami, w końcu i tak zaczniemy mówić o TYM.
W domu F. jest trochę lepiej.
– Wypłakałem się przed południem, teraz jestem dziarski – wyznaje z rozbrajającą szczerością. – Jednej z tych bab nie lubiłem, a i tak mi jej tak bardzo żal – dodaje i z jego postanowienia o dziarskości zostaje niewiele.
Popołudnie
Wracając do domu, liczę flagi. Na mojej ulicy jest jedna. Taka mała, samochodowa przyczepiona do balustradki schodów wiodących w głąb domu. Dziewczyna w sklepie pyta: „Jak się dowiedziałeś?”
Wieczór
G. pisze, że czuje się malutka; nie drze szat, po prostu czuje się malutka. Nie umiem jej pomóc.
Bogdan Rymanowski zaczyna gadać brednie w TVN24. Irytuje mnie – wyłączam. Po chwili włączam, bo lepiej słyszeć cokolwiek niż siedzieć w ciszy.
Media zaczynają mnie złościć. Wyborcza publikuje na swoich stronach galerię ze zdjęciami prezydenta. Na wszystkich wygląda jak prawdziwy mąż stanu. Szkoda że z nich nie korzystali wcześniej; w ich publikacjach zawsze wyglądał komicznie albo żałośnie. Przyklaskiwałem temu z satysfakcją.
Wszyscy ćwierkają o kwiecie polskiej inteligencji i polityki, który zginął w tej katastrofie. Tydzień wcześniej odliczali dni do końca prezydentury. Sam odliczałem, wielu moich znajomych też. Nie lubiłem tego prezydenta, nie był z mojego świata. Podobnie było z wieloma ludźmi, którzy siedzieli w tym samolocie. Nie zmienię zdania o nich tylko dlatego, że umarli tak tragicznie. Do furii doprowadza mnie teraz ten fałszywy pisk. Może gdyby wszyscy wylewali wtedy mniej pomyj, to teraz nie wyglądałoby to tak żenująco? Może teraz będziemy wylewać tych pomyj mniej? Może lepiej teraz po prostu pomilczeć? Przecież każdemu z nas zabrakło słów, może tylko popatrzmy na pogrążone w smutku miasta.
W radiu ktoś mądry mówi, że to wszystko nie ma już znaczenia, że w obliczu takich ostateczności zostaje człowiek. Został?
Smutno mi, bo to byli ludzie. Ludzi żal.
I od razu myślę o tym, czy gdyby w tym samolocie siedziało 96 anonimowych osób, to czy byłoby mi tak samo przykro. Chyba nie. I czy to w porządku, że nie?
W tym wszystkim najbardziej przytłacza mnie ta wiedza, którą po raz kolejny posiadłem dzisiejszego ranka: że można zniknąć tak nagle. Na jak długo ta wiedza we mnie zostanie?
K. pyta mnie, co jest nie tak z tym państwem, że ciągle przytrafiają nam się takie rzeczy. Mówię jej coś o Wallenrodzie, ale potem dużo o tym myślę. Nie jesteśmy żadnym Chrystusem Narodów. My po prostu lubimy tak o sobie myśleć, bo to nadaje głębszy sens naszym cierpieniom. Cierpimy za coś, za kogoś. Cierpimy w jakimś celu. To nie jest prawda. Samolot w czasie mgły podchodził do lądowania, zawadził o drzewa, rozbił się, 96 ludzi zginęło. Myślenie, że to było po coś, zakłada istnienie jakiegoś zysku, zysku tak wielkiego, że warto było ponieść tę cenę. Ale to nie jest prawda. Takiego zysku nie ma.