Jakie naprawdę jest Lourdes?
Niezależnie od przyjętego światopoglądu, wszyscy zgadzają się, że w Lourdes dzieją się rzeczy, które nie mają prawa się dziać. Podczas gdy na przełomie XIX i XX w. racjonaliści z Émile Zolą na czele odrzucali boski charakter uzdrowień, wielki mistrz egipskiej loży masońskiej, Solutore Zola, doznał cudownego uleczenia. Oto wycinek z historii Lourdes.
Lourdes, niewielkie miasteczko w południowo-zachodniej Francji, jest dzisiaj jednym z głównych ośrodków kultu maryjnego. Szlak pielgrzymkowy prowadzący do groty, w której na powierzchnię wypływa cudowne źródło, został wytyczony w 1858 roku. Wówczas to czternastoletniej Bernadettcie Soubirous ukazała się Matka Boska i wskazała jej strumień płynący płytko pod powierzchnią ziemi. W przeciągu pierwszych dwóch lat, po wypiciu wody ze źródła, cudownie ozdrowiało siedmiu chorych, którym lekarze nie potrafili pomóc. Wierni postawili w grocie rzeźbę Matki Boskiej, a niedługo później wybudowano tam bazylikę. Od tego czasu Lourdes odwiedziło ponad 200 milionów pielgrzymów. Prawie siedem tysięcy z nich doświadczyło uzdrowienia, którego nie potrafili wytłumaczyć lekarze. Aż 68 z nich Kościół uznał za cudowne.
Duża popularność miejsca wśród pielgrzymów przełożyła się na ruch turystyczny. Jeszcze w XIX wieku infrastruktura regionu został rozbudowana tak, że wystarczała na obsłużenie tysięcy osób w jednym czasie. Od tego czasu w Lourdes rozwijają się ogromne domy dla pielgrzymów, regularnie powstają też różnego rodzaju hotele, restauracje i kawiarnie. Sklepy z pamiątkami oferują cały szereg standardowych upominków z wizerunkami Matki Boskiej – breloczki, zakładki do książek, kubki. Najlepiej sprzedają się oczywiście zdobione naczynia do cudownej wody – od tych w kształcie posągu znajdującego się w grocie, przez zwykłe butelki z katolickim krzyżem, aż po pięciolitrowe kanistry. Jednak tylko wyjątkowo sceptycznie nastawiony przybysz może odnieść wrażenie, że religia jest tutaj niczym więcej jak rodzajem produktu, który świetnie się sprzedaje. Taki mylny obraz kreślił m.in. francuski pisarz Émil Zola.
Powieść „Lourdes” ukazała się na rynku wydawniczym w 1894 roku. Poczytny już wówczas Zola, zgodnie ze swoim światopoglądem – był racjonalistą – nie tylko deprecjonował boskość tamtejszych uzdrowień, ale krytykował również komercjalizację ruchu pielgrzymkowego i – jego zdaniem – zarabianie na naiwności wiernych. Historię zawartą w powieści oparł na własnych obserwacjach, które poczynił przy okazji wizyty w sanktuarium. Podczas podróży pociągiem poznał dwie schorowane kobiety, dla których cudowne źródło było ostatnią szansą na pokonanie gruźlicy. Obie kobiety zostały uzdrowione, mimo tego Zola jedną z nich w swojej książce uśmiercił. Po sukcesie wydawniczym (ponad 120 tys. sprzedanych egzemplarzy) prokatolicka część prasy i polityków żywo zainteresowała się jej treścią (należy dodać, że Zola był również dziennikarzem, który nie stronił od polityki) wytykając pisarzowi, że jedna z kobiet, którą uśmiercił na kartach powieści, mieszka podobno w Paryżu i cieszy się doskonałym zdrowiem.
W kolejnych powieściach, który złożyły się na trylogię Trzech Miast – „Rzym” i „Paryż” – Zola podtrzymał swoje krytyczne stanowisko wobec religii, postulując wiarę w ludzki umysł, naukę i postęp technologiczny. Trzeba pamiętać, że pisarz był jednym z największych intelektualistów swoich czasów, dlatego jego opinia była ważnym głosem w publicznych dyskusjach.
W czasie gdy twórczość Zoli trafiła do Indeksu Ksiąg Zakazanych (Francuz podzielił los m.in. Honoré de Balzaca czy Victora Hugo), Solutore Zola – według niektórych źródeł jego daleki kuzyn – doświadczył cudownego uzdrowienia – złamana w trzech miejscach noga zrosła się z dnia na dzień. Zdaniem pacjenta było to zasługą Matki Boskiej, która poprzedniej nocy objawiła mu się we śnie. Najbardziej w całej historii dziwi fakt, że Solutore był wiodącą postacią masonerii i pełnił funkcje wielkiego mistrza loży Wielkiego Wschodu oraz Wielkiej Loży Egiptu. Według francuskiego rytu (trzeba dodać, że do Egiptu masonerię przywlekła za sobą armia napoleońska) do masonerii mogli zostać przyjęci tylko zdeklarowani ateiści, a Kościół rzymskokatolicki po dziś dzień karze za przynależność do tej organizacji ekskomuniką (mimo wysiłków Jana Pawła II dla złagodzenia stanowiska kleru w tej kwestii). Solutore Zola, pod wpływem doznanego objawienia, w publicznej spowiedzi przyznał się do „śmiertelnego grzechu”, jakim była przynależność do masonerii przez ponad trzy dekady. Ozdrowienie, a w konsekwencji nawrócenie Solutore dokonało się zaledwie dwa lata po publikacji „Lourdes” przez Émila Zolę, dodatkowo podgrzewając dyskusję wokół wiary, cudów i samego Lourdes.
Jak na ironię, historia zapomniała o Solutorze Zoli i wyznanie, jakie poczynił on w 1896 r., przypisuje się dzisiaj niesłusznie Émilowi Zoli. Z jednej strony – w tym przypadku razi niekompetencja dziennikarzy, którzy czy to z braku dociekliwości (którą przecież powinni się wyróżniać), czy też w gonitwie za tanią sensacją – ukuli mit nawrócenia Zoli. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że zarówno poglądy, jak i pozycja Zoli uprawdopodobniały jego przynależność do masonerii. Francuz był blisko związany z promasońskim dziennikiem „L’Aurore”. Niemniej Émile Zola do końca życia obstawał przy tezie, że szczególna aura panująca w Lourdes jest nie wynikiem boskiego dotyku, a psychicznego napięcia, jakie wytwarza się w umysłach podróżujących pielgrzymów.
Sto lat po publikacji powieści Émile Zoli na ekrany europejskich kin trafił film pod tym samym tytułem (nie będący jednak ekranizacją, a oparty na autorskim scenariuszu). Reżyserka Jessica Hausner, inaczej niż francuski pisarz, dostrzegła w Lourdes coś więcej niż tylko sprawnie prowadzony biznes. Miasteczko jest chyba jedynym miejscem na świecie, gdzie osoby niepełnosprawne mogą poczuć się w pełni zaakceptowane. Co więcej, dzięki świetnej infrastrukturze i zaangażowaniu rzesz zakonnych oraz świeckich woluntariuszy, są pozbawieni ograniczeń, z jakimi spotykają się na co dzień. Pomagają oni pielgrzymom w codziennych czynnościach, wożą na specjalnie przystosowanych do tego wózkach z miejsca na miejsce, z mszy świętej na drogę krzyżową, z drogi krzyżowej na spowiedź. W to wszystko sprawnie wpisują się restauracje, kawiarnie czy wieczorne spektakle, z których każde jest dostępne dla osób z ograniczeniami ruchowymi. Nikt nie musi pytać, czy znajdzie windę, aby wjechać na piętro, czy stoły są przystosowane do osób poruszających się na wózkach inwalidzkich.
Co roku do tego niewielkiego miasteczka ściąga ponad sześć milionów pielgrzymów – jedni z wiarą, że w cudownej grocie dojdzie do kolejnego cudu, drudzy w poszukiwaniu ukojenia codziennych frustracji, inni w poszukiwaniu motywacji i sił do walki z przeciwnościami losu. Dla większości z nich Matka Boska z Lourdes jest ostatnią instancją, gdyż lekarze nie są w stanie już pomóc. Tego zdawał się nie dostrzegać Émile Zola, porównując miasteczko do dobrze wypromowanego produktu turystycznego. Abstrahując nawet od natury cudownych uzdrowień, świecka rzeczywistość Lourdes czyni to miejsce wyjątkowym i potrzebnym. Na pierwszy rzut oka może co prawda sprawiać wrażenie turystycznej wydmuszki, jednak im dłużej tam pozostajemy, im szerzej otwieramy oczy, im więcej ludzi spotykamy, rozumiemy, jak bardzo to miejsce jest im potrzebne. Tylko tutaj podczas procesji nie budzi sensacji staruszek idący z respiratorem w ręku.
Łukasz Szoszkiewicz - miłośnik podróży, pasjonat autostopu i couchsurfingu. Po wyprawie na Nordkapp i przemierzeniu USA śladami Jacka Kerouaca planuje przejażdżkę Koleją Transsyberyjską do Chin (i z powrotem). W czasie wolnym czyta, pisze i przesiaduje w kinie.