(anty)politycznie
Niedługo wybory, unikam więc telewizji. W internecie nie włączam stron z wiadomościami. Kiedy idę ulicą, to staram się nie patrzeć powyżej ludzkich głów, a i tak co chwila natykam się na twarz, która koniecznie chce do sejmu czy senatu.
I gdyby tylko była to niema twarz na plakacie – może bym tak nie zrzędziła, jak mi się zdarza niekiedy. Ale te twarze krzyczą, że ja! ja tylko i ja właśnie jestem tą najlepszą! Mnie wybierz, mnie! Będę rządzić twoim krajem tak, jak chcesz, żeby było! Dodaję sobie wtedy cichutko w duchu, że ciekawe od kiedy politycy czytają mi w myślach, żeby takie rzeczy wiedzieli…
Polityki nie lubię i znajomi od dawna wiedzą – o polityce nie rozmawiam. A właściwie nawet nie polityki, muszę to chyba wyjaśnić, bo zaraz znajdą się rzesze takich, którzy okrzykną mnie antyobywatelem, który nie powinien głosować. Słyszałam już takie historie. Albo takie, że jako dziewczyna nie powinnam mieć w ogóle prawa głosu. A przecież korzystam ze swojego prawa i idę do urny podczas wyborów. Od kiedy tylko mogę. Ale polityki takiej, jaką mamy w kraju, nie lubię.
Przeszkadzają mi plakaty pełne haseł, które nic nie znaczą. Wyłączam teleodbiornik, jeśli tylko trafia się jakaś rozmowa międzypolityczna. Nie lubię tych kłótni, afer, ubliżań, wyciągania starych śmieci, wytykania sobie błędów, szukania dziury w całym i dłubania palcem w nosie podczas narad w sejmie. Jestem idealistką, chciałabym, żeby państwo było rządzone pięknie i sprawiedliwie. Może być surowo, ale żebym nie musiała oglądać tej pogoni za stołkami, kiedy wolałabym wiedzieć, jak się naprawdę i rzetelnie ktoś interesuje problemami moimi jako studenta, moimi jako klienta opieki medycznej, kogoś, kto może płacić podatki i chciałby żyć dostatnio i spokojnie.
No dobrze, słyszę od kogoś, są wybory – idź i to zmień. Nie podoba Ci się to, jak ktoś rządzi, to przecież masz okazję działać. Akurat (fajny zespół swoją drogą). Gdzieś znalazłam ostatnio w internecie ładne zdanie, że gdyby wybory mogły coś zmieniać, to stałyby się nielegalne. Co z tego, jeśli nawet mój jeden głos przeważy o tym, które kukiełki przez najbliższe lata będą udawać, że chcą dla mnie dobrze? Nie zmieni się to, co mnie najbardziej upokarza jako człowieka, który chciałby być dumny z obywatelstwa polskiego – tego chamstwa na Wiejskiej.
Nie jest tak, że przyjemnie jest mi tak sądzić. I naprawdę, byłoby fenomenalnie, gdybym nie musiała tak pisać, korzystając z okazji, że jest to jedyna forma wypowiedzenia się, w której nikt nie przerwie mi w pół słowa. Wolałabym mówić inaczej…
Szukam kogoś, kto pokaże mi, że nasza polityka mnie nie oszukuje. Szukam kogoś, kto pozwoli mi uwierzyć, że wrzucenie jakiejś kartki do urny ma realny wpływ na to, co się w moim kraju dzieje. Naprawdę, chciałabym móc w to uwierzyć. Móc zamknąć oczy na skaczące kukiełki i dostrzec to „co niewidoczne dla oczu”.
Sama tego nie potrafię. Pójdę na wybory. Wcześniej, ale tylko trochę wcześniej, poszukam informacji o tym, na kogo głosować. Przecież nie będę wybierać jak ślepa kura. Tylko tak bardzo nie lubię w to wchodzić…
Chciałabym anarchii, kawałka ziemi na Ziemi, gdzie ludzie organizowaliby się oddolnie, sami świadomi tego, że ich własna praca ma znaczenie dla innych, że inni są im potrzebni. Wiem, jestem utopistką. Wiem, do tego antypaństwa nie weszliby ludzie, których kocham, bo wierzą w coś innego. I wiem, do tego trzeba innych ludzi, niż my teraz. Tak pięknie pisała o Annares – eksperymencie anarchistycznym – le Guin – prosto, sprawiedliwie, bez ubarwiania. Tego bym chciała.
Na razie pozostaje mi tylko zamykanie oczu do końca kampanii i szukanie kogoś, kto pozwoli mi uwierzyć, że jeszcze nie czas na rewolucję.