Kto jest fajny w TV
A ja wciąż lubię oglądać telewizję. Chwila, w której beztrosko kładę się na wersalce z pilotem w ręku, nieuchronnie zwiastuje przyjemne doznania.
Przyjemne, bo brak rozeznania aktualnej oferty kilkudziesięciu dostępnych kanałów łączy się z brakiem specjalnych oczekiwań, a jednocześnie gwarantuje, że któraś tam z kolei zmiana programu skutecznie przykuje moją uwagę. Kuba Wojewódzki, Bogusław Kaczyński, Janek Pospieszalski to tylko wybrane przykłady osób, dla których warto choć na chwilkę pogapić się w szklany ekran. O nich – moich prywatnych telewizyjnych idolach – będzie ten artykuł.
Dlaczego pewne osoby lubię bardziej od innych? Wydaje mi się, że nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że za „lubienie” osób znanych z ekranów odpowiada dokładnie ten sam mechanizm, który skutecznie selekcjonuje moje osobiste grono bliskich znajomych. A więc, parafrazując znaną poetkę, patronkę „poezji kobiecej”, piszę – kto chce, bym go lubił, musi:
1. Mieć odpowiednie poczucie humoru
Czyli takie, jak Kuba Wojewódzki. Lubię go za to, że choć z góry można przewidzieć jego aluzje do seksualnych preferencji rozmówcy lub jego upodobań politycznych, to swoje pytanie lub komentarz sformułuje w taki sposób, że człowiek czuje, że jego język nie osiągnął nawet w połowie odpowiedniego stopnia „ciętości”. No i samo to, że ludzie wciąż pchają się do jego programu, niektórzy nawet po raz któryś z kolei, świadczy o tym, że być wyśmianym przez Kubę, to jest to. Jednym zdaniem: mimo wielu naśladowców to wciąż najlepszy talk-show na rynku.
Z panem Wojtkiem wszystko musi się udać, nawet reklama telewizyjna, na której przecież wykładali się najwięksi.
Świetnym poczuciem humoru, choć już z zupełnie innej beczki, wyróżnia się także Wojciech Mann. Niesamowity spokój i opanowanie w połączeniu z abstrakcyjnym humorem oraz zupełnie nietelewizyjną posturą gwarantują, że przypadkowo włączony program z Mannem, obejrzany będzie do końca. Nieważne czy będą to archiwalne odcinki legendarnego „Za chwilę dalszy ciąg programu” – chyba najbardziej monty pythonowskiego rodzimego programu satyrycznego; kolejne edycje „Szansy na Sukces” czy też „Dużych dzieci”. No i jeszcze ten głęboki radiowy „Głos”. Z panem Wojtkiem wszystko musi się udać, nawet reklama telewizyjna, na której przecież wykładali się najwięksi. Trudno o lepszą i bardziej dopasowaną do charakteru osoby reklamę niż ta herbaty Lipton (do obejrzenia tutaj)
2. Być pasjonatem
Nieważne czego. Choćby opery. Takiego Bogusława Kaczyńskiego nie sposób nie lubić. Oglądając go, momentalnie sobie uświadamiam, że mam do czynienia z gościem z innej bajki. Elegancki ubiór, wspaniała dykcja, anegdoty z wielkiego świata, co trzy zdania jakaś Callas, jakiś Kiepura czy La Scala. To nic, że operą interesuję się tylko ciut więcej niż przeciętny Polak. Kaczyńskiego mógłbym słuchać godzinami. Jeżeli jest gdzieś ktoś, kto mógłby w ten sposób mówić o hodowli trzody chlewnej albo kinie skandynawskim, to niech się zgłosi na Woronicza. Jeśli będzie tylko mówił jak Kaczyński o operze, to ja to będę oglądał!
Jego programy podróżnicze pokazują, że o dalekich krajach mówić można bez epatowania biedą, czy też bez skupiania się na aspektach przyrodniczych.
Wojciech Cejrowski to inny przykład człowieka pozytywnie zakręconego. Jego programy podróżnicze pokazują, że o dalekich krajach mówić można bez epatowania biedą (patrz programy Martyny Wojciechowskiej) czy też bez skupiania się na aspektach przyrodniczych (jak w programach Elżbiety Dzikowskiej i Tony’ego Halika). Cejrowski jeździ tam, bo lubi, a nie po to, żeby nakręcić kolejny „wyciskacz łez” czy zrobić poprawny program krajoznawczy. I mam wrażenie, że dzięki tej jego niemal dziecięcej łatwości w nawiązywaniu kontaktów, a także niesamowitej znajomości lokalnych kontekstów udaje się pokazać Amerykę Południową taką, jaka naprawdę jest, a nie taką, jaką chcielibyśmy oglądać.
3. Być osobą wartościową
To chyba najtrudniejsza do zidentyfikowania cecha. Osoby z telewizji rzadko mają okazję wykazać się na wizji siłą swojego charakteru. Występują przecież w starannie wyreżyserowanych programach, popisują się elokwencją przećwiczoną pewnie w wielu prywatnych rozmowach lub też wypolerowaną przed lustrem. Czasami jednak zdarzy się, że do telewizji trafiają osoby właśnie ze względu na dobrze znane cechy charakteru. Najjaskrawszym przykładem takiej postawy jest Janek Pospieszalski, powszechnie kojarzony z typowo ultrakatolickimi wartościami oraz specyficznym prawicowym pojmowaniem historii Polski. Choć jego talk-show „Warto rozmawiać” często irytuje płytkością debaty, a sam prowadzący razi topornością „naturszczyka” i pozostaje daleki od przynajmniej pozornej obiektywności gospodarzy innych popularnych programów publicystycznych, nie mogę przestać go oglądać. Myślę sobie wtedy, że przynajmniej jeden facet w całym tym komercyjnym młynie prowadzi program dlatego, że w coś wierzy i chce coś zmienić, a nie dlatego, że dana telewizja zaproponowała mu kontrakt gwiazdorski.
Z reguły jednak nie mamy możliwości przekonania się o sile charakteru telewizyjnych gwiazd.
Z reguły jednak nie mamy możliwości przekonania się o sile charakteru telewizyjnych gwiazd. Wtedy z pomocą przychodzą inne media. Ostatnio na Demotywatorach pojawił się obrazek z dziennikarzem sportowym Przemysławem Babiarzem, opisujący pewną sytuację zaistniałą w porannym programie TVP. Otóż Babiarz miał za zadanie porozmawiać z wróżką na temat zbliżających się wyborów parlamentarnych, po czym wróżka miała wywróżyć wynik wyborów. Babiarz na wizji zdystansował się do wróżb, argumentując, że jako katolik i chrześcijanin nie przyłoży ręki do wbicia ludziom w głowy przekonania, że wróżenie jest niewinne i fajne. Dokonując swoistego coming-outu w programowo neutralnej światopoglądowo audycji telewizyjnej, bardzo mi zaimponował. Można się oczywiście spytać, jaki wpływ ma to wydarzenie na jego kompetencje jako prowadzącego, ale nic na to nie poradzę, że od tej pory widząc Babiarza w telewizji, wiem, że facet ma jaja.
Analogicznie w innym świetle odbieram Krzysztofa Ziemca prowadzącego „Wiadomości”, odkąd blisko rok temu powrócił do telewizji po długim okresie przerwy spowodowanym tragicznym wypadkiem. Gdy w nocy w jego mieszkaniu zapalił się garnek z parafiną, a następnie podłoga, wynosząc płonący garnek na zewnątrz, potknął się i wylał jego zawartość na siebie. Płonąc jak pochodnia, zdołał jednak obudzić żonę i dzieci, zaalarmować sąsiadów oraz otworzyć okna na oścież. Poparzeniu uległo ponad 50% jego ciała. Po półtorarocznej rehabilitacji wrócił do pracy.
Nie są to oczywiście wszystkie osoby, które cenię. Da się jednak zauważyć, że wspólnym mianownikiem moich osobistych bohaterów szklanego ekranu jest to, że ich osobowość nie poddała się telewizyjnym mechanizmom selekcji oraz promocji młodych, pięknych i aż do znudzenia miłych prowadzących. Parafrazując innego „klasyka”: „Morał z tej bajki jest prosty, i niektórym znany: pozostańcie sobą – będziecie lubiani”.