Robercik i prawdziwi jajcarze

Archiwum / 13.02.2011

Humor, satyra, dowcip – to wszystko towarzyszy nam na co dzień, w mniejszym lub większym stopniu. Jednak raz na jakiś czas doznajemy czegoś na kształt objawienia, gdy spotykamy w im jedynie właściwym kształcie Prawdziwych Jajcarzy.

Robercik poszedł na zbiórkę. Nic w tym nie ma dziwnego, nawet powiedzieć można, że gdyby tego nie zrobił, mielibyśmy powody do niepokoju. Przywitał się ze wszystkimi, po czym nastąpiły wszystkie te części, które, Drodzy Czytelnicy, dobrze znacie, czyli elementy zbiórki, aż do momentu gawędy.

– Drodzy druhowie! – zaczął Drużynowy. Faktycznie w harcówce byli sami druhowie, gdyż drużyna, do jakiej w owym czasie należał Robercik, nie splamiła się koedukacją i kontynuowała stary obyczaj.

– Dobrze wiecie – kontynuował Druh – że są tacy, którzy się śmieją ze Związku Harcerstwa Polskiego, za nic mają jego stuletnią historię. Pół biedy, jeśli to „cywile”, ale jeśli to członkowie naszej organizacji – biada, biada, biada!

W tym momencie po zebranych przeszły ciarki, które ustąpiły zwiększonemu ciśnieniu krwi, gotowości do obrony przed zniewagami albo wręcz ataku na tych, co znieważają.

– Najczęstszym tematem żartów jest to, że stare chłopy chodzą w krótkich, obcisłych spodenkach, które ich…

– Pffff… – parsknął w tym momencie Jurek, zastępowy Robercika, widocznie coś sobie przypominając. Od razu odkaszlnął, tak żeby nikt się nie domyślał, że owo parsknięcie miało coś wspólnego ze śmiechem. W ten sposób wszyscy zorientowali się, o co chodziło. Zorientował się też Druh Drużynowy.

– …które ich… – mówił powoli, artykułując każde słowo i patrząc na Jurka, który próbował wywołać sztucznie atak kaszlu, ale i tak zrobił się czerwony i raz po raz wyrzucał z siebie gwałtowne „kh, kh kh…”, zasłaniając usta, a co piąte „kh” rozciągało się do wstydliwego chichotu.

– …które ich nieźle cisną! – zakończył Drużynowy. Harcówka pełna dwunastolatków zabrzmiała niekontrolowanym chichotem, który ciężko było stłumić. Gdy w końcu się udało, przemówił znów Drużynowy.

– Oczywiście tylko robiłem sobie jaja. Tak naprawdę chciałem powiedzieć coś o nadużywaniu alkoholu przez kadrę na obozach. Jak wszyscy dobrze wiecie, gorzała leje się tam litrami. Pewnie wielu z was poczuło nieraz ten zapaszek, gdy podczas nocnego alarmu oboźny chuchnął wam w twarz. Powiem wam w tajemnicy, że instruktorzy piją i pić będą, najlepszym przykładem jestem tu ja, gdyż nawet teraz jestem na lekkiej bańce.

Harcerska brać zbladła. Jureczek spojrzał na Robercika, któremu oczy zaszkliły się niebezpiecznie, a usta ściągnięte były nerwowym grymasem.

– Oczywiście znów żartuję! – wykrzyknął Drużynowy. Zaległa cisza.

– Po prostu robię sobie jaja! – spróbował Drużynowy jeszcze raz. Znów nic.

– Dobrze. Wobec tego opowiem wam wesołą historię z mojej młodości. Działo się to jeszcze za komuny, podczas trzytygodniowego obozu hufca, w lesie nad jeziorem… Pewnej nocy poszliśmy z chłopakami do sąsiedniej wsi, żeby zakupić tak zwane wino marki Wino. Nie wiem jak to się stało, ale obudziłem się w namiocie dziewczyn, jakoś koło piątej rano. Zebrałem się i jakoś wróciłem do nas. Rano pobudka na gimnastykę. Oboźny wchodzi do namiotu dziewczyn, a tam na środku taaaaaki „paw”! – Drużynowy krztusił się ze śmiechu, a gestykulując, pokazywał jaki „paw” był wielki. – Na to oboźny, że nie wie jak to zrobiły, ale wobec czegoś takiego albo wracają w trybie natychmiastowym do domu, albo odkupią winę karnym raportem i tygodniową służbą w obozowej kuchni! Rozumiecie?! – zapytał chłopców. Niestety chyba nie rozumieli.

– Dobrze… – Drużynowy cmoknął i rozejrzał się wokół. – Oczywiście to wszystko były żarty, ot takie, żeby się pośmiać w swoim gronie. Mam nadzieję, że to zrozumiecie. I nie będziecie tego opowiadać w domu. A teraz wstańmy i zaśpiewajmy sobie „Bratnie słowo”.

Stanęli do kręgu. Wszystko wydawało się w porządku, chociaż Jurek słyszał coś na kształt „bratnie słowo sobie dajem, że pomagać będę mamie”, a Drużynowy był bardzo z czegoś kontent. Potem poszli do domu.

Gdy emocje już opadły, Jurek z Robercikiem wracali tramwajem w swoje strony, a Jurek przemówił w te słowa:

– Nie wiedziałem że z naszego Drużynowego taki jajcarz!

– No powiem ci, jaja jak berety – podchwycił Robercik. I zaczęli owe historie powtarzać i zaśmiewać się w głos.

– Upinają! – krztusił się Jurek. – O, chłopie, zacznijmy to spisywać, bo takich jaj to dawno nie było.

Na następną zbiórkę chłopcy wzięli dyktafon. Drużynowy i tym razem podał kilka żartów i wybornych anegdotek. Harcerze zaś cieszyli się, że taki z niego „równiacha” i że ma dystans. Pewnego razu Jurek stwierdził, że podzieli się swoją radością z mamą, która też pewnie by się pośmiała. I odtworzył nagranie.

Tydzień później dyrekcja zamknęła harcówkę, a hufiec rozwiązał drużynę.

Oczywiście nie trzeba tłumaczyć, że mama Jurka była tą dziewczyną, która pewnego poranka ujrzała „pawia” w swoim namiocie.

Drużynowy pogrążył się w rozpaczy. On, który był błaznem, postacią tragiczną, tym, który upokarzał siebie, by inni mogli się w jego nędzy przejrzeć i ujrzeć siebie, nie był już nawet pociesznym klaunem. Nie był nawet jego parodią. Wobec powyższego, Siostry i Bracia, zastanawiajcie się przeto zawsze, co mówicie i do kogo mówicie. Albo i się nie odzywajcie, kiedy nie macie nic do powiedzenia. Amen.