Powiedz NIE
Harcerz sumiennie spełnia swoje obowiązki, a na jego słowie można polegać jak na Zawiszy. Nasze Prawo i Przyrzeczenie traktujemy bardzo poważnie. Mamy sto lat tradycji, w pamięci nocny blask ogniska i wzruszenie osób odpowiadających na wypowiadane przez nas słowa roty właśnie słowami o Zawiszy. Mamy zdobyty krzyż na piersi i dumę z realizacji kolejnych zadań, które często stawiamy sobie sami, mimo że nikt tego od nas jakoś specjalnie nie wymaga. Stajemy na wezwanie przy powodziach, wypadkach, klęskach, często zanim to wezwanie padnie. Pełnimy służbę codzienną, zwykłą, powszednią wciąż mając świadomość, że tak samo w tej samej chwili czyni wielu. Pełnimy ją bezinteresownie i fachowo! Codziennie wieczorem „stajemy do raportu”, sami przed sobą. Nawet jeśli nie codziennie, nawet jeśli mundur zakładamy już tylko od święta, to pamiętamy dobrze o tym, kiedy możemy rozwiązać węzeł chusty. Jesteśmy pożyteczni, zauważamy innych ludzi i ich potrzeby, nie pozostajemy obojętni. Taka jest nasza, w każdym tego słowa znaczeniu, postawa. Oto jest siła harcerstwa, jego „społeczna użyteczność”, głęboki sens, istota. „Organizacja czasu wolnego dzieci i młodzieży” jest środkiem, nie celem.
Wiele jest „pól” tej służby, jak wiele jest potrzeb, na które możemy i powinniśmy odpowiadać. Bo przecież harcerz jest pożyteczny i niesie pomoc bliźnim, a bliźniego widzi w każdym. Oczywiście instruktorzy – czy może raczej funkcyjni – pełnią tę służbę także w swoich środowiskach, prowadząc drużyny, szczepy, komisje… I zawsze się zdarzało, zdarza i pewnie będzie zdarzać, że w tej – ze wszech miar godnej pochwały – odpowiedzialności, zapominamy o… inwestycjach. Zapominamy o sobie.
Iluż instruktorów po macoszemu traktuje własne rodziny, bo przecież jest rajd, który organizują, bo przecież ktoś musi się zająć jakąś próbą, bo lokalizacja obozu musi być zrobiona, bo szczep padnie bez akcji naborowej, którą trzeba przecież zrobić, teraz, już? Ileż z nas miało i ile różnorodnych kłopotów w szkole, pracy? Ilu nie miało żadnego urlopu od lat, bo przecież na obozie, biwaku, zimowisku musi być pełnoletni opiekun, harcmistrz, wychowawca kolonijny, instruktor tego czy owego? I ilu z nas w ogóle pomyśli o tym, że być może coś jest nie tak?
Oczywiście rajd musi się odbyć, opieka osoby pełnoletniej musi być zapewniona, formalności muszą być załatwione. I zupełnie nie chodzi o to, żeby nawalić, żeby nie dotrzymać słowa, żeby nie wywiązać się z obowiązków. Chodzi o umiejętność ustalania priorytetów, być może też o umiejętność zarządzania czasem i umiejętność radzenia sobie w życiu po prostu. A czyż nie to jest jednym z przyświecających nam celów? W Szarych Szeregach ten, kto zawalał szkołę, był odsuwany od akcji. Dlatego uważam, że jeżeli harcerz zastanawia się czy „robić harcerstwo”, czy na przykład kończyć szkołę, to fakt ten kompromituje jego instruktorów. Jest to ewidentny dowód porażki drużynowego, komendanta itd. Harcerstwo nie może wymagać aktywności kosztem życia osobistego, rodziny, szkoły itd. Jeśli instruktor czy funkcyjny zawalił szkołę. to źle to świadczy o nim, a jeszcze gorzej o tych, którzy go przygotowywali. Często oczywiście nikt go nie przygotowywał, ale to nie zmienia faktu. To jest temat, o którym się najczęściej w ogóle nie mówi i instruktorzy powodowani szlachetnymi porywami serca poświęcają życie osobiste (szkołę, rodzinę itd.) w imię rozwoju, a czasem w ogóle istnienia drużyny. Taki poryw świadczy o nich jako o ludziach czy harcerzach jak najlepiej, ale jako o instruktorach źle, a o ich przełożonych – fatalnie.
Uczymy naszych podopiecznych odpowiedzialności: za słowa, za czyny, za obietnice. Uczymy najefektywniej, jak można – własnym przykładem. Ale zapominamy, że mamy być dla nich starszym bratem, wzorem we wszystkich aspektach życia. Także w tym, by umieć wyznaczyć granice, by umieć podjąć decyzję, co jest dla mnie najważniejsze i tak planować zadania, by niczego ważnego nie stracić. Harcerze muszą mieć pewność, że mogą na mnie polegać. Gdy się zobowiążę do czegoś, to choćby się waliło i paliło – słowa dotrzymam. Ale muszą też móc nauczyć się ode mnie, że różne sprawy są w życiu ważne w różnym stopniu. Że, by użyć języka biblijnego, „jest czas siejby i czas żniw”. Że mogą i czasem powinni powiedzieć „nie”. Bo oprócz tego, że jestem instruktorem, jestem też (a właściwie najpierw) człowiekiem. I ludzką jest rzeczą być zmęczonym, znużonym, albo po prostu zwyczajnie „nie być w nastroju”.
Byłem kiedyś w górach ze swoją drużyną, zimą, tak jak lubiłem najbardziej. Wybraliśmy się na przechadzkę, chyba tak to trzeba określić. Na dworze ponad minus trzydzieści, piękne słońce. Szliśmy sobie, rozmawiając o różnych sprawach, spacer. W pewnym momencie, podczas wyjątkowo długiego podejścia, poczułem, że z każdym krokiem coraz bardziej brakuje mi tchu, coraz trudniej postawić mi następny krok. Pot lał się ze mnie strumieniem, aż w końcu powiedziałem: „Chłopaki, odpoczywamy”. Popatrzyli na mnie najpierw zdziwieni – oni nie byli tak zmęczeni – a potem wyraźnie rozbawieni, i przez resztę drogi pod górę żartowali sobie ze mnie, że taki jestem cienki. Ale paradoksalnie to doświadczenie bardzo nas zbliżyło, scementowało naszą drużynę. Oto w czymś byli lepsi ode mnie, oto ja miałem jakąś słabość, byłem człowiekiem, tak jak oni. Bardzo trudno było mi się przyznać do tej słabości. Bo jak to? Ja jestem najsłabszy? Słabszy od nich? Nie może tak być! Ale potem, długo potem, zauważyłem, że moje przyznanie się do zmęczenia było bardzo ważnym wydarzeniem w życiu drużyny. Nikt z nas tego nie zauważył wówczas, ale przestaliśmy być grupą harcerzy z instruktorem, a staliśmy się partnerami. Inna sprawa, że później tak ich przegoniłem po tych górach, że odtąd uważali, że ich początkowo podpuszczałem…
W tekście został wykorzystany fragment z książki „Bądź MONUMENTALNY”.
hm Marcin „Caesar” Wysmułek HR – instruktor Sądu Harcerskiego Hufca Warszawa-Mokotów i Kapituły HR, doktorant Wydziału Pedagogicznego UW, coach, webmaster: www.wysmulek.pl.