Gdzieś na granicy rzeczywistości i iluzji
Najbardziej lubię chwile, kiedy nigdzie nie muszę się spieszyć, kiedy wiem, że nikt nie zadzwoni i nikt nie czeka na mnie gdzieś tam, na zewnątrz, gdzie pada deszcz i wieje wiatr; kiedy mogę spokojnie przechodzić pomiędzy półkami uginającymi się pod ciężarem wiekowych książek, które poznały dotyk tylu już ludzi. Zwykle wtedy wędruję dłonią po kolejnych grzbietach, szukam tej jednej, jedynej książki. Omijam grube tomy z kolorowymi okładkami, złotymi lub wygrawerowanymi literami, pachnące nowością, jeszcze nieczytane, żeby znaleźć ją – drobną, niepozorną, często z obwolutą, która dawno już zapomniała, jaki kiedyś miała kolor, z pożółkłymi stronami i przede wszystkim wielokrotnie przeczytaną. Takie książki pachną bowiem najpiękniej. W ten sposób znalazłam kiedyś zwykły zbiór opowiadań, od którego zaczęło się moje niecodzienne zakochanie w ich autorze.
Jego opowiadania czytałam już wielokrotnie. Wydawałoby się w takim razie, że tomy „Bestiarium”, „Opowiadania zebrane” czy „Opowiadania o Łukaszu” powinnam znać na pamięć. W rzeczywistości jest jednak inaczej. Za każdym kolejnym razem zakończenie jest dla mnie nowością, a w trakcie czytania przeżywam to samo, co za pierwszym razem: rodzącą się ciekawość po każdym słowie, zaintrygowanie zagadką, której nie potrafię rozwiązać, niecierpliwość, poczucie, że już zaraz, już za moment zrozumiem, a ostatecznie zdziwienie, czasem zażenowanie, nierzadko coś, co można porównać do uczucia po oblaniu kubłem zimnej wody. Zawsze też towarzyszy mi to nikłe uczucie, że wiem, tym razem naprawdę wiem, co autor chciał opisać. Oraz strach, że miał rację co do tego, jak urządzony jest nasz świat. Mimo że pisał to przeszło trzydzieści lat temu, że opisywał swoje rodzinne Buenos Aires i Paryż, w którym przyszło mu żyć.
Julio Cortázar był ponoć jednym z największych prozaików XX wieku, jednym z największych pisarzy iberoamerykańskich, wykładowcą literatury niepogodzonym z dyktaturą Juana Perona. Wyemigrował z tego powodu do Paryża, ale o ukochanej Argentynie pamiętał i wspominał we wszystkich swoich opowiadaniach oraz książkach. Wyczytałam kiedyś w notce od wydawcy, że ten wyjątkowy Argentyńczyk – mimo sławy – był osobą bardzo skromną, a o swojej twórczości nie mówił nic. Krytycy raz go wychwalali pod niebiosa za nowatorskie podejście czy poruszanie tematów tabu, a kiedy indziej mieszali z błotem za niezrozumiały styl pisania.
W „Opowiadaniach zebranych” (to od nich zaczęła się moja miłość do tego sposobu składania słów, trzymania czytelnika w niepewności co do każdego kolejnego zdania, budzenia lęku i świadomości, że świat, w którym żyjemy, ani trochę nie jest piękny), ale i w pozostałych swoich utworach, porusza tematy obyczajowo-społeczne. Wszystko to podszyte humorem i przepełnione fantastyką zaskakuje czytelnika nieprzewidywalnością zakończenia. A przede wszystkim opowiada niedosłownie, ale w wystarczająco jasny do zrozumienia sposób o dramacie człowieka osamotnionego we współczesnym świecie. A dla czytelnika wciąć trwa w tym wszystkim nieustająca zagadka, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna iluzja, kiedy czytelnik sam staje się bohaterem opowiadania.
Próbowałam przeczytać kiedyś interpretację jakiegoś mniej znanego krytyka tego właśnie tomu opowiadań. Poległam, choć chęci miałam szczere. Doszłam wtedy do wniosku, że Cortázara nie można zrozumieć. Można tylko poczuć sobą to, co napisał: lęk człowieka, który zaczyna wymiotować królikami, coraz większe przerażenie mężczyzny usiłującego zdjąć z siebie sweter, nudę uwięzionego w wielkim korku na drodze do Paryża kierowcy.
U Cortázara słowa układają się w piękne wzory, tworzą obraz, który w człowieka wnika i zostawia w nim jakąś drobną ranę, a jednocześnie nadzieję, że od dramatu, o którym właśnie skończyliśmy czytać, dzieli nas zwykłe szczęście, że nie nas dotyczył i może dotyczyć nie będzie; otwiera oczy na sprawy, które każdego dnia dzieją się obok nas, a na które nie zwracamy uwagi. Czy wiedzieliście na przykład, że płakać można tylko w określony sposób? Albo czy zdawaliście sobie sprawę, jak przerażony i zażenowany może być człowiek, który musi opuścić towarzystwo i udać się do toalety? A czemu, to już sami możecie wyczytać w „Opowiadaniach o Łukaszu”, „Opowiadaniach zebranych” czy „Opowieściach o kronopiach i famach i innych historiach”.