Schulerin auf dem Austausch
Jak to jest spędzić tydzień w domu nieznanej rodziny? Do tego Niemczech? Jak rozmawiać w innym języku, gdy brakuje słów? Wróciłam z wymiany – chcę pokazać, jak wyglądała moja niemiecka przygoda.
Dzień I:
Około 13.00, po stresującej, mimo braku problemów, odprawie, nasz samolot wystartował z Katowic do Düsseldorfu. Dla osób, które nigdy nie leciały samolotem: chmury od drugiej strony wyglądają niesamowicie. Ja leciałam pierwszy raz i nie mogłam przestać patrzeć przez okno.
Na miejscu odebraliśmy walizki w jednej z wielu hal przylotów i wyruszyliśmy do celu naszej podróży – Bergheim. Gdy autokar około godziny 17:00 zaparkował pod szkołą Erftgymnasium, nasi wymiennicy, znani nam tylko ze zdjęć na Facebooku, już na nas czekali. Chwilę po entuzjastycznym powitaniu byłam już w domu Valentiny.
Moja pierwsza reakcja na znalezienie się w domu obcych ludzi? Przerażenie. A później już tylko szeroki uśmiech na widok półek uginających się pod ciężarem książek. Mieszkanie znajdowało się w wielorodzinnym domu, było bardzo nowoczesne i schludne. Rozmiarowo było średniej wielkości, znajdowały się w nim cztery małe pokoiki, łazienka i kuchnia – czyli wszystko, czego potrzeba.W wystroju przeważała biel i pastelowe kolory, ale nie brakowało też wyrazistych dodatków.
Wieczór spędziłyśmy w domu. Rozmawiałyśmy o książkach, bo literatura nie zna żadnych granic. Na półce u Valentiny tak, jak u mnie stały wszystkie części Harry’ego Pottera, „Mały Książę” i dramaty Szekspira. Znalazłam bratnią duszę1000 kilometrów od domu.
Dzień II:
Tego dnia poznawaliśmy to, co najbliższe naszym niemieckim partnerom, więc o 7.50 stawiliśmy się na pierwszej lekcji. Szkoła okazała się ogromnym kompleksem budynków mieszczącym ponad 1000 uczniów (czyli niewiele, jak nam powiedziano). Pewnie udałoby mi się w niej zgubić, gdyby nie pomoc Valentiny.
Po lekcji spotkaliśmy się z całą grupą przed szkołą, by pojechać do pobliskiej odkrywkowej kopalni węgla brunatnego. Nasi sąsiedzi chcieli nam pokazać, jak duże znaczenie ma przemysł dla tego regionu, ale też jak ważna jest dla nich dbałość o rekultywację kopalnianych hałd. Jej wielkość naprawdę robiła wrażenie – jednak jeszcze bardziej zadziwiał ogrom samych maszyn. Sceneria jak z filmu science-fiction, który mógłby zacząć się od słów „Gdy ludzie zniknęli z powierzchni ziemi…”. A wszystko to podziwialiśmy oczywiście w odblaskowych kamizelkach i zielonych, niezwykle twarzowych kaskach.
W Bergheim wybraliśmy się na krótki spacer po miasteczku pamiętającym czasy Starożytnego Rzymu. Niemcy przygotowali dla nas krótkie historie o zabytkach – oczywiście po angielsku. Zobaczyliśmy między innymi Centrum Kulturalne, fontannę z płaskorzeźbami opowiadającymi historię miasta i kościół świętego Jerzego.
Dzień III:
W piątek szybkim i czystym pociągiem pojechaliśmy do Kolonii. Zwiedziliśmy ogromną gotyckiej katedrę, z mnóstwem kolumn, wyglądających jak zrobione z papieru, w której światło mieni się tysiącami kolorów, wpadając przez dwudziestometrowe witraże. Niesamowite miejsce. Następnie wycieczka po centrum miasta założonego przez Rzymian – mogliśmy zobaczyć antyczne ruiny, mozaiki, a nawet fragment rzymskiej drogi.
Po krótkim spacerze nad Renem znaleźliśmy się w WDR – największej stacji telewizyjnej i radiowej tej części Niemiec. Powitał nas pochodzący z Polski przewodnik, pan Damian. Pokazał nam studia najpopularniejszych programów, salę z ogromnym greenscreenem i kilka telewizyjnych sztuczek, których nie mogę zdradzić. W części radiowej opowiedział nam o powstawaniu dźwięków i nagrywaniu – samemu przy tym ćwicząc polską dykcję.
Na koniec przeszliśmy jeszcze na drugą stronę Renu, by móc ze szczytu najwyższego budynku w mieście – Triangulo Panorama Colonia Köln – podziwiać panoramę Kolonii. A wieczór spędziłam na rozmowie o niemieckim skautingu, w którym kiedyś działała pani Beate, mama Valentiny. Pokazała mi nawet swój mundur, ze znajomym znaczkiem WAGGGS. Opowiedziała, jak ważne były dla niej zajęcia w drużynie i jak wielu przyjaciół poznała dzięki skautingowi. Pani Beate nie należała do największej niemieckiej organizacji skautowej, a jednej z mniejszych, działającej wyłącznie na zachodzie Niemiec. Okazuje się, że jednym z jej głównych celów jest ewangelizacja młodzieży i wspieranie ich duchowego rozwoju, organizowane są nawet wspólne wyjazdy drużyn do Taizé we Francji. Niestety, największym problemem niemieckiego skautingu jest historia – bardzo wielu Niemców nie popiera działań skautów, błędnie kojarząc tę organizację z Hitlerjugend. Obecnie jednak sytuacja się poprawiła i coraz więcej młodych ludzi dołącza do drużyn, w różnych organizacjach działa już około 260 tys. skautów.
Dzień IV:
Odwiedziliśmy Bonn – dawną stolicę RFN, a w niej Muzeum Historii Niemiec. Po mieszczącym ponad 7000 eksponatów muzeum znów oprowadziła nas Polka – pani Grażyna. Specjalnie dla naszej grupy, zmieniła trasę oprowadzania tak, by pokazać nam relacje między Polską a Niemcami. Zobaczyliśmy więc powstający i upadający mur berliński, towary przewożone między NRD a Polską, wysłuchaliśmy przemówień Wałęsy transmitowanych w niemieckiej telewizji. Najciekawszym elementem tego muzeum jest żelazna kurtyna – każdą salę rozdziela ściana z metalowej siatki, dosłowna i symboliczna jednocześnie.
W sobotni wieczór wybrałam się z Valentiną do domu jej taty – Sergia, pochodzącego z Argentyny. Nasza rozmowa musiała brzmieć zabawnie: Sergio mówił do mnie po niemiecku, ja odpowiadałam po angielsku i jakoś udawało nam się zrozumieć.
Dzień V:
To dzień, który spędzaliśmy w rodzinach. Poszłyśmy więc z Valentiną na krótki spacer. Schludne uliczki między ceglanymi domkami były zupełnie puste, zobaczyłyśmy rzeczkę Erft i otaczający ją las. O czym rozmawiałyśmy? O nas – o tym, co robimy, co lubimy, o planach na przyszłość, zupełnie, jakbyśmy znały się od lat. Dyskutowałyśmy o widokach, pięknych zdjęciach, które robi Valentina. Pomocą okazał się… Tłumacz Google i niezawodny język gestów.
Dzień VI:
Wycieczka do uroczego Aachen. Miasteczko-uzdrowisko zwiedziliśmy w formie gry ulicznej w polsko-niemieckich zespołach. Podziwialiśmy dom studzienny, kilkadziesiąt miejskich fontann, słynne cukiernie (m.in. Lindt Werksverkauf) i trójkątne place. Na koniec jeszcze katedra, zupełnie inna od tej kolońskiej, miejsce koronacji Karola Wielkiego, gdzie spędziliśmy ponad dwie godziny. Oglądaliśmy bizantyjskie mozaiki, siedzieliśmy na kilkusetletnich krzesłach i mogliśmy dotknąć tronu Karola Wielkiego.
Dzień był wyjątkowo męczący, wieczorem zostałyśmy więc w domu, by obejrzeć z Valentiną film – rzecz jasna tak dobrze nam znanego „Harry’ego Pottera”. Żeby mi trochę ułatwić, oglądałyśmy go po angielsku, z takimi też napisami.
Dzień VII:
Tak naprawdę to był ostatni dzień naszej wymiany, bo kolejnego mieliśmy już znaleźć się w domu. Byliśmy na lekcjach, by dokładnie zobaczyć, jak wygląda tam nauka. W niemieckiej szkole najbardziej zaskoczyła mnie pilność uczniów – w całej klasie nie było ani jednej osoby, która nie robiłaby notatek, wszystkie kartki z informacjami trafiały do teczek lub segregatorów. Nikt nie ukrywał pod ławką komórki, panowała całkowita cisza. Po lekcjach wszyscy wzięliśmy udział w uroczystym pożegnaniu z władzami szkoły, gdzie otrzymaliśmy od naszych partnerów drobne upominki – zdjęcia i słodycze.
Popołudnie spędziłyśmy w ogrodzie Sergia. Podziękował mi za obecność, i powiedział, że bardzo miło było mnie poznać – trzy zdania, których specjalnie dla mnie wyuczył się po angielsku.
Wieczorem nauczyciele koordynujący wymianę zaprosili nas na kręgle. Świetnie bawiliśmy się całą grupą, ucząc Niemców polskich zwrotów. Poniżej mały słowniczek, który stworzyła Valentina:
„How to speak Polish like a professional…”
Ich heiße Valentina. – Nazywam się Valentina. <„Nasiwam sche Valentina”>
Ich bin 18 Jahre alt. – Mam osiemnaście lat. <„Mam oschiennastschie lat.”>
Ich wohne in Bergheim. – Mieszkam w Bergheim. <„Mieschkam we Bergheim.”>
Ich spreche kein Polnisch. – Nie mówię po polsku. <„Nie movieu po polsku.”>
Auf Wiedersehen. – Do zobaczenia. <”Do sobatschenia.”>
Dzień VIII:
Niestety dzień powrotu. Rankiem pakowanie, wymiana prezentów i pożegnanie z Beate. Pod szkołą jeszcze kilka słów zamienionych z Valentiną, uściski, łzy… Gdy wsiadałam do autobusu, pożegnała mnie po polsku „Do zobaczenia!”.
Czym była dla mnie ta wymiana? Ogromnym wyzwaniem, bo musiałam się wielokrotnie przełamać – przy locie samolotem, poznawaniu nowych osób. Niesamowitym przeżyciem, ze względu na te wszystkie cudowne miejsca, które mogłam zobaczyć. Przygodą i odkryciem, że są rzeczy, dla których granice państw, czy inne języki nie stanowią żadnych przeszkód. Poprawiłam mój angielski, niemiecki… i zyskałam przyjaciółkę. Jeśli będziecie mieć możliwość udziału wymianie, nie zastanawiajcie się.
Gabriela Mynarska - drużynowa 78 GDH "Halny" w Hufcu Beskidzkim. Humanistka z wyboru, zakochana w teatrze i książkach. W wolnym czasie bawi się w cukiernika.