Robercik i polityka
Polityka. Robercik już kiedyś słyszał to słowo, więc starał się nie wyglądać na zdziwionego, gdy w idealnie wyprasowanym garniturze przekraczał próg Sejmu.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Otóż Robert B., który nie był ani dalszą ani bliższą rodziną Robercika, ale miał bardzo podobne nazwisko, od wielu, wielu lat w politykę się wdrażał, zaczynając od działalności charytatywnej, przez funkcje samorządowe, od rady osiedla po radę miasta. A w tym roku kandydował do Sejmu. Był człowiekiem krystalicznym (nawet hasło wyborcze na plakatach mówiło to jasno „Krystaliczny Robert już dziś…”), ale miał jedną wadę (o tym nikt starał się nie mówić): straszliwie niewyraźny charakter pisma.
Jeszcze przed wyborami w Państwowej Komisji Wyborczej mieli z tym nie lada problem. Sześciu najlepszych pracowników patrzyło na kartkę, którą Kierownik raz kładł na stole, a raz podnosił „pod światło”, a reszta mrużąc oczy wyrażała pełne pewności sądy:
– To z zawijasem to musi być „s”, żadna litera nie ma przecież takiego wywinięcia!
– To może być „z” równie dobrze, tylko wcześniej może coś takiego było, „y” albo „j” i połączyło się taką kreseczką…
– Sratatata, to jest „R” panowie, i to duże!
– Panie Kierowniku, ale…
– Kto tu jest Kierownikiem do jasnej cholery?!
– Pan, ale…
– No właśnie!
– Może to jest faktycznie „R” tylko z dwoma brzuszkami? – Zaproponowała pojednawczo Pani Małgosia, sekretarka, wobec której urody i młodszego niż średnia pracownicza wieku wszyscy panowie byli szarmanccy.
– Pani Małgosiu, wybaczy Pani Małgosia, ale jako świetnie przygotowani pracownicy jednej z najważniejszych polskich instytucji… – zaczął Asystent Kierownika.
– Nic Pani Małgosia nie musi wybaczać, bo to jest faktycznie „B”. Teraz widzę to wyraźnie – uciął Kierownik, a potem dodał:
– Wychodzę dziś wcześniej, gdyż muszę odebrać córkę ze szkoły.
A potem jakby do siebie westchnął, tak żeby Pani Małgosia nie usłyszała:
– Stara pojechała na urlop. Wybaczcie panowie. Mareczku, zajmij się tym, proszę cię bardzo.
I wyszedł, a Asystent Kierownika, pan Marek, chcąc – nie chcąc wpisał „Robercik B.”
Pan Robert w tym roku był niemal pewien wyboru, więc z utęsknieniem czekał na jakiś sygnał. W sumie to nie wiedział, co się dzieje, gdy człowiek zostaje posłem. Wydawało się, że najlepsze będzie czekanie na list. Wyglądał go więc, za każdym razem, gdy napotykał się na listonosza, pytał: „a coś dla mnie?”. Kiedy listonosz nie wiedział z kim ma do czynienia, Robert wskazywał jeden z niezerwanych po kampanii plakatów wymownym gestem, a listonosz drapiąc się po głowie odczytywał nazwisko z plakatu, zupełnie tak jakby nie wiedział, że ma do czynienia Z TYM właśnie Robertem. A w torbie niezmiennie brakowało TEGO właśnie listu.
Tymczasem w PKW trwała gorączkowa narada.
– Chłopak ma 19 lat, nie może zostać posłem, sprawa jak dla mnie jasna – postawił sprawę Pan Mareczek.
– Wybrali go LUDZIE. NARÓD. POLSKA go wybrała – odpowiedział Kierownik, a zaraz też dodał nie od rzeczy: – Poza tym myśmy mu pozwolili startować, więc że tak powiem, kto strzela gole do własnej bramki?
– Zdejmą nas, jak to wyjdzie – orzekł gdzieś z kąta najstarszy pracownik biura, na którego dotąd nikt nie zwracał uwagi. Pracuję tutaj już ponad 30 lat…
– Ile? – Wykrztusił Kierownik, a potem go zatkało.
– Długo, synu, długo – kontynuował Pracownik – i powiem wam, że nie takie się numery robiło, jak było trzeba. Ale jedno trzeba powiedzieć: zakład ten zawsze pracował zgodnie z wytycznymi! A jeśli się zdarzyła pomyłka przez czyjąś głupotę, to jasne, że lecimy – i tu nakreślił wymownie palcem wskazującym linię w poprzek szyi.
– Czyją głupotę… – Zastanowił się na głos Kierownik, patrząc na Panią Małgosię, tak że na dzierżonej przez nią tacce zaczęły drżeć szklanki z kawą.
– Czy baby zawsze muszą się pchać do polityki?! – Wybuchnął wreszcie, wyładowując swój gniew. Zadziałała męska solidarność, już teraz było przynajmniej wiadomo przez kogo to wszystko.
– Winni zostaną ukarani – Zawyrokował Pan Mareczek, czym dodał sobie animuszu – tylko co z tym dzieciakiem?
– Nic… Może nikt nie zauważy. Dolepimy mu wąsy, będzie wyglądał starzej i mądrzej. Nikt nie zauważy.
– Wąsy? – Zapytał przestraszony Najstarszy Pracownik
– Co złego w wąsach? Połowa prezydentów miała wąsy…
Robercik stał przed lustrem w łazience i nie mógł uwierzyć własnemu powonieniu. Raz po raz podnosił rękę i wciągał intensywny zapach.
– Nie, niemożliwe, żeby pachniało cebulą… – Mówił do siebie. Jego zabiegi przerwał dzwonek do drzwi. Niechętnie ubrał podkoszulek i poszedł otworzyć. Listonosz przyniósł mu jeden jedyny list, pismo urzędowe, o czym informowały stosowne pieczątki.
– Na mocy… w dniu… – czytał Robercik po wyjściu listonosza – oświadcza się… co następuje…
Przez chwilę nie mógł zrozumieć, przez drugą chwilę się dziwił. Potem zastanawiał się jak to możliwe. A potem tylko się cieszył, biegając po domu i krzycząc w uszy rodzinie:
– Zostałem POSŁEM NA SEJM III RP!
W kopercie było coś jeszcze.
„Uprzejmie zawiadamia się o wprowadzonej stosowną uchwałą konieczności posiadania zarostu nad górną wargą (tzw. wąsów) u posłów z okręgu Z, pod karą grzywny do 20.000 PLN. W razie niemożności posiadania naturalnego zarostu, dołączamy specjalistyczny zestaw. Z poważaniem (podpisy nieczytelne).”
Już kilka dni później Robercik jechał pociągiem do Warszawy, z przyklejonym wąsem.
Do zaprzysiężenia zostało kilka dni, podczas których Robercik postanowił rozejrzeć się po stolicy, poznać okoliczne stołówki i znaleźć pocztę, gdyby trzeba było wysłać list do domu. Wtedy właśnie zaczepił go dziennikarz.
– Czy mam przyjemność z Robercikiem B.?
– Tak, to ja – odpowiedział Robercik niepewnie, poprawiając odlepiający się jak na złość wąs.
– Stacja TV**** – przedstawił się reporter, a potem zwrócił się do kamery:
– Próbujemy od kilku dni bezskutecznie dowiedzieć się, jaką partię reprezentuje Robercik B., wybrany głosami powiatu Z, dotychczas nieznany jeszcze poseł. Panie Robercie, w żadnych materiałach udostępnionych przez PKW nie mogliśmy odnaleźć informacji o Pana przynależności.
– Cholera, zapomnieliśmy – jęknął Kierownik PKW, oglądając to w telewizji.
– Jestem wierny przede wszystkim samemu sobie. Jestem i pozostanę wierny Ojczyźnie. – Robercik próbował mówić tak, jak mówią politycy w telewizji, a w sumie nie miał pojęcia co powinien powiedzieć o tych partiach, no bo skąd? W kopercie była tylko instrukcja co do wąsów.
Nazajutrz dzienniki pokazywały jego zdjęcie, a portale internetowe dociekały któż to może być. Przesiadujący na forach internetowych polscy idioci zaczęli wymieniać się swoją codzienną porcją epitetów, zakładając, że Robercik jest przedstawicielem opcji przeciwnej.
-Won z tego kraju geje i lesby. Normalny człowiek nigdy nie będzie za ryżym. Won śmiecie!
– Wy pierwsi pisobolszewia…won z Polski. To wam się tu nie podoba!
A w innym przypadku Robercik wpisując swoje nazwisko do wyszukiwarki znalazł piękną stronę z nagłówkiem „Żydzi w polityce Polskiej”. Autor informował że „po wojnie a nawet teraz nic się nie zmieniło rząd w większości to ŻYDOKOMUNA . Nic się w Polsce nie zmienia . Specjalnie dla państwa lista , którą warto znać.” A potem w ramach ostatniej aktualizacji Robercik znalazł swoje nazwisko z adnotacją: „Badenstein”.
Nie trzeba mówić, że ujrzawszy to całe zamieszanie strasznie się zmartwił i postanowił powiedzieć, kim jest. Należał przecież do jakiejś organizacji! I to nie byle jakiej. Więc przy najbliższej okazji powiedział reporterom:
– Jestem posłem Związku Harcerstwa Polskiego.
Dokładnie o szóstej rano usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju w poselskim hotelu . Zdziwiony przetarł oczy rękawem piżamy i otworzył. Z radością przywitał Najwyższe Władze ZHP i zaprosił na herbatkę, bo tylko tyle miał.
– Drogi Druhu Robercie! – Przemówiły Władze (Robercik po prostu czuł się za bardzo zaszczycony, by rozróżniać, kto to mówił dokładnie) – w nagrodę za wieloletnią służbę pragniemy Druha uhonorować medalami, i to od razu wszystkimi na raz.
Do pokoju wkroczyły Delegacje, z Odznaczeniami na czerwonych poduszkach, wszystko złożyli na biurku, bo Robercik będąc w piżamie stwierdził, że sam sobie przypnie to do munduru potem.
– Honorując Druha jednocześnie liczymy na dalszą ofiarną i bezinteresowną służbę – uśmiechnęły się Władze, a Robercik do nich. Po czym poszły sobie, a Robercik mógł obejrzeć wszystko co dostał. Dostał również do przeczytania list, z którego wynikało, że czasem w Harcerstwie brakuje pieniędzy, po prostu tak się dzieje.
– Wiadomo, duża organizacja, nie da się upilnować przecież – pomyślał Robercik ze zrozumieniem i podjął pewne postanowienia.
Upłynął miesiąc poselskiej pracy. Robercik żwawym krokiem wszedł do Głównej Kwatery, przedstawił się i poprosił o widzenie z Naczelnikiem ZHP.
– Droga Druhno! – Zaczął, a nauczył się tego ładnie na pamięć, żeby się nie pomylić. – Pracowałem trochę w Sejmie, ale otrzymuję dużo telefonów ode mnie z Hufca, że jestem potrzebny. Także zbiórki mojej drużyny trochę kuleją, bo czasem opuszczam. Przemyślałem, to co mówiliście o służbie. Nie chcę swojej służby opuszczać. Pytałem też wszystkim o jakiś pieniądze dla Harcerstwa, udało mi się zebrać troszkę, bo wiadomo, że każdy jakimś tam harcerzem był. Tak więc od jutra z poselstwa rezygnuję, a tutaj zostawiam Druhnie na biurku moją pierwszą wypłatę, plus to, co zebrałem od parlamentarzystów, no i jeszcze 80 złotych, które miałem już wcześniej uskładane, ale nie było przez ten cały ambaras okazji, żeby zapłacić, to tutaj od razu zostawię. Mam nadzieję, że podratuje to trochę naszą sytuację. Kłaniam się, pozdrawiam, Czuwaj! – I zasalutował, robiąc w tył zwrot.
W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i wybornym humorze udał się na stację, żeby zakupić bilet do domu.