Harcerstwo w małym mieście
Rozwój doprowadził do tego, że ludzie chętniej skupują się w dużych miastach. Łatwiej jest tam znaleźć muzyków rockowej kapeli, pasjonatów rekonstrukcji historycznej czy squasha, niż w Zaklikowie czy Modliborzycach. Podobnie jest z harcerstwem.
Bycie harcerzem w mniejszym mieście jest trochę inne niż w metropolii
W dużych miastach mamy do czynienia z wielkimi szczepami, chorągwiami oraz środowiskami z wieloletnią tradycją, które działają praktycznie w każdej szkole. Nie możemy jednak zapominać, że w mniejszych miejscowościach też istnieje życie i czasami zdarzają się ludzie na tyle pokręceni, żeby być harcerzami. Bycie harcerzem w mniejszym mieście jest trochę inne niż w metropolii, i jak wszystko ma swoje plusy i minusy.
Nosząc od czternastu lat mundur zawsze byłem związany ze swoją rodzinną miejscowością − Warką. Będąc szeregowym czy nawet zastępowym nie dostrzegałem korzyści, jakie czerpałem będąc harcerzem z małego miasta. Wad w sumie też nie widziałem. Teraz jednak patrzę na to wszystko z dystansem i z perspektywy czasu jestem w stanie trzeźwiej ocenić niektóre rzeczy.
„Aaa, to ten od harcerzy!”
Najbardziej charakterystyczną cechą harcerzy w małym miasteczku jest ich rozpoznawalność
Na wstępie wypadałoby zaznaczyć, że ludzie mieszkający na wsi czy w małych miejscowościach obecnie nieznacznie różnią się od tych, którzy mieszkają w mieście. Mimo to wciąż można zauważyć rozbieżności. Najbardziej charakterystyczną cechą harcerzy w małym miasteczku jest ich rozpoznawalność. Tu „z widzenia” zna się praktycznie każdego, a osobnicy pełniący funkcje instruktorskie stają się osobami publicznymi. „Aaa, to ten od harcerzy!”. I jeśli wszystko działa jak należy, to ciągnie się za tobą dobra opinia, a harcerze są szanowaną grupą w mieście. Jeśli jednak nie jest tak, jak być powinno, łatwo się domyśleć, jakie są tego konsekwencje. Z tego samego powodu często łatwiej (lub trudniej) jest załatwić niektóre sprawy: służbę dla drużyny, salę na zajęcia, akcję zarobkową, transport, warsztaty z ekspertami itp. Ten brak anonimowości ma też swoją czarną stronę, jaką jest ogólnopojęty wstyd przed rówieśnikami. Młodzi harcerze i harcerki chcą chodzić na zbiórki, jeździć na biwaki, obozy, jednak pojawienie się na mieście w mundurze może być już lekkim obciachem, przez co często frekwencja na tego typu akcjach jest znacząco niższa niż na zbiórkach w lesie.
Właśnie − las! Miejsce, które harcerze z dużych miast znają głównie z obozów i biwaków, dla nas jest codziennością. Puszczański charakter zbiórek, bliskość przyrody i oderwanie od miejskiej rzeczywistości sprawia, że te spotkania dla młodego rekruta urastają do rangi przygody! Podchody, budowanie szałasów, wspinanie się po drzewach, gry z terenoznawstwa czy ogniska mogą być ciekawą alternatywą dla siedzenia w domu przed telewizorem. Nie ujmując nic nikomu, w parku w centrum dużego miasta ciężko przeżyć prawdziwą puszczańską przygodę. Co więcej, biwak pod namiotami czy śródroczne zajęcia z pionierki nie stanowią tutaj problemu. W Warce wystarczy pół godziny marszu i już jesteśmy wśród drzew, śpiewu ptaków, szumu strumyka.
Zaraz, zaraz! Pół godziny, żeby tylko dotrzeć na miejsce zbiórki? Tu pojawia się kolejna różnica między zbiórkami w mieście i miasteczku. W Warce nie pamiętam zbiórki w lesie, która trwałaby mniej niż 4 godziny i każda z nich, mimo że często miała status odległej podróży, zawsze przyciągała rzeszę harcerzy chętnych na nowe doznania. Dla niektórych jednak dystans powoduje dodatkowy problem. Mimo że młodzież jest skupiona w Warce, to tak naprawdę pochodzi z różnych okolicznych wsi i dotarcie na miejsce zbiórki oznacza prawdziwą wyprawę, do której często trzeba angażować rodziców i ich samochód. Można jednak zauważyć pewne zaangażowanie i zdolność do poświęceń, bo nierzadko harcerze czy harcerki dojeżdżają rowerami, czy po prostu wychodzą z domu wcześniej, by być na miejscu o czasie. A przecież mowa tu o kilkukilometrowych dystansach. Ponadto przekłada się to na ich pracowitość i zahartowanie ducha, co prowadzi niekiedy do lepszych wyników w pewnych obszarach.
Najpierw obowiązki
Dobry lider potrafi ukierunkować pracę swojej jednostki tak, by funkcjonowała sama
Jeśli już mówimy o mieszkaniu na wsi, nie sposób jest nie uwzględnić życia w gospodarstwie. Harcerstwo w Warce, jako okręgu sadowniczym, boryka się głównie z problemami dostępności dzieciaków (szczególnie tych starszych) podczas niektórych okresów w roku. Najtrudniejsze są tak naprawdę zbiory, które w przypadku wiśni wypadają zazwyczaj w samym środku Akcji Letniej. Niektórym całkowicie przekreśla to wyjazd na obóz lub wymaga tygodniowej przerwy w środku lipca i zamianie lasu na owocowy sad. W końcu rodzicom trzeba pomagać i zasada „najpierw obowiązek, potem przyjemności” w tym wypadku jest kluczowa. Oczywiście nie tyczy się to każdego harcerza czy harcerki, jednak zawsze znajdzie się grupka, która może mieć z tym problem.
Istnieją też bariery związane z dystansem, które nie są tak proste do przeskoczenia, jak mieszkanie w pobliskiej wsi. Wraz z wiekiem przychodzi zmiana szkoły i niektórzy wybierają te w większych miastach. O ile w przypadku studentów przeprowadzka jest sprawą bezdyskusyjną i oczywistą, o tyle coraz częściej harcerze wybierają szkoły średnie poza miejscem zamieszkania szukając klas o specjalnym profilu, wyższym poziomie nauczania itp. Takie rozbicie nie pozwala w pełni kierować swoją jednostką tak, jak to powinno wyglądać. Owszem, zbiórki, jeśli się odbywają, to najczęściej w weekend, kiedy mamy wolne od szkoły. Ale zawsze są sprawy, które jednak trzeba załatwić w ciągu tygodnia, a rozmowa telefoniczna czy Facebook nie są wystarczającymi narzędziami. Nie mówiąc już o tym, że mieszkając w dużym mieście nie odwiedzamy w każdy weekend rodzinnej miejscowości. No i oczywiście to wszystko jest przy założeniu, że wraz ze zmianą miejsca zamieszkania nie porzucamy harcerstwa i wciąż działamy w swoim środowisku. Czasami ten problem jest rozwiązywany tak, że harcerstwo w miasteczku prowadzi nauczyciel-pedagog, co w wielu przypadkach funkcjonuje, ale oczywistym jest, że zatracamy wtedy model „młodzież uczy młodzież”. Istnieje jednak druga, lepsza strona medalu. Dobry lider potrafi ukierunkować pracę swojej jednostki tak, by funkcjonowała sama. Zastępowi są w stanie zrobić co tydzień zbiórkę zastępu, załatwić powierzone sprawy, zorganizować akcję zarobkową itp. Stają się bardziej samodzielni, co dobrze wróży na przyszłość.
Daleko od centrum
Harcerze z mniejszych miejscowości często mają tę lubianą przez drużynowych cechę, że są bardziej plastyczni niż ci z dużych miast
Nie zawsze jednak jest tak, że kadry nie ma na miejscu. Powiedzmy, że drużynowy uczęszcza do miejscowego liceum, przyboczni też są w pobliżu i wszystko działa jak należy. Zapewne tak dzieje się na poziomie lokalnym. Na globalnym już niekoniecznie. Oddalenie od „centrum” organizacji wiąże się niestety z niedogodnościami i wymaga od funkcyjnych pewnych wyrzeczeń. Czasami z różnych względów nie ma możliwości, by brać udział w każdej globalnej akcji, bo wiąże się to z wycieczką do miasta, co nie zawsze jest realne do wykonania. Albo jakieś dofinansowanie czy udział w niektórych atrakcjach są przeznaczone tylko dla lokalnej młodzieży. Oczywiście działa to też w drugą stronę. Jednak porównując skalę tego, co się dzieje tu i tam, nie mamy złudzeń, kto na tym bardziej traci. Innym problemem są organizowane spotkania z drużynowymi na poziomie hufca, co wiąże się z podróżami (zazwyczaj w środku tygodnia, zaraz po szkole) i z wydatkami. A na te nie zawsze można sobie pozwolić. Oczywiście takie oddalenie daje jednostkom większą niezależność i swobodę oraz mniejszą kontrolę z zewnątrz, co jakby nie patrzeć czasem jest dobre, czasem nie.
Harcerze z mniejszych miejscowości często mają tę lubianą przez drużynowych cechę, że są bardziej plastyczni niż ci z dużych miast. Łatwiej jest ich czymś zaskoczyć, oczarować, zainteresować, choć ostatnimi czasy, w dobie wirtualnej rozrywki, nie jest to już takie oczywiste. Wynika to z faktu, że zazwyczaj nie mają możliwości korzystania z tylu atrakcji, co harcerze z dużych miast, czyli kina, basenu, klubu sportowego, łyżew, kawiarni, kursów plastycznych, językowych, gry na instrumentach… Obecnie w wielu miasteczkach takie rzeczy są już powszechne, ale wciąż nie znajdziemy tak bogatego wachlarza ofert, jak w dużych miastach. Ponadto zajęcia nie są popularne i oblegane przez młodzież. Często, szczególnie wśród biedniejszych rodzin, harcerstwo jest jedyną pozaszkolną aktywnością. Spowodowane jest to przede wszystkim stosunkowo niskimi kosztami przynależenia. Odnoszę wrażenie, że takim harcerzom łatwiej jest wpoić podstawowe wartości duchowe, etykę chrześcijańską, a także zwyczajną ludzką moralność. Choć to duże generalizowanie i nie tyczy się każdego, można zauważyć, że w domostwach małych miast większy nacisk kładziony jest właśnie na takie ideały, co ułatwia pracę nad nimi w środowisku harcerskim.
Jak widać różnic między harcerstwem wielkomiejskim i małomiasteczkowym jest sporo, co nie powinno dziwić, bo takowe mamy w wielu sferach życia. Wszystkich na pewno nie wymieniłem. Niestety często jest tak, że nie bierzemy pod uwagę tego, że gdzieś może być inaczej (niekoniecznie gorzej) i wszystkich mierzymy własną miarą. Być może ten tekst również jest tendencyjny i ocenia całość z narzuconej z góry perspektywy. Nic dziwnego, w końcu to moje subiektywne zdanie poparte wieloletnimi doświadczeniami. Jedno jest pewne: harcerstwo, czy tu czy tam, ma do spełnienia jedną i tę samą misję, bez względu na to gdzie i jakimi sposobami ją realizujemy. Ważne, że istnieją ludzie, którzy chcą nad tym pracować i szerzyć tę pozytywną ideę harcerstwa.
Marcin Rzeźnik - instruktor Stowarzyszenia Harcerskiego z Warki: były drużynowy 1 WaDH "SZTURM", potem krótko prowadził drużynę wędrowniczą, obecnie szef środowiska, a w niedalekiej przyszłości komendant szczepu. Absolwent Mechatroniki na PW. W wolnym czasie samodzielnie uczy się języka hiszpańskiego, organizuje koncerty w Warszawie oraz jeździ na monocyklu.