Move out
Move out to po angielsku „wyprowadzać się” lub „wyruszać w podróż”. I w kontekście tematu numeru będzie o życiu na walizkach. Tylko w tym akurat „życiu na walizkach” nie ma szczęśliwego powrotu do domu.
Opowiem wam historię pewnej dziewczyny. Nie będę używała żadnych nazw, żeby nie zdradzić jej tożsamości. Ma tatę, ma mamę, ma brata, fajnie. Mieszkała z bratem, mieszkała z tatą, mama mieszkała gdzie indziej, daleko. Tata wziął ślub z inną kobietą, wyprowadził się do niej. Dziewczyna mieszkała z bratem, potem z dziewczyną brata jeszcze – we trójkę mieszkali. Aż dziewczyna, o której piszę, usłyszała od swojego taty, że po maturze ma się wyprowadzić z domu, bo brat musi mieć swobodę ze swoją ukochaną. Tata nie zamierzał dawać córce żadnych pieniędzy ani zapewnić nowego lokum. „Masz się wyprowadzić” – i tyle. Dziewczyna zdała maturę i przygotowywała się do obozu harcerskiego, bo była także harcerką. Przygotowywała się również do wyprowadzki, bo z ojcem nie ma dyskusji.
Rozwój sytuacji był następujący: dziewczyna spakowała wszystkie swoje rzeczy do pudeł i zawiozła do swojego chłopaka. (Nie mogła u niego mieszkać ze względu na sytuację rodzinną, ale powiedział, że może u niego trzymać rzeczy na czas obozu). Było spokojnie. Brat w rodzinnym mieszkaniu zlikwidował jedną ścianę i już nie było pokoju tej dziewczyny. Ostatnie trzy noce przed obozem zamierzała przespać w kąciku u swojego chłopaka. Dzień przed obozem jednak się pokłócili i usłyszała: „Zabieraj te pudła”. Zrozpaczona zadzwoniła do ojca, czy nie pomoże jej przewieźć. (Trudno samej uporać się z dziesięcioma pudłami, w których jest całe twoje życie). Ojciec przywiózł ją i pudła do dawnego mieszkania, nie wstał nawet zza kierownicy, tylko powiedział: „Pospiesz się, bo mam gości. I dobrze ci radzę, znajdź sobie szybko pracę, bo nie wiem, jak się utrzymasz”. Kilka godzin później pudła z mieszkania brata były przeniesione do mieszkania przyjaciółki. (Brat kręcił nosem na porozstawiane wszędzie przeszkody). Ostatnią noc przed obozem dziewczyna przespała na podłodze u brata, rano ubrała się w mundur, zarzuciła wcześniej spakowany plecak na plecy i wyruszyła do lasu.
Na obozie oczywiście było super. Na początku dziewczyna nie myślała o tym, co będzie po obozie. A sytuacja wyglądała następująco: obóz się skończył, wszyscy wracali do domów z żalem, dziewczyna też z żalem, ale nie do domu. Przecież nie miała już domu. Wysiadła pod hufcem z autokaru, nikt po nią nie przyszedł (zresztą nie potrzebowała, miała już przecież 19 lat). Wszyscy odśpiewali „Bratnie słowo” i się rozeszli. A ona została. Bo nie miała dokąd pójść. Cały jej dobytek w pudłach u przyjaciółki, ojciec w nowym domu z nową żoną i nowym dzieckiem, mama tak daleko – niedostępna, a u brata i jego ukochanej już nawet nie było jej pokoju. Ale wstała, poprawiła chustę, otarła łzy. Gdzieś musiała przecież spać.
Tydzień spędziła na podłodze u brata – na takim skrawku, gdzie nawet nie mieściła się rozłożona karimata. Po tygodniu udało jej się znaleźć pokój, wynajęła z koleżanką. Od tamtej pory dziewczyna przeprowadziła się już kilka razy. W całym swoim życiu musiała się zmierzyć z jedenastoma lub dwunastoma przeprowadzkami, sama nie pamięta dokładnie (a przypominanie sobie boli). Znajomi już nie przysyłają jej pocztówek z wakacji czy tych świątecznych – nigdy nie wiedzą, który adres jest aktualny.
Ja wiem, co ta dziewczyna czuje. Przy każdej przeprowadzce musi wszystko pakować do tych samych pudeł z Castoramy, nosić wszystkie pamiątki, prezenty. Czasem perspektywa przeprowadzki jest taka, że w danym miejscu dziewczyna pomieszka tylko chwilę. Wtedy ogarnia ją niemoc. Bo co, znowu wieszać na ścianach zdjęcia i obrazki, które budzą w niej ciepłe wspomnienia tylko po to, by zaraz musieć je zdejmować? Urządzać sobie własny kąt po to, by zaraz musieć się przyzwyczajać do nowego? A jeśli w nowym miejscu będzie jej źle? To będzie jej źle. Nie ma miejsca, do którego mogłaby wrócić. Ba, nie ma nawet rodzinnych obiadków w weekendy i przywożenia rosołu w słoiczku.
Dziewczyna studiuje, pracuje. Radzi sobie z codziennością. Jest twardzielem, jest szczęśliwa. Ma komputer, bezprzewodowy Internet, kupuje sobie książki. Wyjechała ze znajomymi na majówkę, może zobaczycie ją na Wędrowniczej Watrze. Lubi swoje życie. Tylko czasem ogarnia ją niesamowita rozpacz. Zalewa się łzami i nie może się uspokoić. Do reszty traci poczucie sensu, chce wszystko zostawić.
Bo trudno się żyje bez adresu. Wiecie, bo ta dziewczyna nie ma domu.